Udało nam się porozmawiać ze STEVEM ROTHERY i dowiedzieć się o tym, co aktualnie dzieje się w grupie MARILLION. Sprawiający wrażenie małomównego Steve rozgadał się, opowiadając szczegółowo o metodach pracy zespołu oraz o sprzęcie...
Wczoraj mieliśmy okazję posłuchać nowej płyty Marillion "Somewhere Else". Czy mógłbyś powiedzieć o niej kilka słów, np. kto był głównym kompozytorem i autorem tekstów? O czym jest ten krążek, czy jest to może concept album?
Nie, to niezupełnie jest concept album. Sposób naszej pracy przy tworzeniu materiału polega najczęściej na improwizacji. Gdy nasza piątka zbierze się razem, to pierwszy miesiąc jest na ogół dość nieciekawy - niewiele się dzieje, robimy dużo hałasu... Ale po jakimś czasie zaczyna działać coś w rodzaju muzycznej chemii i wtedy nagrywamy pierwsze małe pomysły na MiniDisc. Po kilku tygodniach, lub miesiącach, wracamy do tych pomysłów i robimy kompilację najbardziej udanych fragmentów, tworząc poszczególne segmenty nowych kompozycji. Teksty pisze wokalista Steve Hogarth. Czasem zdarza się, że mamy kilka fragmentów muzycznych o podobnej treści. Niekiedy wykorzystujemy więcej niż jeden wariant tekstowy, ale najczęściej wybieramy tę wersję, która tworzy najbardziej udane połączenie muzyki i słów. Następnie zanosimy ten materiał do producenta, który pomaga nam przekształcić nasze pomysły w konkretne utwory. Tak wygląda w dużym skrócie nasz proces twórczy.
Swoją odpowiedzią uprzedziłeś moje następne pytanie. Chciałem zapytać, czy jest jakaś standardowa procedura, czy wszystko zaczyna się np. od gitarowego riffu, tekstu, czy też może od wspólnej improwizacji?
Na ogół wszystko wynika z improwizacji - niekiedy decyduje partia klawiszy, innym razem moja partia gitary. Na przykład w pierwszej części jakiegoś utworu gitara gra motywy arpeggio z użyciem oktawera POG firmy Electro-Harmonix, co daje niemal organowy typ brzmienia. W drugiej części pojawia się ciężki rockowy riff, po czym nieco dalej obie te części grane są równocześnie w kwartach. Później następuje uspokojenie i przejście do części końcowej, opartej na podkładzie klawiszowym z użyciem różnych pętli. Tak więc w utworze są różne miejsca, w których poszczególne instrumenty mają swój wkład w proces jego tworzenia.
Czyli cała grupa tworzy muzykę?
Do starszych utworów pisałem większość muzyki sam, jednak przez ostatnich kilka lat pracujemy w taki właśnie sposób - pomysły rozwijają się jako dzieło całego zespołu.
Jak mógłbyś opisać waszą najnowszą płytę w porównaniu do poprzednich albumów?
Nasza ostatnia płyta to coś pomiędzy "Afraid Of Sunlight" (która jest jedną z najbardziej udanych pod względem artystycznym) a poprzednim krążkiem - "Marbles". Do tego należy dodać "Brave" z jej nieco mrocznym klimatem. Tak więc "Somewhere Else" jest prawdopodobnie połączeniem tych trzech albumów.
Czy określenie "rock progresywny" pasuje do tego, co Marillion robi obecnie? Kiedyś, gdy graliście progresywnego rocka, było wiele wpływów z muzyki Genesis, a teraz?
Myślę, że wyraźne wpływy Genesis w naszej muzyce skończyły się około roku 1984, tak więc są to dawne dzieje... Wydaje mi się, że rock progresywny może dla każdego oznaczać coś innego. Dla niektórych jest on komplementem, dla niektórych jest zniewagą, a jeszcze dla innych jest czymś w rodzaju dużego młotka, którym można uderzyć... Dla mnie istnieją trzy główne cechy rocka progresywnego: nieprzestrzeganie komercyjnie uznanych form, wolność pozwalająca na łączenie wpływów różnych gatunków muzyki (klasycznej, ludowej, niektórych kierunków w jazzie itd.) oraz duża głębia artystyczna. Obecnie w naszej muzyce występują wszystkie te trzy cechy, a progresywne fluidy unoszą się nad nią cały czas, jednak unikałbym tutaj jakiegoś szufladkowania. Zresztą, szczerze mówiąc, moja odpowiedź na to pytanie bywa różna, w zależności od osoby pytającej (śmiech).
