Alex Turner (Arctic Monkeys)

Wywiady
2008-12-01
Alex Turner (Arctic Monkeys)

Arctic Monkeys promowali w tym roku swoją drugą, długo oczekiwaną płytę "Favourite Worst Nightmare". Z muzykami spotkaliśmy się w połowie krótkiej trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii. Arctic Monkeys opowiadają o swojej muzyce i szumie medialnym, jaki powstał wokół nich w ciągu ostatnich dwóch lat...

Gdy Alex Turner miał szesnaście lat i pracował w barze w rodzinnym mieście Sheffield, był świadkiem koncertu artysty, który miał na zawsze zmienić jego życie. Nie chodzi tu o The Fall, postpunkowy zespół z Manchesteru, który grał wtedy główny koncert, ale o undergroundowego wykonawcę grającego support, Johna Coopera Clarke’a. "Na scenę wyszedł chudy facet z szaloną czupryną i w wąskich jeansach - śmieje się Turner - to był John Cooper Clarke, który wykonał kompozycję ‘I Wanna Be Yours’ w taki sposób, że słuchając jej, byłem dosłownie oszołomiony".

Turner stał wtedy za barem i nie mógł dojść do siebie: "Pomyślałem, że to jest niesamowite. Słyszałem już ‘I Wanna Be Yours’ wcześniej, bo mój nauczyciel angielskiego przeczytał tekst tej piosenki na lekcji. Ale w wykonaniu Johna utwór ten spodobał mi się jeszcze bardziej. Uwielbiam sposób, w jaki on artykułuje dźwięki i sposób, w jaki śpiewa. To niepozorne wydarzenie wywarło na mnie ogromny wpływ". 

Podobnie jak rzeczony poeta z Salford porównywany był z Elvisem Costello i Joe Strummerem, lider Arctic Monkeys, Alex Turner, jest porównywany dziś do Paula Wellera, Jarvisa Cockera czy Morrisseya. Co ciekawe, jeszcze niedawno te nazwiska nic mu nie mówiły: "Kiedy usłyszałem o tych artystach, nie wiedziałem w ogóle o kogo chodzi. Musiałem iść do sklepu i kupić sobie ich płyty, bo nigdy wcześniej o nich nie słyszałem.

Pamiętajcie, że jestem jeszcze bardzo młody (śmiech) - mówi Alex. - Ale to John Clarke najbardziej mnie zainspirował. Wszyscy naokoło, a przede wszystkim przedstawiciele wytwórni płytowych, powtarzali, że nasza nazwa jest beznadziejna i że koniecznie musimy ją zmienić. Kiedy spotkałem Johny’ego Clarke’a, powiedział mi zupełnie coś innego. Do dziś pamiętam, jak skomentował nazwę naszego zespołu: ‘To świetna nazwa. Na Arktyce nie ma przecież drzew, więc nie może być też i małp. To mi się podoba!’. Od razu stworzył całą pozytywną otoczkę wokół naszej nazwy".

Kiedy w 2002 roku czterej chłopcy zakładali zespół Arctic Monkeys, ich znajomi z Sheffield nie spodziewali się, że tak szybko zrobią karierę. Formację tworzą: Alex Turner (wokal, gitara prowadząca), Jamie Cook (gitara, wokal), Nick O’Malley (bas) i Matt "The Cat" Helders (perkusja). Debiutancki album zatytułowany "Whatever People Say I Am, That’s What I’m Not" (cytat zaczerpnięty z filmu Alana Sillitoe’a "Z soboty na niedzielę") ukazał się na początku roku 2006. Dosłownie z dnia na dzień zespół wyszedł z muzycznego podziemia, stając się bohaterem powszechnie panującej manii. Darmowe demówki z nagraniami grupy rozchodziły się pocztą pantoflową w szkołach, a dzieciaki dosłownie szalały na punkcie muzyki zaproponowanej przez Turnera i spółkę. Pierwszy przebój "I Bet You Look Good On The Dancefloor" cieszył się na MySpace olbrzymią popularnością. Wkrótce Arctic Monkeys stali się na Wyspach narodowym objawieniem. 

Kiedy grupa była już sensacją i ulubieńcami brytyjskich mediów, średnia ich wieku wynosiła zaledwie dziewiętnaście lat. Rozpisywała się o nich prasa muzyczna, telewizja i stacje radiowe, które zapraszały ich na wywiady i występy. Pierwszy hit w Wielkiej Brytanii ukazał się 17 października 2005 roku, a był to indierockowy hymn "I Bet You Look Good On The Dancefloor". Sukces był murowany, zespół nagrał najszybciej sprzedający się album w historii Wielkiej Brytanii - 360 000 kopii rozeszło się w ciągu pierwszego tygodnia sprzedaży. Płyta zdobyła nagrodę Mercury Music Prize i zebrała kilka nagród Brit Awards, a bilety na japońską, amerykańską i australijską trasę koncertową zostały w całości wyprzedane. Jakby tego było mało, Paul Weller na łamach magazynu "Mojo" napisał, że uwielbia ich muzykę. 

