Ze Stefanem Olsdalem ostatni raz rozmawiałem 12 lat temu. I choć dzisiaj, mając okazję przeprowadzać z nim wywiad, przez chwilę miałem wrażenie jakby czas stanął w miejscu, obecnie jego zespół Placebo jest już w zupełnie innym punkcie kariery, niż w czasie koncertu w warszawskiej Stodole.
Z dojrzalszym, lecz jak przystało na jego lewicową orientację, nadal czarującym Stefanem, udało mi się zamienić kilka słów głównie o najnowszej płycie
Placebo "Loud Like Love".
Stefan, zaczęliście nagrywać nowe piosenki w trakcie trasy promującej "Battle For The Sun" - czemu zatem część z tych utworów postanowiliście wydać w międzyczasie na mini albumie
"B3EP"?
Myślę, że te cztery lata między premierami dwóch krążków to naprawdę sporo i dlatego chcieliśmy w tym okresie przejściowym dać trochę nowych piosenek fanom. Poza tym wypadało dodać także coś nowego do setlisty koncertów, a te utwory były już ukończone.
EPka była dla mnie powrotem do waszego nieco donioślejszego brzmienia w stosunku do ostatniego albumu. "Loud Like Love" z kolei nie jest tak głośne jak wskazywałby tytuł. Do kogo "trafi" ten krążek?
Kiedy nagrywaliśmy nowe utwory nie mieliśmy w zamyśle wydawania nowej płyty. Faktycznie gdy teraz patrzę na wszystkie utwory, które zarejestrowaliśmy, "Loud Like Love" ma o wiele więcej sensu w zestawieniu z "B3EP" niż te dwa krążki oddzielnie. Natomiast jeśli chodzi o potencjalnych odbiorców, myślę że ten materiał spodoba się słuchaczom lubiącym wielowarstwowe, różnorodne kompozycje. Z jednej strony ten materiał jest bardzo kolorowy, z drugiej mroczny i gdyby przypisać mu cechy ludzkie: introwertyczny. Najważniejsze jednak to to, że Placebo dalej stara się odkrywać nowe wariacje tego, co stanowi tożsamość tego zespołu.
Co wasz producent, Adam Noble, wprowadził od siebie do tego albumu?
Wierzę, że rolą producenta jest wyprowadzanie zespołu z którym pracuje z jego bezpiecznego terytorium. Myślę, że Adam w delikatny sposób poprowadził nas do spróbowania takich piosenek, których sami byśmy nie wydali. Popchnął nas dalej w jakimś kierunku. Co ciekawe, dorastał słuchając naszych płyt, jest więc młodszy od nas i chciał byśmy ponownie poczuli ekscytację z nagrywania. Najlepszym na to sposobem było zaproponowanie nam odpowiedniej ilości ciekawostek wprowadzonych do naszego brzmienia.
Tak jest chociażby w przypadku "Hold On To Me", w którym możemy usłyszeć fantastyczne elementy symfoniczne. Myśleliście, by takich smaczków było jeszcze więcej?
Wbrew pozorom to nie jest takie łatwe by poczuć chemię między sobą a utworem, jednocześnie próbując czegoś ekstremalnie innowacyjnego. Myślę, że należy w tym zachować pewien umiar. Kiedy słuchasz płyt Placebo od początku do końca, odnajdujesz na nich pewne charakterystyczne elementy, które stanowią o charakterze zespołu. Nigdy nie mieliśmy w historii naszej grupy momentu, w którym powiedzielibyśmy sobie, że nagramy czysto jazzowy czy elektroniczny album. Zawsze musiał to być krążek, który od razu brzmiałby jak Placebo. Jeśli chodzi o "Hold On To Me", to utwór w którym chcieliśmy osiągnąć bristolskie brzmienie lat 90-tych, a potem spróbowaliśmy dodać nieco trip hopowych elementów i smyczków. Tyle mogę powiedzieć, bo prawda jest taka, że opowiadanie o tak abstrakcyjnym procesie jak komponowanie zawsze średnio mi wychodziło (śmiech).
Kto wybierał single promujące płytę: wy czy wytwórnia płytowa?
Ja i Brian. Jeśli chodzi o "Too Many Friends" od razu stwierdziliśmy, że to oczywisty wybór na singla. Przypomina mi trochę pop lat 70-80.
"Too Many Friends" zaczyna się od słów: "My computer thinks I’m gay". Kiedy to usłyszałem, od razu zrozumiałem, że będzie ciężko by ten utwór trafił w USA do stałej rotacji w radiu. Czy taki był powód, że za oceanem "Loud Like Love" promować będzie utwór tytułowy?
Faktycznie, jeśli chodzi o Stany Zjednoczone rozmawialiśmy z wytwórnią i powiedzieli nam, że w związku z inną naturą tamtejszego radia, piosenka ta może nie zyskać zbyt dużego zainteresowania. Tam wszystko jest zupełnie inne. Stąd też taka decyzja.
A które z piosenek są twoimi ulubionymi na płycie?
"Bosco" i "Begin The End". Kiedy zacząłem pisać pierwszą z nich, nie myślałem nawet, że pojawi się na jakiejkolwiek płycie Placebo. Myślę, że to jest taki utwór, którego nie odważyliśmy się nagrać w przeszłości: jest inny i poruszający.