Jaka jest twoja ulubiona płyta Marillion?
Niemal zawsze na to pytanie odpowiada się, że... ostatnia, i tak właśnie jest. A poza tym jedną z moich ulubionych jest "Anoraknophobia" oraz "Afraid Of Sunlight". Są tam wyjątkowo udane utwory. No i również "Brave", "Season’s End" - chyba wszystkie te płyty są moimi ulubionymi.
Czy możesz powiedzieć kilka słów o swoich solowych projektach - Wishing Tree i innych? Czy w pewnym sensie czujesz się ograniczany przez Marillion?
Nie, ale jesteśmy jednak wszyscy tak kreatywni, że niekiedy mamy więcej pomysłów, niż możemy wykorzystać na płycie. Wishing Tree było dla mnie zawsze jakąś odskocznią. Obecnie - po dziesięciu latach od wydania pierwszej płyty - mam już prawie skończoną drugą. Bardzo dobrą sprawą jest możliwość wykorzystywania pomysłów, które nie znalazły zastosowania w Marillion. Mamy stronę na MySpace z plikami dźwiękowymi, która działa od września i już możemy pochwalić się około 70 tys. odwiedzin oraz wieloma komentarzami od fanów, ludzi z branży i nie tylko. Wszystko zatem układa się dobrze, tym bardziej że udaje mi się realizować również i swój projekt w czasie wolnym od różnych zobowiązań. Marillion jest moją główną pracą, poza tym mam także rodzinę, dom - tak więc dla mnie jest to prawdziwe wyzwanie, aby znaleźć sobie niekiedy tydzień, a czasem kilka dni lub nawet godzin, by móc poświęcić się własnemu projektowi.
Czy mógłbyś opisać swoją drogę do muzyki i do gitary? Czy chodziłeś do szkoły muzycznej?
Jestem samoukiem, a na grę zdecydowałem się w wieku 15 lat, kiedy to jeszcze chodziłem do szkoły. Przez długi czas chciałem zostać pilotem, ale również chciałem być też muzykiem rockowym, pożegnałem się więc z marzeniami o studiach... Opuściłem szkołę w wieku 16 lat i poświęciłem się muzyce, ćwicząc po 7-8 godzin dziennie. W wieku 17 lat zacząłem grać w zespole z ludźmi, z którymi chodziłem do szkoły. Gdy później wszyscy poodchodzili na uniwersytety, zostałem sam w małym rybackim mieście w północnej Anglii, Whitby. Wtedy usłyszałem o zespole Silmarillion, który grał muzykę, jaka mnie zawsze interesowała, więc zrezygnowałem z pracy, przeniosłem się 400km na południe Anglii i wstąpiłem do tej grupy.
Jakie miałeś wzorce i inspiracje w czasach, kiedy uczyłeś się grać?
Myślę, że całe moje pokolenie było pod wpływem The Beatles, jednak w kontekście czysto gitarowym moimi pierwszymi inspiracjami byli Hendrix i Santana. Szczególnie uwielbiałem długi, śpiewny sustain Santany. W latach 70. pojawiły się kolejne inspiracje: Steve Hackett, Andy Latimer, David Gilmour, Jeff Beck, Alan Holdsworth, a także Larry Carlton. Tak więc lubiłem wielu różnych gitarzystów, jednak najbardziej tych, którzy eksponowali melodyczne aspekty swojej gry.
A jakich gitarzystów słuchasz obecnie? Masz może jakieś swoje ulubione zespoły?
Hmm..., nie jestem skoncentrowany tylko na muzyce gitarowej, staram się słuchać dobrych utworów, dobrej muzyki. Jest taki zespół islandzki, nazywa się Sigur Ros, lecz nie jest to grupa typowo gitarowa, choć gra w niej gitarzysta. Oczywiście lubię większość wybitnych płyt lat 70., "Wish You Were Here" Pink Floyd, płyty zespołu Camel, solowe dokonania Steviego Hacketta, Jeffa Becka, Micka Jonesa i wielu innych najróżniejszych wykonawców.
Ile godzin dziennie ćwiczysz na gitarze?
Zbyt mało (śmiech). Oprócz zespołu mam jeszcze rodzinę i masę obowiązków. Kiedy nagrywamy w studio albo robimy próby do koncertów, gram po 6-7 godzin dziennie, zresztą sam koncert to 2-3 godziny razem z próbą nagłośnienia. Natomiast gdy jestem w domu, próbuję raczej poświęcić czas na bycie bardziej kreatywnym i nagrywać pomysły, niż po prostu tylko ćwiczyć. Tak więc czasu na ćwiczenie nigdy nie mam zbyt dużo.
