Paul Wolinski (65daysofstatic)
Wywiady
2013-09-25
65daysofstatic to brytyjska formacja łącząca post-rock z elektroniką. Na swoim koncie mają pięć albumów, z których najnowszy, "Wild Light" niedawno ujrzał światło dzienne.
Zespół już niedługo zagości na dwóch koncertach w Polsce, a my z tej okazji porozmawialiśmy z gitarzystą, Paulem Wolinskim.
Rozmawiał: Wojciech Margula
Czy jesteś zadowolony z rezultatów "Wild Light"?
Jak najbardziej. Muszę przyznać, że rzadko bywam zadowolony z rezultatów naszej pracy (śmiech). Dawno nie byłem tak zadowolony z płyty. Może to zabrzmi banalnie, ale wg mnie to najlepiej brzmiący album 65days.
Na Waszej stronie napisaliście, że nad nową płytą pracowało Wam się ciężko.
Zgadza się. Nie tylko ciężko, ale również intensywnie. Nagrania trwały 15 dni. Prace nad albumem pochłonęły nas ze względu na chęć stworzenia czegoś nowego. Na "Wild Light" słychać, że coraz bardziej podążamy w stronę elektroniki. Nie chcieliśmy nagrać tego samego, co wcześniej. Szukaliśmy nowych brzmień. Post-rock w pewnym sensie jest schematyczny. Chcieliśmy stworzyć coś, co jednocześnie trzyma się post-rockowych ram i jest wzbogacone o więcej elektroniki, niż zwykle.
Czy materiał zawarty na "Wild Light" (8 utworów + 1 bonus, przyp. red) ma oznaczać, że skupiacie się na mniejszej ilości utworów, które są dłuższe?
Nie patrzę na to z tej perspektywy. Tak naprawdę nie zwracamy szczególnej uwagi na czas trwania poszczególnych utworów. Jak długi utwór wyjdzie, taki będzie (śmiech). Sądzę, że 8 utworów wystarcza, krążek trwa ponad 50 min. Nie rozbijałbym "Wild Light" na poszczególne części. Najlepiej słuchać go jako całość, koncept, bowiem wzmacnia to dodatkowo przekaz.
Czy wg Ciebie tworzenie muzyki bez wokali w pewien sposób ogranicza przekaz?
To zależy od tego, co muzyk ma do powiedzenia. Właściwie każda muzyka ma w sobie przekaz. A to, jaki on jest, zależy tylko od muzyka, czy doborem środków są same dźwięki, czy dźwięki ze słowami. Nigdy nie czuliśmy potrzeby nagrywania dżwięków z tekstami.
A jak ma się do tego odbiór przez słuchaczy?
Jeżeli chodzi o słuchaczy, odbiór jest sprawą indywidualną. Lubię niejednoznaczność w muzyce, bo wtedy każdy rozumie ją inaczej. Przykładem może być nasza twórczość, która rozumiemy na swój sposób, co nie oznacza, że identycznie muszą ją rozumieć nasi słuchacze.
Czy energia w studio jest choć zbliżona do tej na koncertach?
Przede wszystkim to dwa różne miejsca. W studio również jest dużo energii, ale nie tyle, co na scenie. Z jasnej przyczyny, wynikającej z powierzchni obydwu miejsc. Podczas nagrywania, perkusista jest w innym pomieszczeniu, ponieważ wraz z resztą instrumentów, perkusja zlałaby się w jedną całość, tworząc zgiełk. Dlatego nie można przyrównać energii panującej na scenie, do tej w studio, ponieważ nie przeżywamy danej chwili razem, w jednym miejscu, tak jak ma to miejsce na koncercie.
Okładki 65daysofstatic, czy ta z płyty Twojego solowego projektu Polinski są unikatowe, po prostu świetne (śmiech). Czy Twoim zdaniem sztuka, mówiąc ściślej artwork, ma wpływ na odbiór Waszej muzyki?
Jak najbardziej ma. Jedno z drugim ma związek. Moim zdaniem zawartość płyty stanowi integralną całość z koncepcją graficzną. Sztuka ma prowokować i pobudzać do myślenia. Ma zaciekawić odbiorcę, więc dobrze, gdy okładka rzuca się w oczy. Drugim aspektem jest to, w jakiej formie muzyka jest słuchana. Zazwyczaj, gdy ktoś ściąga album, nie zwraca szczególnej uwagi na artwork, okładkę. iTunes, czy torrenty nigdy nie zastąpią albumu w wersji fizycznej.
Czy projekt Polinski powołałeś do życia po to, by realizować pomysły, których nie realizujesz w 65days?
Zgadza się. Trafiłeś w sedno (śmiech). Chciałem zrealizować swoje pomysły związane z muzyką elektroniczną, bo zawsze uwielbiałem takie brzmienia. Dużą część utworów projektu napisałem podczas trasy z 65days. W 65days elektronika jest dodatkiem, natomiast Polinski to całkowicie elektroniczna muzyka. Jednak mimo wszystko, granie w 65days jest dla mnie ważniejsze, niż projekt poboczny.
Podróżujecie z masą sprzętu. W przypadku dłuższych tras, może sprawiać to niemały problem.
Rzeczywiście tak jest. Przede wszystkim chodzi o finanse. Jadąc w dłuższą trasą trzeba liczyć się z kosztami transportu instrumentów, nagłośnienia, oświetlenia. Gramy w różnych miejscach, w większych i mniejszych klubach. Trzeba zważyć na to, że każdy koncert, niezależnie od rozmiaru pomieszczenia, wymaga niemal podobnej organizacji. Wyjątek mogą stanowić większe sale, gdzie mamy więcej możliwości, jeżeli chodzi o konfigurację świateł, a co za tym idzie, większych nakładów czasowych.
Czy chciałbyś przekazać coś polskim fanom, którzy będą mieli okazję zobaczyć Was na dwóch koncertach?
Wasz kraj jest dla mnie wyjątkowy ze względu na to, że mam polskie pochodzenie, co zdradza moje nazwisko (śmiech). Przed i po koncercie będę uchwytny, więc możecie śmiało ze mną się przywitać, porozmawiać, dostać autograf. Do zobaczenia w Warszawie i Wrocławiu!
Rozmawiał: Wojciech Margula