Pamiętam jak na jednej z lekcji improwizacji w szkole muzycznej, nauczyciel powiedział z przymrużeniem oka: "John Scofield? To zbyt skomplikowane dla zwykłego śmiertelnika - pewnie słuchają go tylko muzycy."
I jakkolwiek w swym żarcie mylił się, bo "Sco" ma rzeszę całkiem "normalnych" słuchaczy, to w jednym miał rację: John Scofield to muzyk wśród muzyków, instrumentalista wśród instrumentalistów, improwizator wśród improwizatorów i jazzman wśród jazzmanów...
Styl gry bohatera naszego wywiadu jest trudny do precyzyjnego zdefiniowania. Wyjątkowe prowadzenie frazy, umiejętność wychodzenia poza ramy tonacji godna największych be-bopowych saksofonistów, zgrabne łączenie stylów około jazzowych z bluesem i funkiem, ale przede wszystkim doskonała, unikalna artykulacja, będąca owocem... niedoskonałości. Każdy kto zna "Sco" wie, że w jego grze pełno jest krótkich, dwudźwiękowych motywów legato. Artysta zdradził kiedyś, że zaczął łączyć nuty legatem, ponieważ nie umiał kostkować tak szybko jak jego koledzy. Tak oto słabość została przekuta w charakterystyczną cechę, która z czasem stała się trademarkiem dla swego właściciela.
Jesteś już po europejskiej części trasy, na której wystąpiłeś w trio? Skąd ten pomysł?
Obok mnie w Organic Trio gra Larry Goldings na organach Hammonda i Greg Hutchinson na perkusji. Obaj są fenomenalnymi muzykami i nie wyobrażam sobie rzeczy, której z tą dwójką nie byłbym w stanie zrobić. Grałem już z nimi wielokrotnie, ale nigdy w takim składzie, więc dla nas wszystkich jest to wspaniała przygoda muzyczna. Łączymy różne znane melodie z moim autorskim materiałem, który nagrywałem przez lata z innymi zespołami. To, co jest naprawdę wspaniałe w tym zespole to fakt, że możemy wędrować muzycznie w różnych kierunkach.
Na ostatnich koncertach używałeś Telecastera - to nowinka, bo dotychczas kojarzono Cię z jazzowym Ibanezem.
Tak, ten Ibanez AS200 stał się moim znakiem rozpoznawczym. Gram na nim od 1982 roku, kiedy to dostałem go w prezencie od firmy. Mam też inne gitary w stylu 335, ale według mnie ten Ibanez jest lepszym 335 niż oryginał. Gitara, którą widziałeś na koncercie to Telecaster wykonany w Custom Shopie Fendera, którego wcale nie planowałem kupować. Kilka lat temu wszedłem do jednego ze sklepów muzycznych i zostałem kompletnie oczarowany. Ale to nie jest pierwsza moja przygoda z innymi gitarami. W dwóch utworach na "Piety Street" zagrał Fender Custom Shop Relic Stratocaster. To naprawdę świetnie wykonane instrumenty - lubię je. Tak samo jest z Telecasterem, choć wielu uważa, że to nie jest pełnoprawny instrument do jazzu, a jeśli już to wpychają tam od razu humbucker pod gryf. Natomiast mnie się podoba sposób w jaki gra oryginalny singiel w Tele. Nie jest to w żadnym wypadku barwa mogąca kojarzyć się wyłącznie z country. No i wiąże się z tym osobista historia, bo jeszcze będąc dzieckiem, w roku 1966 kupiłem Telecastera w sklepie muzycznym Manny’s na 48. ulicy w Nowym Jorku. Dwa lata później sprzedałem go, bo chciałem mieć Las Paula. Wyobraź sobie, że jakiś czas temu spotkałem człowieka, który tego Tele ode mnie kupił. Zaproponował odsprzedaż, ale chciał "okrągłą" sumkę, więc odmówiłem. Potem spotkałem go drugi raz i... sentyment zwyciężył, zgodziłem się. Ale teraz mam w domu swoją pierwszą gitarę. Pod względem brzmieniowym to jest prawdziwy killer!