Na jakim sprzęcie pracujesz?
Co do instrumentów, to ostatnio preferuję gitary marki Blade, łączące klasyczny design z nowoczesnością. Mam dwa Stratocastery i jednego Telecastera tej marki, które posiadają przetworniki Lindy Fralin oraz aktywną elektronikę z regulacją basów, środka i góry. To bardzo uniwersalne gitary. Jeden z tych Stratocasterów posiada tytanowy mostek tremolo, a elementy metalowe są pozłacane. Do tego używam preampu lampowego Groove Tubes Trio, który posiada trzy kanały. Pierwszy z nich jest bardzo czysty i jasny, podobny do klasycznego brzmienia wzmacniaczy Fendera, przyjemnie skompresowany. Drugi kanał jest idealny do gry akordowej z lekkim przesterem, jest on także nieco skompresowany, brzmi trochę po amerykańsku, bardzo muzycznie i doskonale sprawdza się przy nagrywaniu. Trzeci kanał, którego zresztą używałem do solówek na kilku ostatnich albumach, służy do gry solowej. Do tego stosuję masę efektów, takich jak Lexicon MPX G2 czy T.C. Electronic 2290, multiefekty Roger Linn AdrenaLinn, Hughes & Kettner Rotosphere, pedał Leslie, kostkę Boss DS-1 Distortion. Ten ostatni efekt został podrasowany przez pewnego gościa z USA, znanego jako Analog Mike, który wymienia niektóre komponenty w celu poprawienia brzmienia. Poza tym mam też efekty Rockmana, Quadroverba firmy Alesis, no i całą masę efektów gitarowych typu kostka.
Jak słyszę, używasz również cyfrowych multiefektów gitarowych. Są tacy, którzy twierdzą, że pewnego dnia zastąpią one klasyczne wzmacniacze. Co o tym sądzisz?
Jest to wygodne i przydaje się w niektórych sytuacjach, na przykład do komponowania. W cyfrowych efektach brzmi dobrze chorus, delay, ale ustawienie dobrze brzmiącego cyfrowego przesteru jest dość żmudnym zajęciem. Używam też systemu Guitar Rig firmy Native Instruments, w którym są ciekawe brzmienia, ale nie usłyszysz tam brzmienia prawdziwego wzmacniacza i głośnika, ponieważ to zupełnie inny rodzaj dźwięku. Jednak - jak już powiedziałem - jest to wygodne, na przykład gdy jadę do Kalifornii pracować z Wishing Tree. Biorę wtedy laptopa, gitarę, jakiś mikrofon, DI-box i multiefekt, podłączam do tego instrument i wybieram sobie brzmienie, którego potrzebuję. Mam wtedy całą paletę brzmień ułatwiających mi proces twórczy. Później jednak zawsze zastępuję te symulatory konkretnymi wzmacniaczami, które są moim zdaniem dziesięć razy lepsze.
Czy używasz gitarowych konwerterów MIDI?
Z moim gitarowym sprzętem MIDI to było tak jak z poszukiwaniem świętego Graala, ponieważ zajęło mi to całe lata (śmiech). Na początku miałem system gitarowy Roland Blue Box, którego użyłem na kilku albumach. Potem miałem jeszcze dwa gitarowe systemy MIDI, jeden z nich był firmy IVL, a drugi nazywał się Passac i był produkcji australijskiej. Później wydałem fortunę na system Zeta model 3, a następnie dałem sobie z tym spokój. Mogą być one użyteczne w pewnych sytuacjach, kiedy przykładowo chcesz zagrać partię smyczkową albo syntezatorową w czasie tworzenia materiału. Jednak na ogół zawsze występują w nich problemy z błędami konwersji, na przykład przy zbyt silnym ataku.
Używasz za to urządzenia o nazwie E-bow...
To dość stare urządzenie, pochodzi chyba z 1983 roku. Jest to małe pudełko wytwarzające pole magnetyczne, które pobudza struny do drgań, a także wpływa na magnesy w przetwornikach. Zbliżasz je do struny, której zamierzasz użyć, i nie potrzebujesz kostki, aby ją pobudzić do drgań. Gdy przesuwasz E-bow w poprzek przetwornika, zmieniają się składowe harmoniczne dźwięku. Tak więc urządzenie to rozszerza możliwości ekspresji - wnosi pewien klimat do nagrania i może być w studio użytecznym narzędziem wtedy, gdy potrzebne jest przestrzenne brzmienie z dużą ilością delay’a oraz pogłosu. Ma pewne cechy syntezatora i potrafi kreować niezwykłe dźwięki, również dźwięki o nieograniczonym czasie wybrzmiewania.
