Pampeluna
Wywiady
2013-07-04
Z Adamem i Emilem z Pampeluny rozmawiamy krótko po otrzymaniu od nich do odsłuchu ich jeszcze ciepłej płyty, szczęśliwie zatytułowanej "777".
Skąd wziął się pomysł na waszą muzykę? Przypadek, czy zaplanowana sprawa?
Wiesz, w Krakowie spotkało się dwóch gitarzystów - jeden tam studiował, a drugi pojechał akurat na koncert Korna do Katowic. Spiknęli się na Wawelu i stwierdzili, że trzeba ukręcić kapelę. Wrócili do Koszalina i tam ogarnęli Emila, a potem poszło już gładko. Chcieliśmy zrobić coś bardziej oryginalnego, wybraliśmy do tego języki latynoskie. Jak się okazało, nasz pierwszy koncert stał się jednocześnie wygraną pierwszego konkursu i dało nam to niezłego kopa. Zaczęliśmy dużo jeździć po całym kraju.
Na początku były jeszcze wojaże polóweczką...
Tak, na początku nie mieliśmy żadnego busa, więc wszędzie jeździliśmy dwiema osobówkami. Było czterech kierowców, zawsze po koncertach musieliśmy sprawdzać się alkomatem na komisariacie. Tak to wyglądało na początku.
Wy wszyscy, Polo i sprzęt?
Ja szczęśliwie jeździłem już wygodnym busem, więc mogłem sobie spokojnie wyciągnąć nogi i jechać.
Jak tworzycie materiał? przygotowujecie się do każdej płyty z osobna, czy materiał powstaje cały czas?
Do tej pory robiliśmy tak, że jeśli mamy wenę to tworzymy kawałek. Jeżeli kawałek zagryzie na próbie w pół godziny to robimy go dalej, a jak nie - wyrzucamy go do kosza i zabieramy się za coś innego. Przy kolejnej, trzeciej płycie chcemy zrobić to w sposób bardziej skupiony, materiał zrobić w jednym czasie. Chcemy, aby każda płyta była inna i chcemy, aby nasze podejście się zmieniało. To nadaje swego rodzaju zróżnicowanie i sprawia, że się nie nudzimy. Kiedy nagrywa się w kółko to samo, robi się zwyczajnie nudno.
Teraz dopiero wyszła druga, więc ciężko mówić o kolejnej. Termin wydania płyty 17 czerwca jest nieco newralgiczny bo są wakacje, ludzie wyjeżdżają i kończą się koncerty klubowe. Festiwale są z kolei pozajmowane już od kwietnia albo i marca, więc mamy teraz czas żeby podszlifować się technicznie, a potem na koncertach jesienią dobrze dopierdolić.
Czyli lato poświęcanie na dopracowywanie materiału?
Ostatnie pół roku poświęciliśmy na dopięcie płyty, więc nie było czasu żeby pograć na jakichś festiwalach, teraz jest już za późno. Lato poświęcimy na swoje granie, a jesienią uderzymy koncertowo.
Titus i Jelonek na waszej drugiej płycie to zaszczyt?
To jest ogromny zaszczyt, bo to muzyka na której się wychowywaliśmy. Prócz nas wychowała się na tym masa ludzi i kiedy ktoś taki zgadza się na wystąpienie na płycie twojego zespołu to to jest zajebiste uczucie, bo zostałeś zwyczajnie doceniony przez kogoś, kto je ten chleb na co dzień.
Minęliśmy się z nimi na scenie już nieraz, mieliśmy przyjemność ich poznać, więc był to bardzo koleżeński układ. Stwierdziliśmy, że chcemy czegoś innowacyjnego. Na pierwszej płycie też mamy gości, lubimy współpracować z innymi artystami, bo to daje zawsze jakiś świeży powiew. Okazało się, że zainteresowanie było po obu stronach, więc jesteśmy bardzo zadowoleni, że udało nam się razem wystąpić.
Pracowaliście wspólnie, czy wymienialiście się jakimiś materiałami?
Mieliśmy nagrane gotowe próbki piosenek i po prostu je wysyłaliśmy. Po określeniu, który kawałek im się najbardziej spodobał, przyjechali na nagrania do Izabelina w studiu u Jakuba Puczyńskiego. Przy okazji Jakubowi bardzo dziękujemy za to, że wziął nas pod swoje skrzydło i nagrał nam praktycznie całą płytę.
Co oznacza tytuł ostatniego utworu?
To są po prostu dźwięki, tabulatury gitarowe. Nie chcieliśmy znów nawiązywać do tekstu piosenki, więc jest to po prostu numeracja progów w gitarze.
To w ogóle była zabawna sprawa. Był cały kawałek - gotowy, zmasterowany, a nagle zdaliśmy sobie sprawę, że za dwa dni musimy wysłać te nagrania do MetalMindu, nie mając tytułów. [śmiech] Co teraz? Przeżyliśmy wtedy kilka godzin intensywnego myślenia i niektóre z tych tytułów są zupełnie dla żartu - np. Legenda o Lustrze zupełnie nie nawiązuje do tekstu piosenki. Na 04070 nie mieliśmy już kompletnie pomysłu i tak to się skończyło. Nie pamiętam już, kto na to wpadł.
Nudzi nas tekst zaczerpnięty z refrenu, lubimy łamać kanony i stereotypy, bawić się muzyką. Teraz przypięto nam łatkę ‘folk’ dlatego, że mamy piosenkę z Jelonkiem, a my przecież nie mamy z tą muzyką nic wspólnego.
Wasze utwory są bardzo zróżnicowane. Jeden naprawdę ciężki, drugi lżejszy i bardzo melodyjny...