Wspomniałeś wcześniej o możliwości podążania w różnych kierunkach muzycznych. Dużą popularnością cieszyła się płyta z Twoimi interpretacjami muzyki Raya Charlesa.
"That's What I Say: John Scofield Plays the Music of Ray Charles" to mój hołd złożony muzycznym korzeniom. Pochodzę z miasteczka Wilton, niedaleko Nowego Jorku, gdzie miejscowe zespoły zajmowały się taką muzyką, na takich dźwiękach wyrastałem i gdzieś tam w ogóle pojawiło się moje zainteresowanie muzyką. Dokładnie ten klimat unosił się w powietrzu - to graliśmy, jako dzieciaki i to często słychać było na potańcówkach. Starsze ode mnie o sześć, siedem lat potrafiły zagrać większą część jego repertuaru. Każdy znał "What'd I Say" Raya Charlesa, "Kansas City" Leibera i Stollera, czy "Hi-Heel Sneakers" Tommy'ego Tuckera - tego rodzaju standardy. Co prawda potem pojawili się Beatlesi, ale i tak wciąż graliśmy klasyczne bluesowe progresje - tak czy siak, to były w sumie trzy akordy. Ja pokochałem tę muzykę całym sercem, a sam blues stawał się coraz bardziej popularny wśród nastolatków - a właściwie w ogóle wśród białych Amerykanów. Miałem mnóstwo nagrań bluesowych i chodziłem na koncerty kiedy tylko miałem okazję. Czy podążam w różnych kierunkach? Jasne, że tak. Jazz nauczył mnie przede wszystkim tego, że możesz grać muzykę na tysiące różnych sposobów. Wystarczy posłuchać tych wszystkich znanych muzyków jazzowych... Niektórzy grają kaskady dźwięków, a inni potrafią zagrać coś bardzo interesującego przy użyciu zaledwie kilku nut. Jedni preferują trzymanie się tradycji, a inni stawiają na eksperymenty. W muzyce najpiękniejsza jest różnorodność.
Kiedy grasz improwizacje, można Cię słuchać godzinami. Jak udaje Ci się unikać banału?
No cóż, chyba najlepszym sposobem na unikanie banałów jest po prostu ich nie grać - przychodzi ci do głowy, a wtedy powiedz mu: "Spadaj!" (śmiech). Unikanie banałów jest trudne, ponieważ czasem takie utarte i znajome dźwięki przedostają się do muzyki niechciane, podświadomie. Ale może niektóre banalne zagrania są nie bez powodu banalne - może właśnie to jest w nich świetne? Bardzo często łapię się na tym, że w mojej grze pojawia się jakiś - może nie banalny - ale utarty motyw, jakaś zbyt często powtarzana zagrywka. Już dawno przekonałem się, że najlepszym sposobem, aby się jej pozbyć, jest zrobienie z niej... tematu (śmiech). Kiedy z zagrywki uczynisz główny temat kompozycji - nie możesz go już grać bezkarnie w improwizacjach.
Co Twoim zdaniem odcisnęło najmocniejsze piętno na stylu gry Johna Scofielda?
Zawsze lubiłem wsłuchiwać się w grę improwizatorów z lat 60., którzy na długo przede mną odkrywali nowe obszary w muzyce. Ludzie którzy wywarli na mnie największy wpływ to między innymi Miles Davis, John Coltrane, Bill Evans, Herbie Hancock, McCoy Tyner, Joe Henderson i Wayne Shorter. Słuchałem ich na okrągło przez długi czas. Kopiowałem zagrywki, albo po prostu słuchałem nagrań i zwracałem uwagę na to, w jaki sposób zabierają się za improwizację. W ten sposób odkryłem jak dochodzą do tych "innych" dźwięków, leżących czasem poza tonacją, gdzieś pomiędzy nutami głównych akordów. Miles był w tym mistrzem. Ktoś kto jest gitarzystą rock-fusion mógłby posłuchać mojej gry i powiedzieć: "Chwileczkę, ale on to robi inaczej niż Miles". Jednak prawda jest taka, że moja improwizacja wywodzi się od trębaczy, saksofonistów - to były w tamtych latach główne instrumenty solowe, a nie gitara - i całego świata muzyków jazzowych, którzy grali tak wiele lat przede mną. A czemu to brzmi jak John Scofield? Robię to po swojemu, ponieważ każdy musi znaleźć swój sposób wyrażania muzyki. Jeśli dokładnie kopiujesz czyjąś grę, to po chwili dochodzisz do wniosku, że to strasznie ciężka robota. Chodzi mi o to, że kiedy już nauczysz się wystarczająco wiele o muzyce, żeby zacząć improwizować, wtedy nie chcesz i nie potrzebujesz już grać czyichś solówek. I tak po chwili ich nie pamiętasz, nawet jeśli się ich uczyłeś. Chłoniesz muzykę, ale to, co przez ciebie przechodzi i co pozostaje, to twoja indywidualna gra, twój własny, artystyczny rys.
