Olaf Deriglasoff
Wywiady
2013-08-09
Rozmawiamy z Olafem Deriglasoffem.
W marcu skończył 50 lat. Grał w kilku bardzo artystycznych zespołach: Apteka (1994-96), Homo Twist (1996-2000, 2007-2008), Pudelsi (1998-99), Kazik Na Żywo (2002), z którymi zrealizował istotne dla polskiego rocka albumy. Brał udział w legendarnej sesji zespołu Kury - "P.O.L.O.V.I.R.U.S.". Ponadto jako producent odpowiadał za projekt Yugoton i dwa krążki Kazika: "Melassa" i "Czterdziesty Pierwszy". Od dekady pracuje wyłącznie na własne nazwisko. Założył Deriglasoff Band - tak, żeby już nikt nie miał wątpliwości czyjego autorstwa jest grana twórczość. Jego band wydał dwie świetne płyty. Teraz szykuje się do trzeciej studyjnej stanowiącej jubileusz 30-lecia na scenie Olafa...
SPRZĘTOLOGIA
• Gitary: Fender Jazzbass 1973, Fender Precision 1976, Gibson G3 1976, młodziutki, bo zaledwie dziesięcioletni Gibson Thunderbird, Fender Telecaster 1976, Taylor 814 ce.
• Wzmacniacze: Na scenie: Mesa Boogie M-Pulse 600, Ampeg B4. W domu i studio:Ampeg Portaflex B 15 N (lata siedemdziesiąte), Ampeg Classic.
• Efekty: Fulltone Bass-Drive, przester Polish Love.
• Struny: W zależności od zasobności portfela. Chętnie DR. Może być Ernie Ball, z musu D'Addario, a jeżeli chodzi o materiał to steel, bardzo niechętnie chrom. Powlekane, choć są, praktyczne mnie nie kręcą.
• Kostki/Akcesoria: głównie Dunlop tortex 88 zielone, ostatnio również acetatowe kostki wyprodukowane na zamówienie z logiem mojego zespołu grubości 0.80 -1.00. A jeżeli chodzi o akcesoria to jako straplocków używam gumek od Grolscha.
Krzysztof Kowalewicz
fot. Przemek Kulikowski
Jak wyobrażałeś swoją muzyczną drogę, kiedy startowałeś w 1983 r. z założonymi przez siebie Dziećmi Kapitana Klossa?
Planowanie nie jest mocną stroną młodości. Na pewno nie sądziłem, że będę tak długo grał. Obecnie wykonujemy dwa kawałki Dzieci: "Sopocka plaża" i "Pieśń o bohaterze". Pojawia się refleksja - nie sądziłem, że po 30 latach wciąż będzie dane mi je grać.
Dzieci Kapitana Klossa przetrwały tylko 3 lata. Wydanie płyty przedłużyłoby ich żywot?
Nic nie mogło uratować tego bandu, ponieważ basista zawarł bliższą znajomość z moją żoną - perkusistką tego zespołu. Byłoby to wybitnie chore, gdybym usankcjonował tego typu układ partnerski. Jedynym właściwym posunięciem było rozwiązanie zespołu. Nie żałuję tego.
W 1986 r. wyjechałeś z Polski. Dlaczego na miejsce emigracji wybrałeś Berlin? To był dla Polaka wtedy najbliższy wielki świat?
Berlin przełomu lat 80. i 90. był miejscem wyjątkowym w skali naszej planety. Niewyobrażalny tygiel kulturowy, kipiący przedstawieniami, koncertami, pokazami, wystawami. Wymyśl dowolną aktywność twórczą, a na pewno w tym czasie w Berlinie działo się coś ważnego w tej materii. Wielka inspiracja, przestrzeń, nieskrępowana aktywność, wolność. To było wyjątkowe miejsce i miałem wielkie szczęście być małą cząsteczką w tym artystycznym kosmosie.
Będąc tam miałeś dłuższą przerwę od grania?
Wręcz przeciwnie, początkowo zrażony do muzyki i tworzenia zespołu, zrozumiałem, że to nie muzyka była przyczyną moich zawirowań życiowych. Po prostu zainwestowałem swe zaufanie w niewłaściwych ludzi. Wraz z kumplami z Polski, w piwnicy domu, w którym mieszkaliśmy stworzyliśmy rodzaj otwartej sali prób, miejsca gdzie odbywał się niekończący się jam. Ludzie praktycznie z całego świata wpadali pograć, posłuchać muzyki, pogadać, zapalić sobie, napić się piwa. Przewinęło się przez to miejsce setki muzyków, niektórzy z nich zdobyli później uznanie szerszej publiczności. Ot choćby Jimi Tenor. Zresztą do dziś przechowuję w swym archiwum nagrania, których wtedy razem dokonaliśmy.