Dwudziestojednoletni Turner spotyka się z nami w garderobie Carling Academy w Liverpoolu. Bawi się butelką wody mineralnej i wygląda na nieco nieśmiałego. Waży każde słowo, z rzadka pozwala sobie na kontakt wzrokowy. Wprawdzie większość wypowiedzi rozpoczyna tonem zdradzającym dużą pewność siebie, ale już po chwili wydaje się, jakby w myślach sam siebie strofował, nie dopuszczając myśli, że jest gwiazdą. Często jego zdania i opinie sprowadzają się do kilku zdawkowych słów, za to artysta z upodobaniem używa takich słów, jak "dziadostwo", "chłam" czy "bzdury". Ciężki orzech do zgryzienia dla każdego psychoanalityka... Turner nie oszczędza też mediów, które od ostatnich dwóch lat nie odstępują grupy ani na krok, tym bardziej że po ukazaniu się ostatniej płyty "Favourite Worst Nightmare" zainteresowanie to znacznie wzrosło. Cóż, nic nie poradzimy na to, że my również interesujemy się grupą Arctic Monkeys... Ale czyż nie o to w końcu chodzi w tym biznesie? Show-biznesie? 

"Kiedy ludzie o nas mówią, często pada słowo ‘fenomen’. Ja nie mogę użyć takiego określenia, bo wszyscy pomyślą, że woda sodowa uderzyła mi do głowy - mówi Turner. - Gdy ukazał się nasz nowy album, byłem w szoku i nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Płyta od razu odniosła olbrzymi sukces. Teraz ochłonąłem i staram się podchodzić do wszystkiego bardziej na chłodno. Przy pierwszym albumie nie mogliśmy przewidzieć, co nas czeka, ale przy drugim było łatwiej, ponieważ wiemy już, jak to wszystko wygląda. Ogólnie rzecz biorąc, nigdy nie będzie dobrze. Gdy będę skromny - powiedzą, że jestem palantem. Natomiast gdy będę nieustannie powtarzał, że nasz drugi album jest jeszcze lepszy niż pierwszy, to też będę palantem. Czytając magazyny muzyczne, przekonałem się o jednym: wywiady tak naprawdę nie oddają prawdy o nas. Gdybyście przeczytali wywiad z nami, a później spotkalibyście nas na żywo, to myślę, że zdziwilibyście się, jak bardzo się różnimy".

Nic więc dziwnego, że zespół zdecydował się zatytułować debiutancki album "Whatever People Say I Am, That’s What Im Not" (z ang.: Cokolwiek ludzie mówiliby na mój temat, jest zupełnie odwrotnie). Podczas naszej rozmowy z czwórką artystów przeplatają się refleksje w stylu: "To, co się nam przydarzyło, jest całkowicie szalone, a my nawet nie próbujemy tego zrozumieć" oraz... "Nie jesteśmy palantami!".

Ich nieśmiałość i przesadną skromność najlepiej oddaje wypowiedź Jamiego Cooka: "Kiedy miałem piętnaście czy szesnaście lat, jeździłem na festiwal w Leeds. Uwielbiałem atmosferę tych koncertów. Później, kilka miesięcy przed ukazaniem się naszego pierwszego albumu, zagraliśmy na jednej ze scen i byliśmy bardzo dobrze przyjęci. Nawet ludzie, którzy nie mogli wcisnąć się do namiotu, stali na zewnątrz i nas słuchali. To było niesamowite, tym bardziej że jeszcze rok wcześniej przyjechałem tu tylko jako widz, a teraz mieliśmy grać na głównej scenie! To było naprawdę niezapomniane doświadczenie".

Prasa nie miała za bardzo o czym pisać w kwestii wewnętrznych spraw zespołu, albowiem panuje w nim absolutna zgoda. Nawet jak dochodzi do zmian w składzie, odbywa się to zadziwiająco spokojnie. W ubiegłym roku, przed planowaną trasą po Stanach Zjednoczonych, basista Andy Nicholson oświadczył, że nie może uczestniczyć w trasie. Pozostali muzycy poprosili o pomoc Nicka O’Malleya, basistę z zaprzyjaźnionego zespołu z Sheffield, The Dodgems. Kiedy Arctic Monkeys powrócili ze Stanów Zjednoczonych, ogłosili, że oficjalnym basistą zespołu będzie Nick. Nie wiadomo, czy Nicholson odszedł z zespołu z własnej woli, czy też nie. Ale był jednak wśród gości na dwudziestych pierwszych urodzinach Turnera i nadal regularnie spotyka się z członkami zespołu. To chyba wskazuje na to, że muzycy rozstali się całkowicie pokojowo. 