Co Twoim zdaniem odróżnia wielkich muzyków, od tych całkiem przeciętnych?
Moim zdaniem chodzi o to, czy czyjaś muzyka sprawia, że zaczynasz słuchać dokładniej, uważniej i czy czujesz w niej coś twórczego. Sporą rolę odgrywa tu osobowość i w jazzie, jak w żadnym innym stylu, poprzez dźwięki wychodzi charakter człowieka, to co przeżył, to co wie i jak myśli. Co charakteryzuje dobrego gitarzystę jazzowego? Nie mam pojęcia, nie znam definicji. Mogę odwołać się jedynie do odczuć - do tego, co się we mnie działo, kiedy kogoś słuchałem. Myślę, że ludzie uwielbiają dobre historie. I jeśli wychodzisz na scenę, to lepiej żebyś miał coś do opowiedzenia. Na tym właśnie polega w pewnej mierze jazz - kiedy słuchasz tych wielkich muzyków, którzy swoimi dźwiękami potrafią upleść interesującą historię, to słyszysz, że oni nie recytują jej z pamięci, ani nie przytaczają cudzej opowieści - oni sami są jej bohaterami.
Jak więc zostać wielkim gitarzystą jazzowym?
(śmiech) Nie mam pojęcia - nie znam na to żadnej magicznej formułki... Wszystko zależy od ciebie, kolego. Cały czas musisz ćwiczyć - dla mnie to było zawsze oczywiste. Im więcej ćwiczysz, tym więcej odkrywa się przed tobą tajemnic muzyki. Jest mnóstwo rzeczy, które rozumiem, a wcale się ich nie uczyłem - ich źródło tkwi w nieustannym eksperymentowaniu. Poświęcasz czas, wkładasz w granie energię i wysiłek - i wtedy przychodzi nagroda.
Ćwiczysz, ćwiczysz, ale czasem dochodzisz do ściany i czujesz, że dalej nie da rady...
Tak, oczywiście, każdy ma lepsze i gorsze dni, a taka blokada wcześniej czy później czeka wszystkich, niezależnie czy w studio czy na dużej scenie. Czasem grając koncert sam czujesz, że nie brzmisz zbyt dobrze, ale występ jest "technicznie" bez zarzutu i ludzie są zadowoleni. Z biegiem lat uczysz się nadrabiać miną i grać swoje. Pisanie muzyki zdecydowanie różni się od występowania i przychodzą dni, kiedy kompletnie nie jesteś w stanie już nic napisać - nic, co wymyślasz nie jest w stanie cię zadowolić, nic ci się nie podoba. Zostawiasz wszystko, a już następnego dnia z łatwością przychodzą ci do głowy nowe pomysły. Ważne, żebyś umiał dać sobie czas - twórcze blokady zawsze będą się pojawiać - musisz nauczyć się je obchodzić na około. Jeśli natomiast chodzi o samo granie, nadejdą wieczory, kiedy poczujesz, że coś jest nie tak. Naprawdę dobrzy muzycy jazzowi potrafią ten stan przeczekać i nie dać niczego po sobie poznać. Nie denerwują się tym. Myślę, że to jest naprawdę istotne - nie dać się nerwom i lękowi - jeśli się im poddasz, wtedy naprawdę możesz spieprzyć sprawę.