Jak Jędrzejowi Kodymowskiemu - liderowi Apteki - udało się namówić Ciebie do powrotu do Polski?
Moja awanturnicza natura powtórnie zaczynała dawać znać o sobie. Po siedmiu latach w Niemczech zacząłem odczuwać potrzebę zmiany, a propozycja "Kodyma" abym przyłączył się do powstającej właśnie z popiołów Apteki, pojawiła się w idealnym momencie. W parę godzin spakowałem mandżur i wylądowałem w Gdyni. Znowu nie miałem prawie nic, mój dobytek mieścił się w jednym plecaku, ale za to grałem w zespole, który zawsze podziwiałem za bezkompromisowość w podejściu do sztuki.
Grałeś w Aptece, Homo Twist i Pudelsach. Jednak w każdym z tych zespołów spędziłeś tylko kilka lat. Z każdego odszedłeś z tego samego powodu?
Każda sytuacja była inna. To jak ze związkami damsko-męskimi. Każdy rozwija się inaczej. Każdy jest efektem polaryzacji charakterów. Tak samo nie da się porównać zespołów, w których grałem. Za każdym razem to były zupełnie inne konfiguracje złożonych osobowości. Nie chcę mówić z której grupy, dlaczego odszedłem, zawsze jednak te powody były inne: w jednej nieporozumienia, w drugiej wypalenie się wspólnej energii, w jeszcze innej spory finansowe. Bywałem zbyt silną osobowością dla liderów tych grup. Strofowano mnie za nadmierną ekspansję, ingerowanie w pomysły, w tworzenie wizerunku zespołu. Dla Apteki zdarzało mi się komponować. W Homo Twist nie było siły, żeby kawałki były podpisane jakimś innym nazwiskiem niż Maleńczuk. Jednak nie miałem z tym żadnego problemu. Siłą zespołu jest zawsze wyrazisty kompozytor bądź tekściarz, który spaja stylistycznie grupę konkretnym pomysłem.
Tak długo czekaliśmy na zespół, który będziesz znów prowadził? Nie potrafiłeś być liderem?
Wręcz przeciwnie. Chociaż generalnie tego nie widać, jestem nerwusem, egzekwuję radykalnie pewne rozwiązania. Gram z kumplami. To dla mnie podstawa. Mamy do siebie szacunek, ale jak mam wyraźmy pomysł, to do niego dążę. Całe lata grałem w drugim szeregu z różnymi ważnymi osobistościami. Mogłem zobaczyć, jak egzystują znane zespoły od środka. Lubiłem grać w drugiej linii. Jednak z czasem zaczęło pojawiać się tak dużo pomysłów, które nie były realizowane przez zespoły w których gram, że koniecznością było zbudowanie własnej jednostki pływającej i zostanie jej kapitanem.
Z tego, co wiem lubujesz się w starych instrumentach?
Do dzisiaj moim podstawowym instrumentem jest Fender Jazz Bass z 1973 roku, na którym gram od ponad 20 lat. Kupiłem go w komisie w Poznaniu. Przed lata zastanawiałem się, jaka jest historia tego instrumentu. Dopiero w ubiegłym roku podczas luźnej rozmowy z basistą z zespołu Maleńczuka - "Długim" wyszło, że to jego wiosło. On pływał na promach jako klezmer i kupił ten bas gdzieś w Finlandii. Był jego pierwszym właścicielem. Na początku lat 90. miał dół finansowy i z żalem wstawił instrument do komisu, skąd go nabyłem za 8 ówczesnych milionów, czyli można powiedzieć: dostałem go w prezencie. "Długi" chciałby odzyskać ten instrument, ale jest zbyt ze mną zrośnięty. Bardzo lubię stare Fendery, szanuję też Gibsona. Nie przepadam za nierozegranymi nówkami, które się rozsychają, wyginają. Smakują mi dojrzałe jabłka. Ten mój Jazz Bass to gitara pewna, zawsze strojąca. Ma brzmienie nie do podrobienia przez nowe zabawki. Nigdy mnie nie zawiodła. Ma wygląd pasujący do wieku - jej i mojego (śmiech). Ma "twarz" starego zabijaki. Pełno na niej blizn, zmarszczek. Każde otarcie to konkretna historia, która się nam razem przydarzyła. Ten bas to mój towarzysz, czasami wręcz część ciała. Oczywiście mój Jazzbass nie jest jedyną gitarą jaką posiadam. Lubuję się w starych instrumentach i przez lata dorobiłem się małej kolekcji. Znaleźć tam można różne perełki, jak na przykład Fender Mustang z 1967 roku, Fender Jaguar z 1973, Gibson G3 (rzadko spotykana odmiana Grabbera) z roku 1976. Prawdę powiedziawszy sam już dobrze nie wiem ile mam tych gitar, pewnie gdzieś około dwudziestu.
