Black Sabbath z początku lat 80. powrócił i choć muzycy występują teraz pod nazwą Heaven And Hell, skład jest ten sam co przed laty.
W tym miesiącu rozmawiamy z
Tonym Iommi i
Geezerem Butlerem, którzy wyjawiają nam, jak to jest pracować razem po latach. Gdy Ozzy Osbourne odszedł z
Black Sabbath w 1979 roku, wszyscy spodziewali się, że na tym zakończy się historia największego zespołu metalowego tamtych czasów. Tony Iommi miał jednak inne plany. Do zespołu przyjął byłego wokalistę grupy Rainbow, Ronniego Jamesa Dio, z którym muzycy nagrali płytę "Heaven And Hell". Jest to krążek pozostający do dziś jednym z najbardziej cenionych albumów grupy. Po kolejnej wspólnej płycie Dio zdecydował się opuścić zespół, a przy mikrofonie zastąpił go Ian Gillan. Ale to jednak nie był koniec przygody Dio z
Black Sabbath - muzyk miał powrócić do zespołu w 1992 roku na dwa lata, podczas których powstała płyta "Dehumanizer".
W zeszłym roku Tony Iommi, Geezer Butler i Ronnie James ogłosili, że zamierzają reaktywować zespół, lecz tym razem pod szyldem Heaven And Hell. Muzycy nosili się z zamiarem wydania płyty będącej kompilacją starych przebojów. Albumowi pod tytułem "Black Sabbath: The Dio Years" miała towarzyszyć seria koncertów. Według początkowych ustaleń w projekcie miał wziąć udział były perkusista Black Sabbath, Bill Ward, ostatecznie jednak za bębnami zasiadł Vinnie Appice. Pierwsze koncerty już się odbyły i wywołały entuzjastyczne reakcje fanów, a także bardzo pochlebne recenzje krytyków.
Z Tonym Iommi i basistą Geezerem Butlerem spotykamy się w eleganckim londyńskim hotelu. W tym dniu udzielali jednego wywiadu za drugim, dlatego mogli nam poświęcić zaledwie pół godziny. To mało, ale staraliśmy się maksymalnie wykorzystać swój czas...
Dlaczego zdecydowaliście się na nazwę Heaven And Hell?
Wszystkie kawałki, które wzięliśmy na warsztat, pochodzą z czasów, gdy graliśmy z Dio, dlatego nazwa Heaven And Hell wydała nam się najwłaściwsza. Nie mogliśmy sobie pozwolić na powrót do Black Sabbath, albowiem zmyliłoby to naszych fanów. Odcięliśmy się więc od przeszłości i to nam się podoba. Nie gramy nic ze starego repertuaru.
Jak nakłoniliście Ronniego, żeby do was wrócił?
Rozmawialiśmy o tym kilka lat temu i stwierdziliśmy, że byłoby miło zagrać razem kilka koncertów. Tak naprawdę zdopingowała nas do tego wytwórnia płytowa. Nosili się z zamiarem wydania kompilacji naszych przebojów i zapytali, czy damy im jakieś nowe kawałki. Nie mieliśmy nic, ale obiecaliśmy, że spotkamy się znowu w studiu i nagramy nowy materiał.
Czy wy pierwsi zapytaliście Ronniego, co sądzi o tym pomyśle?
Tony go zapytał, ponieważ ja początkowo nie byłem zaangażowany w to przedsięwzięcie.
Skontaktowałem się z jego menedżerem. Nie widziałem Ronniego jakieś czternaście, może piętnaście lat. Spotkaliśmy się, kiedy Ronnie występował w Birmingham, i tak to się wszystko zaczęło. Momentalnie między nami zaskoczyło - tak jak za dawnych czasów.
Czym różni się muzyka nagrywana z Ronniem, od tego, co robiliście z Ozzym? Czy są jakieś wyraźne różnice?
Ronnie i Ozzy mają zupełnie inne podejście do wokalu. Ozzy śpiewa niejako do riffów, a Ronnie tworzy bardziej niezależne partie.