W magazynach muzycznych rozpisywano się, że Arctic Monkeys zawdzięcza swoją popularność serwisowi MySpace. "Ludzie często mówią, że umiejętnie pokierowaliśmy promocją zespołu w Internecie. W rzeczywistości nie zrobiliśmy nic, żeby promować się w serwisie MySpace. O naszą stronę na tym portalu zadbali fani i to dzięki nim można było ściągać za darmo naszą muzykę - twierdzi Turner. - Nie mieliśmy nic przeciwko temu. Zresztą sami na koncertach w Sheffield rozdawaliśmy za darmo nasze demówki. Gdy byłem młodszy, zawsze denerwowało mnie, że po koncercie, za który się przecież płaciło, zespół sprzedawał swoje CD. Stwierdziliśmy, że jeśli będziemy rozdawać nasze demówki, to ludzie poznają nasze piosenki i tym samym zdobędziemy popularność. Udało się! Kiedy dawaliśmy koncerty w Sheffield, a także i w innych miastach, ludzie śpiewali razem z nami, udowadniając, że doskonale znają nasze kawałki. A przecież wtedy nie wydaliśmy jeszcze żadnej płyty".

Takie utwory, jak "I Bet You Look Good On The Dancefloor", "Mardy Bum" czy "When The Sun Goes Down" przekazywane były pocztą pantoflową w niespotykanej wcześniej skali! Przedstawiciele wytwórni przychodzili na koncerty nie po to, żeby ocenić zespół, ale żeby zaobserwować reakcje widowni. Arctic Monkeys odrzucili wiele kontraktów z dużymi wytwórniami, podpisując ostatecznie umowę z niezależną firmą Domino, która wcześniej zaopiekowała się Franzem Ferdinandem. 

Podczas koncertów zazwyczaj jest tak, że ludzie na widowni śpiewają razem z wokalistą The Arctic Monkeys, co sprawia, iż zespół i publiczność tworzą jeden organizm - totalna integracja! To jest prawdziwa muzyka dla prawdziwych ludzi - twórczość, która łączy wielu słuchaczy niezależnie od tego, skąd pochodzą i jakie mają płyty w swojej kolekcji. Wśród fanów The Arctic Monkeys znajdziemy ludzi w koszulkach Slayera czy miłośników The Smiths. Jednak podczas koncertu, na którym mieliśmy przyjemność być, utwory z nowej płyty odbierane są zupełnie inaczej. Można powiedzieć, że to cisza pełna szacunku.

Pytamy Turnera, czy zauważył tę różnicę w reakcji fanów, na co on przytakuje. "Jeśli miałbym jednym słowem opisać nasz nowy album, użyłbym słowa ‘doskonalszy’. I nie chodzi mi o to, że są tu instrumenty smyczkowe czy coś w tym rodzaju. Chcę przez to powiedzieć, że album jest pełniejszy. Produkcją płyty zajął się James Ford, połowa duetu Simian Mobile Disco. Zanim rozpoczął współpracę z nami, zajmował się produkcją płyt grupy The Klaxons. To bystry facet, który słucha różnorodnej muzyki. Zasugerował nam rozwiązania, na które nigdy byśmy nie wpadli. Kiedy zaczynaliśmy grać, nasze kolekcje płyt nie były zbyt pokaźne. Ale w ciągu ostatnich kilku lat znacznie się zwiększyły - po drodze odkryliśmy nowych artystów i myślę, że słychać to na naszej nowej płycie".

"Favourite Worst Nightmare" jest płytą dojrzalszą niż album debiutancki. Jest to także produkcja bardziej wygładzona brzmieniowo. Momentami słychać klimaty w stylu nowojorskiego disco i house’u z lat 80. Na tym albumie jest wiele potencjalnych przebojów, a wśród nich są: "Teddy Picker", "D Is For Dangerous", "Do Me A Favour", "This House Is A Circus", "Brainstorm" czy "Fluorescent Adolescent". "Chciałbym móc nagrać płytę i nie musieć o niej opowiadać - śmieje się Turner na zakończenie wywiadu. - Nie potrafię wytłumaczyć, o czym jest nowy album, po prostu nie umiem. Wiem, że nie ułatwiam wam pracy, ale możecie napisać, że nagrywając płytę, dobrze się bawiliśmy. To chyba wystarczy".