Każdy rockandrollowiec, którego zapytamy o to, z czym kojarzą mu się białe koszule, czarne kamizelki i Fendery Telecastery, bez namysłu odpowie, że z grupą Status Quo.
Status Quo istnieje nieprzerwanie od czterdziestu lat, tworząc wciąż nowe kompozycje dla swojej wiernej grupy fanów, wśród których znajdują sięzarówno zatwardziali rockmani, jak i... urzędnicy czy gospodynie domowe. Czwarty album grupy, nieco przewrotnie zatytułowany "In Search Of The Fourth Chord" (z ang. w poszukiwaniu czwartego akordu), jest najlepszą płytą zespołu od lat. Utwory na tym krążku są przepełnione brzmieniem gitar przenoszących nas w czasie do okresu, kiedy grupa
Status Quo odnosiła swoje największe sukcesy.
Mamy przed sobą dwóch doświadczonych muzycznie i życiowo facetów: Francisa Rossiego i Ricka Parfitta, którzy wiedzą sporo nie tylko na temat rock and rolla, ale także o... odpadających nosach i przeszczepach włosów.
Na jakich gitarach gracie obecnie?
Praktycznie od zawsze gram na zielonym Telecasterze z 1958 roku. Musiałem wymienić w nim progi na wyższe, ponieważ dziś gram dużo lepiej i częściej używam technik pull-off i hammer-on. Mając takie progi, łatwiej jest poruszać się po gryfie. Kilka lat temu sprzedałem czterdzieści gitar, bo nigdy nie byłem typem gościa, który się podnieca swoją ogromną kolekcją. Sprzedałem między innymi wiosło marki Zemaitis. Od faceta, któremu je sprzedałem, usłyszałem, że powinienem przyjść kilka miesięcy wcześniej, wtedy dostałbym za Zamaitisa fortunę. A więc w momencie kupna mógł mi zaoferować jedynie kilka tysięcy dolarów. Dał mi więc te kilka tysięcy, a później zobaczyłem tę gitarę na eBayu za... 45 tysięcy dolarów!
Też jestem fanem Telecastera, z tym że mój model pochodzi z roku 1959. Kupiłem go za 150 funtów w latach 70., a musicie wiedzieć, że wtedy to była duża suma. Uważam, że było warto, ponieważ to kawał naprawdę dobrego instrumentu. Nazywam ją rock’n’roll range rover, bo jest tak wytrzymała jak solidny samochód terenowy - można ją przerzucić przez cały pokój i nic jej nie będzie (śmiech).
Mówi się, że Telecaster to ekonomiczna wersja Stratocastera...
Słyszałem takie opinie, ale nie mogę się z nimi zgodzić. Poza tym, kiedy gram na Stratocasterze, ciągle zawadzam kostką o potencjometr.
Uważam, że Telecaster jest nie do zdarcia. To na tyle solidna gitara, że nie trzeba za dużo w niej ustawiać. Nie ma za dużo pokręteł. Wystarczy tylko podłączyć, nastawić głośność na maksa i... można grać!
Zagraliście w swoim życiu całe mnóstwo koncertów. Która z waszych tras była najbardziej udana? A może najbardziej szalona?
Najbardziej szalone były lata 70. i 80. Dziennikarze, i nie tylko, zadają nam pytania o rockowy styl życia. Ileż można o tym opowiadać? W sumie nie ma o czym mówić. Możemy na przykład wyrzucić telewizor z okna hotelowego, a na drugi dzień otrzymać od właściciela rachunek na 1500 funtów. Rockowy styl życia? Jak miałem problemy z alkoholem, a było to gdzieś w okolicach roku 1986. Potrafiłem wejść do baru i zamówić cztery kieliszki tequili naraz, które barman przelewał mi do szklanki. Do tego dolewał mi trochę soku pomarańczowego i... bach, wychylałem wszystko na raz. Potem piłem kolejne cztery kieliszki, i kolejne. Następnie szedłem sobie usiąść przy stoliku, przy którym znowu wypijałem dwanaście kieliszków - a wszystko to, zanim zaczęła się impreza. Cóż więcej mogę powiedzieć...
Z tamtego okresu mamy wymazane z pamięci całe tygodnie. Muszę się przyznać, że w latach 80. kompletnie mi odbiło. Potem czułem się, jakbym wyszedł z gęstej mgły i był oślepiony światłem słonecznym. Zastanawiałem się tylko, co ja robiłem tak długo w tej mgle, bo nagle uprzytomniłem sobie, że to przecież było straszne.
Dlaczego tak lubicie kamizelki? Nie myśleliście, żeby wrócić do garniturów z lat 60.?
Uwielbiam moją kamizelkę. Uważam, że wyglądam w niej znakomicie! (śmiech)
A ja mogę powiedzieć, że w latach 60. miałem dużo szczęścia, ponieważ telewizja była wtedy czarno-biała. Zapytacie czemu? Kiedyś w programie "Top Of The Pops" wystąpiłem w żółtej koszuli z falbankami, czerwono-złotym płaszczu, żółtych spodniach i różowych mokasynach. Gdyby nadano to w kolorze, byłbym spalony (śmiech).
Do jakiej najbardziej sławnej osoby można się dodzwonić z waszych komórek?
Mam numer do Bruce’a Welcha z The Shadows. Poszliśmy razem na koncert The Eagles. Nie wiem, co było dla mnie większym przeżyciem: koncert The Eagles czy to, że siedział koło mnie mój idol z dzieciństwa.
W latach 90. byliście endorserami gitar firmy Jackson. Czemu zdecydowaliście się na takie posunięcie? Całe życie graliście przecież na Telecasterach.
Owszem, było to trochę dziwne posunięcie z naszej strony. Dużo rzeczy działo się w naszym życiu przez przypadek. To nie był dobry pomysł, ponieważ te gitary do nas nie pasowały. Ale kiedyś popełnialiśmy całe mnóstwo błędów...
Zgodziliśmy się, bo firma dała nam za darmo gitary. To dobre gitary, nadają się do ćwiczeń i można na nich komponować. Nie sądzę jednak, żeby kiedykolwiek miały zastąpić mojego Telecastera. Fani nie zostawiliby na nas suchej nitki!
Czy podczas tych czterdziestu lat dochodziło między wami do konfliktów?
Nie, nigdy! Gdybyśmy mieli się bić, wygrałby prawdopodobnie Francis! (śmiech)
W ciągu tych czterdziestu lat tylko raz naprawdę się pokłóciliśmy. Rick rzucił we mnie ręcznikiem i ja mu oddałem. Na tym koniec. Do bijatyki z kolei skłonny był Alan Lancaster.
Oj tak! Mogę potwierdzić, że Alan był prawdziwym twardzielem. Kiedyś bił się z dwoma rockersami ubranymi na czarno w skóry, którzy byli uzbrojeni w łańcuchy. Wtedy nie chciałbym być na ich miejscu!