Pierwsza płyta jest bardziej zbita w sobie, nad drugą pracowaliśmy dużo czasu - dlatego ten materiał jest tak zróżnicowany. Na przestrzeni czasu dużo rzeczy pojawia się w głowach.
Generalnie jesteśmy zespołem koncertowym i lubimy mocno łoić. Zresztą ja osobiście słucham okropnych, jedzących surowe koty czortów, ale z kolei jeden z gitarzystów słucha Tiesto i Scootera, więc w efekcie w naszych nagraniach tworzy się wypadkowa gustów muzycznych każdego z nas.
Co robicie poza zespołem?
Emil (Emo) jest tatuatorem, ja jestem rzeźbiarzem - robię pomniki. Jeden z gitarzystów zajmuje się nieruchomościami...
A drugi jest nauczycielem historii w podstawówce i gimnazjum, to jest czad!
Zdarza się, że jego podopieczni przychodzą na wasze koncerty? Bo pod filmami na YT jest szał.
Chyba już się coś takiego zdarzyło. Na lekcjach musi zdejmować kolczyki i chować tatuaże, ale dzieci lubią go za to, co robi.
Często kiedy zbiera kartki, dostaje razem z nimi jakieś namalowane czachy z napisem Pampeluna. [śmiech]
Wszyscy komponujecie muzykę w zespole?
Tak, każdy odpowiada za swój instrument i układa oddzielne partie do tego, co przyniósł ktoś inny. Często nagrywamy pomysły na dyktafon w telefonie i kiedy już się coś uzbiera, spotykamy się i kleimy wspólnie jedną całość.
Pewne rzeczy przyspieszamy, inne gramy wolniej, potem coś potniemy, albo próbujemy zagrać bardziej popowo... wszystko wychodzi w praniu.
Z jakiego korzystacie sprzętu? Macie jakiś ulubiony?
Ja gram na perkusji Pearl, gitarzyści używają pieców Peavey’a 6505, do tego paczki Marshalla, Emil gra na Ampeg SVT-3...
Stara, amerykańska trójeczka. Do tego paczki Warwicka. Jeśli chodzi o gitarę, to właśnie przesiadam się z Yamahy na Ibaneza.
Generalnie używamy sprzętu, który musi dobrze przyjebać na koncercie.
Covery w hiszpańskim stylu dają wam więcej radości, czy rozgłosu?
Nie robimy nic dla rozgłosu, tym bardziej, że gramy taką muzykę, która nigdy nam go nie przyniesie. Jesteśmy niszowi. Podoba nam się robienie takich rzeczy, bo kiedy gramy swoją piosenkę po raz setny, oczywiście też jesteśmy zadowoleni, ale w momencie wykonywania takiego coveru od razu pojawiają nam się banany na twarzach.
Jest też wiele takich, których nie ma na płycie. Gramy np. cover Scootera - tak dla rozruchu i dla jaj.
Czerwone Korale też mamy. Robimy je po to, żeby bawić się muzyką, a nie nią smucić.
No właśnie - w muzyce liczy się bardziej powaga i dystans, czy dobra zabawa?
Dobra zabawa!
Wszyscy metalowcy chcą być za bardzo “true", co powoduje, że chodzą strasznie smutni. Ja uważam, że to bez sensu - muzyką trzeba się przede wszystkim bawić.
Nie chodzi nam oczywiście o ludzi, którzy przychodzą na nasze koncerty, nawet jeśli są “true" i są ubrani tylko na czarno. Chcielibyśmy po prostu złamać ten kanon. Mamy w tym kraju niewiele powodów do uśmiechu, więc dobrze jest je dawać, gdzie tylko się da.
Chcemy pokazać, że metalem też można się bawić i od czasu do czasu uśmiechnąć. Zamiast się dołować, wolimy zarażać naszym uśmiechem.
Gracie dużo koncertów, około trzysta w ciągu trzech lat...
Ostatnio mieliśmy lekki zastój z powodu nagrywania płyty, dlatego przez ostatni rok zagraliśmy ich ledwie kilkanaście. Zazwyczaj jest to między 60-80 rocznie - dlatego, że granie na żywo jest największą frajdą. Mało kto kupuje płyty w sklepie, a zagranie koncertu jest zwieńczeniem tego trudu.
Cała satysfakcja polega na tym, jak się pod sceną bawią ludzie, domagają bisów, śpiewają piosenki razem z nami.
Na pewno zdarza wam się jeszcze grać jako nieznana w okolicznych kręgach kapela. Spotykacie się z ciepłym przyjęciem?
Support przed Papa Roach w klubie Eskulap, który zagraliśmy z “doskoku" chyba najbardziej zapadł mi w pamięć. Większość ludzi nie wiedziała, że będziemy w zastępstwie za inny zespół, więc byliśmy trochę zestresowani. Jeden z gitarzystów śmiał się, że nie może nawet nastroić gitary - byle do zielonej lampki, lepiej nie będzie [śmiech]. Po pierwszym kawałku trochę z nas zeszło, a ludzie też dobrze się bawili.
Odbiór naszej muzyki zazwyczaj spotyka się z pozytywnym przyjęciem.
Jaki jest patent na sukces zespołu Pampeluna?
Trzeba robić swoje, brać do siebie budujące słowa krytyki i ciągle iść do przodu.
Ja przewrotnie powiem, że sukcesu jeszcze nie widzę. Po prostu gramy, robimy swoje i nie nam oceniać czy jesteśmy znani i lubiani.
Sukcesem jest na pewno samo wydanie płyty, ponieważ w Polsce nie jest to w końcu takie proste. Życzę tego jak największej ilości polskich zespołów, bo w tej kwestii jest dość słabiutko.
Ja doceniam przede wszystkim te mniejsze, ale konkretne sukcesy, jak np. występ na Woodstocku, który zawsze się nam marzył.
rozmawiał Maciej Barski