Trivium
Gitarzyści grupy Trivium pretendują do miana wirtuozów młodego pokolenia. Niespełna dwudziestotrzyletni Matt Heafy i dwudziestopięcioletni Corey Beaulieu mimo swego młodego wieku osiągnęli już bowiem gitarowe mistrzostwo.
Co by było, gdyby chińska astrologia zamiast nazwami zwierząt posługiwała się gatunkami muzycznymi? Wtedy rok 2008 zostałby z pewnością nazwany Rokiem Metalu - najpierw nowe płyty wydały zespoły Bullet For My Valentine, Metallica i Opeth, a nieco później dołączyli do nich młodzi shredderzy z Trivium ze swoim czwartym studyjnym krążkiem "Shogun". Krążek ukazał się 30 września 2008 roku i był albumem bardzo przez wszystkich oczekiwanym, niemalże tak jak "Death Magnetic" Metalliki. Czemu oba te krążki były wyczekiwane przez fanów z takim zniecierpliwieniem? Być może dlatego, że poprzednie albumy obu formacji - to znaczy "St. Anger" Metalliki oraz "The Crusade" formacji Trivium - pozostawiły pewien niedosyt, i to zarówno wśród fanów, jak i wśród krytyków muzycznych. Okazuje się jednak, że warto było czekać. Płyta "Shogun" jest absolutnie dojrzała, a słuchając jej, nie można się oprzeć wrażeniu, że zespół po raz pierwszy osiągnął coś, co nazywamy "własnym brzmieniem". Mimo że Matt Heafy i Corey Beaulieu nie po raz pierwszy dają nam pokaz niesamowitej gry technicznej, to jednak nigdy wcześniej nie grali tak jak teraz. W tym miesiącu sami opowiedzą nam o swym najlepszym krążku, jaki kiedykolwiek nagrali.
W zeszłym roku muzycy odbyli koncertowe tournée "The Black Crusade". Grali obok Machine Head, Arch Enemy, DragonForce i Shadows Fall, a trasa została jednogłośnie okrzyknięta jedną z najlepszych w historii metalu. Gdy wtedy rozmawialiśmy z Mattem i Coreyem w Cardiff International Arena, wyglądali na zmęczonych i nieco zniechęconych. Na nasze pytania dotyczące życia w trasie odpowiadali grzecznie, aczkolwiek nie do końca poważnie. Tym razem obaj gitarzyści zachowują się jak nowo narodzeni. Odzyskali wigor i są pełni entuzjazmu, który na pewno im pomoże przy promowaniu nowego krążka. Widać też, że są pewni siebie i doskonale zdają sobie sprawę, iż są dobrzy. Nie mają żadnych wątpliwości co do tego, że mogą teraz podbić cały świat, a ich nastawienie jest tak bojowe, że tych, którym nie podoba się ich krążek, gotowi są wyzwać na pojedynek.
Trudno się dziwić. Rzeczywiście po wysłuchaniu pierwszych fragmentów "Shoguna" byliśmy całkowicie zahipnotyzowani. Superszybkie riffy, epickie solówki i zwarty rytm sprawiają, że ta płyta jest prawdziwym muzycznym dziełem. "Nowy krążek łączy w sobie wszystkie elementy obecne na poprzednich płytach - mówi Corey. - Nasze wcześniejsze krążki bardzo się między sobą różniły, a ten album jest jakby połączeniem ich wszystkich". Matt, będąc bardzo podekscytowany, sam zadaje sobie pytanie: "Czy na płycie "Shogun" znaleźliśmy swoje brzmienie? Oczywiście, że tak! Nowy album skrystalizował nasze brzmienie, eksponując jego najlepsze elementy, i wyniósł na wyższy poziom cały nasz dotychczasowy dorobek".
