Mały rebus: co się stanie, kiedy z sześcioosobowego Sabatonu odejdzie jego czterech muzyków? Otóż założą oni nowy zespół, który pomimo iż zaklina się, że nie ma scenicznych ambicji, to wydał niedawno swojego pierwszego longplaya. O priorytetach, karierze i trudnych decyzjach rozmawialiśmy z gitarzystą Civil War Oskarem Monteliusem.
Jak opisałbyś muzykę, którą tworzycie w Civil War?
Myślę, że nie skłamię, kiedy powiem, że gramy heavy metal (śmiech). Mamy naprawdę fantastycznego wokalistę, mocne agresywne brzmienie i kilka epickich numerów. Jest to mieszanka tego wszystkiego, co oferuje muzyka metalowa.
Skąd w ogóle taka nazwa zespołu? Echo konfliktu w Sabatonie?
Nie do końca (śmiech). Inspiracją była dla nas tak naprawdę książka o wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych. Zaciekawiła nas ta lektura, a sama anglojęzyczna nazwa - Civil War, brzmiała na tyle ciekawie, że właśnie ona jednogłośnie stała się nazwą naszej nowej kapeli.
Czy owa wojna jest zatem motywem przewodnim waszego debiutanckiego albumu The Killer Angels?
Nie, aż tak bardzo nas to nie zafascynowało. Jest oczywiście kilka piosenek traktujących o tym konkretnym konflikcie, ale większość utworów mówi o wojnie jako o zjawisku. Jest to dużo bardziej uniwersalny materiał, który nie skupia się na jednym historycznym wydarzeniu.
Płyta jest już w sprzedaży od lipca tego roku. Powiedz mi, który utwór z tego krążka jest twoim ulubionym?
Zdecydowanie będzie to "Gettysburg". Z muzycznego punktu widzenia kawałek ten różni się od pozostałych i bardzo fajnie się go gra. Poza tym jest to epicko brzmiący utwór, który świetnie zamyka cały album.
Civil War to jakby na to nie spojrzeć czterech muzyków, którzy jeszcze do niedawna tworzyli zespół Sabaton, nowy wokalista i basista. Czym wasza muzyka różni się od tej, którą graliście jeszcze rok temu?
Przede wszystkim Joakim i Patrik są zupełnie innymi wokalistami. To chyba główna różnica. Poza tym w Civil War nie wchodzimy aż tak głęboko w konkretne wydarzenia historyczne, daty czy postaci, jak to miało miejsce w Sabatonie. Z muzycznego punktu widzenia gramy dość podobnie, ale to akurat można powiedzieć o 90 procentach zespołów metalowych (śmiech).
Nie sposób w tym momencie uciec od pytania: co się takiego wydarzyło w Sabatonie, że aż czterech jego muzyków odeszło i założyło własny zespół?
Było wiele aspektów, które zaważyły na takiej a nie innej decyzji. Granie w zespole takim jak Sabaton to praca na pełen etat z wieloma nadgodzinami, co nie zawsze wychodzi wszystkim na zdrowie. Nie chciałbym wypowiadać się za resztę chłopaków, ale osobiście byłem tym już zmęczony. Potrzebowałem choć trochę wolnego czasu dla siebie, a będąc w tym składzie nie miałem na to szans.
Nie żałujesz swojej decyzji z perspektywy czasu?
Zdecydowanie nie. Jestem zadowolony z tego jak się wszystko ułożyło i raczej nie chciałbym wracać do starego układu. Z jednej strony oczywiście przykro mi było opuszczać zespół, który pomagałem budować, ale czasami po prostu nie ma innego wyjścia.
Teraz jednak jesteś w zespole, którego markę trzeba zbudować od podstaw. Jak się czujecie na powrót w roli debiutantów?
Nie jest tak źle (śmiech). Pracujemy obecnie w dużo wolniejszym tempie niż miało to miejsce jeszcze niedawno. Większość z nas ma swoje rodziny, z którymi chce się widywać i to poniekąd jest dla nas priorytetem. Oczywiście zależy nam na promocji i fanach, ale nie po to dokonaliśmy tak dużych zmian w naszym życiu zawodowym, żeby teraz rezygnować z przywileju przebywania z naszymi bliskimi. W niedługim czasie damy kilka koncertów, ale raczej nie mamy aspiracji stać się największą metalową kapelą na świecie.
Co jednak jeśli w pewnym momencie będzie zapotrzebowanie na większą liczbę koncertów, wywiadów, spotkań z fanami? Będziecie konsekwentnie odmawiać?
Wszystko zależy od tego czy uda nam się to jakoś pogodzić z życiem osobistym. Jakby nie było, wydając płytę i zakładając zespół wzięliśmy na siebie pewne obowiązki i odpowiedzialność za to co robimy, więc raczej nie zdecydujemy się sabotować własnego stanowiska pracy (śmiech).
Wasza debiutancka płyta to w całości świeży materiał czy znalazły się tam jakieś pomysły, które wcześniej miały być wykorzystane w Sabatonie?
Nic takiego nie miało miejsca. The Killer Angels to w całości świeży materiał, który powstał już po naszym odejściu z zespołu.
Ile w takim razie zajęło wam nagranie tego krążka?
Trochę dłużej niż powinno niestety (śmiech). Ciężko było nam się zorganizować i dograć wszystkie daty. EP-ka została wydana jeszcze w listopadzie zeszłego roku. Niedługo za nią miał się pojawić cały album, ale ostatecznie zeszło nam się z jego wydaniem aż do lipca. Paradoksalnie wyszło to nam na dobre, bo mogliśmy spokojnie dopracować kilka pomysłów, które na początku nie do końca działały.
Jesteście gotowi na komentarze w stylu: "Civil War to kiepska kopia Sabatona"?
Ta łatka chyba jeszcze długo będzie się za nami ciągnąć. Oczywiście nie przejmujemy się tym jakoś specjalnie, a jeśli ktoś tak uważa to jest to wyłącznie jego opinia. Tworzymy nowy zespół, który rozwija się w innym kierunku. Skupiamy się na naszych inspiracjach i nie mamy zamiaru oglądać się na poczynania Sabatonu.
Czy w związku z tym, że zmieniłeś zespół, zmieniłeś też sprzęt na którym grasz?
Tak naprawdę nie musiałem tego robić, bo wszystko to z czego do tej pory korzystaliśmy fajnie wpisuje się w brzmienie Civil War. Nadal są to gitary od Fanga i wzmacniacze mało znanej firmy o nazwie TAPP. Marka ta ma swoją siedzibę w Szwecji, w mieście niedaleko położonym od naszego, ale robi naprawdę fantastyczny sprzęt, który jeździł z nami jeszcze za czasów Sabatonu.
Jest album, będą koncerty? Gdzie będzie można was obejrzeć w najbliższym czasie?
Szczerze powiedziawszy nie mamy jeszcze konkretnych planów. W tej chwili pracujemy nad tym, więc na pewno gdzieś się wybierzemy, ale na konkrety musicie jeszcze trochę poczekać (śmiech).
rozmawiał Michał Lis