Wracając do sprzętu - nadal jesteś wiernym wyznawcą Voxa AC30?
Chyba niewiernym, bo romansowałem także z Two-Rockiem (śmiech). Właściwie to jestem w stanie zagrać na prawie dowolnym sprzęcie i uzyskać swoje brzmienie - czasem w trasie, kiedy są kłopoty z backlinem gram na rozmaitych wzmacniaczach. Na płycie "A Moment's Peace" zagrał Two-Rock Custom Reverb Signature V3 - tę firmę polecił mi Robben Ford. Lubię jego sound, ale on ma niestety zbyt dużo opcji, za dużo gałek - gubię się w tym wszystkim. Ale jeśli ustawię już na nim "swoją" barwę, jest to najlepiej brzmiący wzmacniacz jaki słyszałem w życiu, sound jest niewiarygodny. Voxy, z drugiej strony, są proste, a w dodatku potencjometry tonów prawie nic nie zmieniają (śmiech)... po prostu na starcie brzmią jak trzeba. Mogę mieć pod gałką głośności gitary różne brzmienia - więcej, mniej przesteru - wszystko czego potrzebuję. Nie lubię jednak tych nowych, chińskich Voxów. Dużo lepsze są reedycje, które robili w Anglii jeszcze jakieś sześć lat temu. Także stare, vintage'owe Voxy zwykle brzmią bardzo dobrze, jeśli uda ci się jakiś kupić."
W przeszłości całkiem sporo eksperymentowałeś z efektami. Czy dziś wciąż inspirują cię nowe gadżety?
Zdecydowanie tak, chociaż trochę czasu zabiera mi ich poznanie i dopasowanie ich brzmień do tego, co chcę uzyskać. Jest tylu gości, którzy dopiero co kupili jakieś kostki, przynoszą je na koncert i nie wiedzą ani jak ich użyć, ani co z nimi zrobić na scenie. Potem nagle unosi się dym z pokładu i na tym się kończy zabawa. Używam po prostu tych kostek, które mam od lat, i które dobrze sprawdziłem. Jednak pojawia się wciąż tak wiele nowych efektów. Myślę tu głównie o korzystaniu z cyfrowych brzmień przez laptopa, albo całkowitym pomijaniu elektronicznych urządzeń, a korzystanie tylko z tych wirtualnych. Być może tak to właśnie będzie wyglądało w przyszłości. Z drugiej strony instrumenty akustyczne mają w sobie coś, czego nie odda żaden głośnik. Mam na myśli nawet gitarę elektryczną, która choć nie jest ściśle instrumentem akustycznym, to stanowi coś w rodzaju hybrydy. Tu wszystko się liczy, wszystko ma znaczenie - praca palców, pomieszczenie, ustawienie mikrofonów i ten cudowny instrument, który ludzie kiedyś wynaleźli - gitara.
SPRZĘTOLOGIA
• Gitary: 1981 Ibanez AS-200, Ibanez JSM100, Takamine NP 65-C, vintage Martin, Fender Custom Shop ’62 Relic Stratocaster, Fender Custom Shop Tele, Fender '66 Tele, Gibson '63 ES335
• Wzmacniacze: Vox AC30, Mesa Boogie Mark I reissue, Two Rock EXO 15, Two Rock Custom Reverb Signature V3
• Efekty: Pro Co Sound RAT, Ibanez CS9 Analog Chorus, Boss GE-7 EQ, Boss RC-20XL Loop Station, Digitech XP100 Whammy/Wah, Boomerang Phrase Sampler, Line 6 DL4 Delay Modeler, Line 6 FM4 Filter Modeler, Electro-Harmonix Micro Synth, Moollon Tremolo
• Struny: D'Addario ECG24 Chromes Flat Wound, Jazz Light, 11-50, D'Addario EFT13 Flat Tops, Medium, 16-56
• Akecsoria: kable Vertex, kostki: Dunlop Delrin 2mm
Marcin Komorowski