Mimo że "Loud Like Love" jest dość zróżnicowanym materiałem, ciekawi mnie czy kiedyś jeszcze wrócicie do mocniejszego i mroczniejszego brzmienia, jakie osiągaliście w przeszłości.
Na pewno nie powiedziałbym, że nowemu albumowi brakuje tych aspektów. Chociażby wspomniane "Bosco" to bardzo emocjonalny i bolesny utwór. Z drugiej strony, oczywiście zmieniliśmy się jako zespół i np. nie kręci już nas tak jak kiedyś granie w tempie 200 BPM. Odkrywamy za to inne aspekty muzyki. Jakie? Za każdym razem jest to coś innego. Nigdy nie zakładaliśmy z góry w którym kierunku będziemy się rozwijać. To był bardzo naturalny progres.
Dużo wspominasz o "Bosco". To pytanie bardziej do Briana, ale czy utwór ten jest autobiograficzny?
Gdy pisze się teksty, zazwyczaj umieszcza się tu i ówdzie prywatne doświadczenia, ale radziłbym nie traktować naszych piosenek jak kartek wyrwanych z pamiętnika. To zawsze są pewne stworzone postaci, które w ramach tych utworów mogą posłużyć słuchaczom do budowania ich własnych historii.
Nowy album to zaledwie dziesięć piosenek. Czy w związku z tym będziecie grali na koncertach więcej starszych kawałków?
Tak, raczej nie skrócimy show w związku z tym, że nowych kompozycji jest mniej, a zamiast tego zagramy trochę więcej starego materiału. Pierwszy koncert odbędzie się u was w Polsce, więc będziecie mieli na pewno sporo niespodzianek mogąc jako pierwsi zobaczyć co przygotujemy. Postaramy się by to show było naprawdę wyjątkowe.
A czy setlista jest już gotowa?
Jeszcze nie. Zawsze gdy przygotowujemy się do tego procesu, siadamy i szukamy tych kawałków, z którymi czujemy się emocjonalnie związani w danym momencie życia. Inaczej czulibyśmy, że oszukujemy publiczność. Oczywiście mimo to staramy się też grać utwory, które fani bardzo chcą usłyszeć, choć przyznam ci się, że granie "Pure Morning" bywa już dla nas bolesne. (śmiech) Co jednak ostatecznie postanowimy, dowiesz się na miejscu w listopadzie.
Jakiego sprzętu obecnie używasz? Nadal przede wszystkim Fendera i Gibsona?
Głównie tak. W trakcie nagrywania nowej płyty testowałem Bison Bass od Burnsa - brytyjskiej firmy produkującej najcięższe gitary na jakich kiedykolwiek grałem, ale charakteryzujące się także bardzo mocnym brzmieniem. To zupełnie coś innego niż Gibson Thunderbird, którego używam najczęściej. Mam go podpiętego do Marshalla JCM800. Moją drugą ulubioną gitarą jest Epiphone Granada z 1963 roku. To hollow body, "hiszpańska" gitara doładowana dodatkowymi woltami. Jest bardzo podobna do klasycznego wiosła flamenco. Z kolei na płycie najwięcej korzystałem z Gibsona Les Paula, który trzyma dźwięki niczym Epiphone Crestwood. To świetna gitara do zniekształconych melodii. Poza tym korzystam z mnóstwa przeróżnych efektów. Lubimy szukać nowych rozwiązań. Np. w niektórych piosenkach na płycie trzy partie gitarowe grane są jednocześnie. W studiu działamy tak, że podpinamy gitary do ściany wzmacniaczy i sprawdzamy różne kombinacje. Co kilka lat technologia tak się zmienia, że mamy mnóstwo świeżych możliwości do eksperymentowania. Uwielbiamy także sprawdzać stary sprzęt w zestawieniu z tymi nowymi rozwiązaniami.
Jakie jest twoje ulubione miejsce w Sztokholmie?
Sztokholm to moim zdaniem jedno z najbardziej niesamowitych miejsc na wieczorny spacer latem. Wysepki na których się znajduje są naprawdę piękne, jak i cała natura, którą można tam obserwować. Ostatnio byłem na jednej z nich, w okolicach Starego Miasta. Można z niej zobaczyć Sztokholm z wielu perspektyw. Widzisz wtedy jak kolorowa jest ta stolica i możesz zacząć zgłębiać ją dokładniej z tej pozycji.
Czy kiedykolwiek zamierzasz wskrzesić Hotel Persona?
Tak, kilka utworów nawet czeka już w szufladzie na odpowiedni moment by z niej wyjść. Muszę tylko znaleźć odrobinę czasu na ostateczne szlify. Obecnie jestem dość mocno zajęty Placebo, choć jednocześnie zajmuję się także produkcją dla pewnego hiszpańskiego wokalisty. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie obok jeszcze jednego projektu, w którym obecnie maczam palce. Ale nie zapominam o Hotel Persona. Mam nadzieję wydać coś pod tą nazwą po pracy nad promocją "Loud Like Love".
rozmawiał Marcin Kubicki