Z Ronniem muzyka w większym stopniu opiera się na akordach. Jest też więcej klawiszy, co pomogło mi odejść od riffów, ponieważ nie musiałem sam budować całej sekcji rytmicznej. W oryginalnym materiale jest dużo basu, który podąża za riffami. Natomiast z Ozzym muzyka była zdecydowanie bardziej zorientowana na riffy.
Wróciliście do studia, żeby nagrać nowy materiał. Czy tym razem pracowało wam się tak dobrze jak przy nagraniu albumów "Heaven And Hell", "Mob Rules" czy "Dehumanizer"?
Właściwie praca w studiu niczym się nie różniła, bo spotkaliśmy się w starym składzie. Wszystko działało jak dobrze naoliwiony mechanizm. Poskładaliśmy utwory, przećwiczyliśmy cały materiał, a potem po prostu to wszystko nagraliśmy. Poszło znacznie szybciej niż z albumem "Dehumanizer".
Jak byście porównali waszą muzykę do tego, co obecnie tworzą młodsze zespoły? Czy metalowy ogień wciąż w was płonie?
Chodzi o to, że jesteśmy za starzy? Teraz gra się zupełnie inną muzykę. Kiedy występujemy z młodymi zespołami, nie mogę się nadziwić, że muzyka metalowa tak się zmieniła. Weźmy na przykład Dimmu Borgir i zespoły tego typu. Ich twórczość nie ma nic wspólnego z tym, co my robimy. Choć okazuje się, że często jesteśmy wrzucani do tego samego worka.
Wszyscy oni podają was jako swoich mentorów...
Tak, to prawda. Ostatnio gościliśmy na gali rozdania nagród "Metal Hammer". Otrzymaliśmy mnóstwo gratulacji i wyrazów uwielbienia, wszyscy mówili, jak wiele nam zawdzięczają, oraz że ich zainspirowaliśmy i tak dalej... Nie było chyba zespołu, którego członkowie by do nas nie podeszli i nie składali nam pokłonów. To było wspaniałe! Ale nadal uważam, że to, co oni grają, jest zupełnie inne.
Być może byliśmy pierwsi, ale wszyscy oni poszli w swoim własnym, indywidualnym kierunku. I bardzo dobrze!
No cóż, kiedy chcesz być oryginalnym, twoja muzyka musi się różnić. Chyba nie chciałbyś, żeby od czterdziestu lat wszyscy grali ciągle to samo...
Jakiego sprzętu używaliście tym razem w studiu i na koncertach? Czy wasza kolekcja wzbogaciła się o jakieś nowe zabawki?
Udało nam się wreszcie znaleźć kogoś, kto odtworzył Tychobrahe Parapedal, którego używałem w latach 70. i 80. Mój naprawdę się już zestarzał i miałem z nim coraz więcej problemów. Często się psuł, czyli zupełnie tak jak ja (śmiech). Na szczęście, pewnej firmie z Chicago udało się całkowicie odtworzyć ten efekt. Oczywiście służy mi on podczas koncertów. Mam też nowe gitary basowe firmy Lakland.
W trzech nowych utworach grałem na Gibsonie SG, którego zabieram także w trasę. Oprócz tego towarzyszy mi gitara JD - zresztą zmieniam instrumenty w zależności od utworu. Zawsze używamy tego samego efektu: Tychobrahe. Oryginalnie powstało niewiele tych konstrukcji, choć niedawno wypuścili reedycję wzorowaną na starych, które - przyznaję - są naprawdę dobre.
W porównaniu ze starymi wzmacniaczami współczesne konstrukcje mają dużo gainu. Wy próbowaliście wycisnąć z gitar i wzmacniaczy jak najwięcej. Jak dzisiaj uzyskujecie odpowiednie brzmienie?
Ja podpinam gitarę i... rozkręcam na maksa. Używam wzmacniaczy firmy Laney - mam swój własny model, do którego wbudowali mi przedwzmacniacz.