Komponując łapiesz się na tym, że bas dla Ciebie ma zbyt priorytetowe znaczenie?
Nie mam takich problemów. Nawet na ostatniej płycie nie jest specjalnie rozbudowany. Bardziej wyczuwalny był na "Produkcie". Nie mam kompleksów technicznych. Nigdy nie byłem sztukmistrzem instrumentu. Zawsze odwoływałem się do wrażliwości. Cyrkowe popisy nie są w moim stylu. Nie chcę się strasznie basem przechwalać. Gram emocjami. Poza tym równocześnie śpiewam. To jest trudne. Pewnych utworów muszę się dłużej uczyć, żeby je swobodnie wykonywać na koncertach. Mają jakieś synkopowane momenty, albo akcenty poprzesuwane względem wokalu. Wtedy trzeba jakoś podzielić umysł, żeby podążał za basem, a zarazem dobrze śpiewać. Niełatwa to sztuka, dlatego też tak bardzo niewielu basistów śpiewa. Większość gra na gitarze, co jest zrozumiałe, bo tak łatwiej.
Żałujesz, że nie zaistniałeś bardziej jako producent?
Chyba mam jeszcze na to czas. Niedawno zrobiłem płytę Arka Jakubika, który zwariował i założył zespół rockowy Dr. Misio, ale zawsze o tym marzył i nie ma nic piękniejszego niż zrealizować marzenie. Kumplujemy się prywatnie. Fajnie to wyszło. Mroczna rzecz. Lubię w takich uczestniczyć. Praca producenta w Polsce jest mało znaną dziedziną. Niewiele osób właściwie korzysta z tego dobrodziejstwa. Nagrywamy nową płytę i nie udało nam się na razie znaleźć nikogo charyzmatycznego, kto by dźwignął ogrom prac, które trzeba wykonać z tak wyrazistym zespołem jak nasz i silnym liderem jak ja.
Zaraz zaraz, Ty mógłbyś wyprodukować Wasz album...
Producent musi mieć dystans do materiału. Jestem przywiązany do każdej melodii, akcentu, a producent zwróci mi uwagę na niewłaściwe tempo, tonację, czy inny element kompozycji, na co sam bym nie wpadł. Do tego producent powinien być jeszcze fajnym człowiekiem. Tak, żeby jego matryca pokrywała się z naszą. Nie chodzi przecież o toczenie wojen, tylko uzyskanie porozumienia i dobrego efektu.
Dużo masz utworów zarejestrowanych w ZAIKS?
Sporo, ale nigdy tego nie liczyłem.
Pytam, bo wciąż nie udaje Ci się żyć z grania.
To tylko moje hobby. Żeby się utrzymać, imam się różnych zajęć. Czasem piszę muzykę użytkową do programów telewizyjnych, komponowałem do kilku filmów. Ale aktualnie jestem bardziej ojcem. Żona poszła do pracy, a ja zajmuję się robieniem obiadów, pomagam dzieciom w odrabianiu lekcji. To zadziwiające, że w naszym kraju muzycy z dużym stażem i pomysłem na swoją muzykę nie są w stanie z tego żyć. Muszą gdzie indziej szukać pieniędzy na przetrwanie. Czasem mam tego wszystkiego dość. Jednak na tym polega prawdziwa pasja, że po chwilach zwątpienia masz nową siłę do działania.
Deriglasoff Band to zespół na zawsze?
Nic nie jest na zawsze. Nas też może jutro nie być.
SPRZĘTOLOGIA
• Gitary: Fender Jazzbass 1973, Fender Precision 1976, Gibson G3 1976, młodziutki, bo zaledwie dziesięcioletni Gibson Thunderbird, Fender Telecaster 1976, Taylor 814 ce.
• Wzmacniacze: Na scenie: Mesa Boogie M-Pulse 600, Ampeg B4. W domu i studio:Ampeg Portaflex B 15 N (lata siedemdziesiąte), Ampeg Classic.
• Efekty: Fulltone Bass-Drive, przester Polish Love.
• Struny: W zależności od zasobności portfela. Chętnie DR. Może być Ernie Ball, z musu D'Addario, a jeżeli chodzi o materiał to steel, bardzo niechętnie chrom. Powlekane, choć są, praktyczne mnie nie kręcą.
• Kostki/Akcesoria: głównie Dunlop tortex 88 zielone, ostatnio również acetatowe kostki wyprodukowane na zamówienie z logiem mojego zespołu grubości 0.80 -1.00. A jeżeli chodzi o akcesoria to jako straplocków używam gumek od Grolscha.
Krzysztof Kowalewicz
fot. Przemek Kulikowski