W każdym numerze naszego magazynu ukazują się cztery kompletne transkrypcje. Czy sądzisz, że mógłby się tam znaleźć utwór Marillion? A może masz jakieś konkretne propozycje?
Oczywiście, czemu nie! Jest na przykład utwór "Easter" z płyty "Seasons End" z moją ulubioną solówką gitarową, zresztą lubię cały ten utwór. Ciekawe solo gitarowe znajduje się też pod koniec utworu "The Strange Engine" (mamy tam dużo gry legato na silnym przesterze). Jest to dość znane solo - dwa tygodnie temu urządziliśmy spotkanie fanklubu, przyjechało około trzech tysięcy osób z całego świata i po skończeniu tej solówki tłum jeszcze długo nie przestawał wiwatować - to było niesamowite. Tak więc ten utwór z pewnością byłby gratką dla fanów Marillion.
"Somewhere Else" Nowy album grupy Marillion miał swoją premierę 9 kwietnia br. Jest to krążek, który nie powinien zawieść miłośników dojrzałego rocka progresywnego, i to zarówno pod względem brzmieniowym, jak i tekstowym. W warszawskich Hybrydach odbyła impreza, w ramach której miała miejsce przedpremierowa prezentacja płyty "Somewhere Else". Odpowiadając na pytania dziennikarzy na konferencji prasowej (większość pytań padła z ust dziennikarza internetowej rozgłośni Radio Polska Live, Piotra Syma), Hogarth opowiedział nieco o nowym albumie, o jego tematyce i przesłaniach.
Zdarzeniami, które niewątpliwie położyły się cieniem na tekstach i ogólnym klimacie "Somewhere Else", były niedawne przeżycia osobiste Hogartha - rozpad w grudniu 2005 roku (trwającego dwie i pół dekady) małżeństwa wokalisty oraz spotkanie nowej partnerki życiowej wkrótce potem. Opowiadając o poszczególnych utworach, Hogarth wskazywał na tematykę społeczną poruszaną w niektórych z nich, jak np. bieda, z powodu której wiele tysięcy ludzi umiera każdego dnia ("Voice From The Past"). Utwór "The Last Century For Man" porusza natomiast sprawę wojny w Iraku, a także zagrożenie dla rodzaju ludzkiego, wynikające z zachłannego i konsumpcyjnego nastawienia ludzi do świata, stawiając jednocześnie tezę, że bieżące stulecie będzie ostatnim stuleciem ludzkości. Z kolei kompozycja "See It Like A Baby" opowiada o pięknie świata i zachęca do cieszenia się nim, nie niszcząc go. Mówiąc o trasie koncertowej promującej nowy album, Steve Rothery stwierdził, że polska publiczność jest jedną z najlepszych na świecie, a koncerty w Polsce są dla zespołu jednym z najważniejszych punktów trasy.
Z kolei Hogarth wskazał na wyjątkowo przychylne nastawienie do zespołu mediów w Polsce, niekiedy przekraczające jego oczekiwania, co bardzo ułatwia odbiorcom kontakt z muzyką Marillion. Muzycy wspominali także swój pobyt na Wiankach w Krakowie, kiedy to zespół grał dla publiczności zgromadzonej na przeciwległym brzegu rzeki. Koncert ten Hogarth porównał do występu dla telewizji, gdzie nie widać reakcji słuchaczy. Wokalista z przyjemnością wspominał również swoje solowe występy w Polsce, m.in. w Warszawie, gdzie grał na białym fortepianie, do którego musiał oczywiście dopasować odpowiednio strój...
Na zakończenie muzycy wyrazili nadzieję, że uda im się wydać płytę koncertową w ramach kolekcjonerskiej serii "Front Row Club" z któregoś z koncertów w Polsce, co - jak do tej pory - niestety się nie udało. Po konferencji prasowej obecni na niej dziennikarze mieli dość utrudnione zadanie opuszczenia sali, gdyż na wychodzącego Hogartha rzuciło się w drzwiach niemałe grono rozentuzjazmowanych fanek...
Robert Lewandowski