Czy nadal używasz cienkich strun? Byłoby to dziwne, bo twoje brzmienie jest takie masywne. Jak ty to robisz?
Teraz używam grubszych strun. Lubię cienkie struny, ale na potrzeby aktualnego projektu przerzuciłem się na grubsze. Za to teraz Geezer używa cienkich strun (śmiech).
Na koncertach pozwalacie sobie na wiele improwizacji, poszerzacie strukturę piosenek. Z Ozzym nigdy tego nie robiliście. Fajnie jest mieć takie poczucie wolności?
Tak, to wspaniałe uczucie. Raz gramy wybrany fragment dłużej, a raz krócej. To daje nam więcej przestrzeni i daje możliwość wypróbowania nowych rzeczy. Jeśli mamy ochotę na jam sessions, to po prostu sobie je urządzamy. Nasz koncert potrafi trwać nawet sześć godzin!
Geezer, jak ci się pracuje z Vinniem?
Wspaniale! Według mnie najlepsi perkusiści na świecie to Bill Ward i Vinnie Appice. Vinnie ma szósty zmysł - choć każdej nocy wprowadzamy drobne zmiany, Vinnie potrafi przewidzieć, jak zamierzamy zagrać. Wie, kiedy chcę trochę pobiegać po gryfie, albo kiedy chcę dłużej przytrzymać jakiś dźwięk. Jest fenomenalnym perkusistą, zresztą tak jak Bill. Uwielbiam grać z Billem i Vinniem. Są po prostu genialni!
Jeszcze za czasów Ozzy’ego Vinnie kilka razy zastępował Billa, gdy ten nie mógł grać...
Nie jest łatwo grać na bębnach w Black Sabbath. Współpracowaliśmy z wieloma perkusistami, ale oni nie chwytali, o co chodzi. Przesadzali z ozdobnikami albo robili jakieś kosmiczne przejścia, do tego nie tam, gdzie powinny się one znaleźć. Chcieli być na siłę lepsi. Vinnie i Bill po prostu rozumieją muzykę i wiedzą, co mają robić - kiedy trzeba się wycofać, a kiedy trzeba dać z siebie wszystko.
Geezer i Vinnie świetnie się uzupełniają.
Najważniejsze, żeby grać jako zespół. Funkcjonujemy przede wszystkim jako zespół, a nie jako cztery muzyczne indywidualności.
CO POORABIA JĄ?
A oto czterej muzycy, którzy kiedyś gościli w szeregach Black Sabbath...
IAN GILLAN Ten wokalista Deep Purple dołączył do grupy, aby nagrać kontrowersyjny album "Born Again", który spotkał się z ostrą krytyką. Ta płyta zainspirowała Spinal Tap do nagrania piosenki "Stonehenge". Obecnie Gillan znowu śpiewa w Deep Purple i jego szanse na powrót do Sabbath są na raczej nikłe.
GLENN HUGHES Hughes śpiewał z Iommim na płycie "The Seventh Star". Krążek miał być solowym projektem Iommiego, ale ze względu na presję wytwórni został wydany pod szyldem Black Sabbath.
NEIL MURRAY Basista z Whitesnake był stałym członkiem zespołu w drugiej połowie lat 80., po tym jak Butler odszedł. Murray wrócił do Whitesnake i teraz, podobnie jak Geezer, w pełni prezentuje swoje dawne talenty i jest mało prawdopodobne, że kiedyś jeszcze usłyszymy jego riffy w Black Sabbath.
ERIC SINGER Były perkusista zespołu KISS nagrał z Black Sabbath dwa albumy: "The Seventh Star" i "The Eternal Idol". Była połowa lat 80. i chyba twórczo najsłabszy okres w historii zespołu Black Sabbath. Obecnie Singer rozwija swój własny projekt ESP (Eric Singer Project) wraz z byłym wokalistą Mötley Crüe, Johnem Corabim.