Sam tytuł płyty "Shogun" narzuca skojarzenia z wojownikami i bitwą. Kiedy zakończyła się trasa koncertowa "The Black Crusade", muzycy powrócili do domu niemal tak samo wyczerpani jak żołnierze po bitwie. Czyżby "The Crusade" była więc zapisem ich zwycięstw i porażek? Możliwe. A czym płyta "Shogun" różni się od swojej poprzedniczki? Nie ma wątpliwości, że wokal Matta Heafyego przeszedł metamorfozę - przestał być tak ostry i wrzaskliwy, a stał się łagodniejszy i bardziej zachrypnięty. Czy sama płyta była zwycięstwem, czy porażką? W każdym razie fani oczekiwali na nią z wielką niecierpliwością, tym bardziej że muzycy ogłosili pod koniec zeszłego roku, iż mają już dużo nowych kawałków...
|
Album "Shogun" pokazuje nowe oblicze Trivium. Jest to najbardziej spójna, bezkompromisowa i najcięższa płyta w całym dorobku muzyków. Matt mówi: "Wyznajemy zasadę, by nie rezygnować z czegoś, co mamy ochotę zagrać, a do tego nie oszczędzać się. Jesteśmy fanami ciężkiej i ostrej gry technicznej, ale jednocześnie lubimy chwytliwe, proste i melodyjne utwory. Na tej płycie udało nam się połączyć ze sobą te dwa światy i wszystko, co znajduje się pomiędzy nimi".
Partie rytmiczne grane z szybkością karabinu maszynowego, riffy ostre jak sztylety, czy solówki narażające gryf na złamanie - to wszystko jest na tej płycie normą. Muzycy są w szczytowej formie, widać, że nieustannie doskonalą swoje umiejętności niczym waleczni samuraje. Chcemy się dowiedzieć, skąd wziął się pomysł na tytuł nie tylko płyty, ale i poszczególnych utworów, jak na przykład "Kirisute Gomen" - pierwszy kawałek na krążku. "To starożytny samurajski termin, który znajdował się w kodeksie honorowym. Jeśli jeden samuraj naraził się drugiemu, to ten drugi mógł obciąć mu głowę i to całkowicie zgodne z prawem. Ten tytuł znaczy więc coś w rodzaju: przykro mi, ale muszę obciąć ci głowę. W dosłownym tłumaczeniu z języka japońskiego oznacza "obciąć i odejść". Stwierdziliśmy, że taki tytuł wprost idealnie pasuje do utworu otwierającego nasz krążek" - wyjaśnia Matt.
tylko sprawdź, w jakiej grasz tonacji - molowej czy durowej.
Zespół czerpał więc całymi garściami z symboliki barwnej i bogatej kultury samurajskiej. Muzyków zainspirowały opowieści i kodeksy honorowe dotyczące życia samurajów. "Słowo "shogun" usłyszałem podczas naszej drugiej trasy koncertowej po Japonii. To słowo ma wielką moc - twierdzi Matt. - Kiedy zaczęliśmy komponować materiał na nowy album, wiedzieliśmy, że potrzebujemy tytułu, który współgrałby z epickim charakterem naszych utworów. Myślę, że wybrany przez nas tytuł doskonale oddaje klimat, jaki chcieliśmy stworzyć. Niemniej jednak zostawiamy teksty piosenek i tytuły do dowolnej interpretacji odbiorców. Chcemy, żeby słuchacz sam zdecydował o tym, co teksty piosenek i ich tytuły dla niego znaczą - tutaj nie ma błędnych odpowiedzi. Niech nasi fani puszczą tylko trochę wodze swojej fantazji".
Apel nie pozostał bez echa. Na pierwszy singiel "Kirisute Gomen" fani rzucili się jak szaleni. Tego lata muzycy udostępnili go na jeden dzień w Internecie do darmowego ściągnięcia. Miłośnicy Trivium szybko rozłożyli go na czynniki pierwsze i umieścili w Internecie wszędzie, gdzie tylko się dało. "Po dziesięciu godzinach od pojawienia się singla jeden z naszych fanów całkowicie rozpracował utwór i umieścił go na YouTube - śmieje się Matt. - Nasi fani działają bardzo szybko i są naprawdę dobrymi instrumentalistami. W dobie Internetu tak już jest i nie ma sensu z tym walczyć. Jestem dumny z tego, że nasz zespół ma lepszą bazę internetową, niż jakikolwiek inny. Osiągnęliśmy to dzięki temu, że przyjaźnimy się z naszymi fanami. Ja na przykład gram z nimi przez Internet - moja ulubiona gra to "Call Of Duty 4". Jeden z dziennikarzy magazynu o grach zagrał ze mną i muszę powiedzieć, że nieźle dałem mu w kość! Wracając do tematu - wkrótce mamy zamiar założyć w sieci prawdziwy klan Trivium, którego większość członków będzie pochodzić z Wielkiej Brytanii".
Przez długi czas naszą ulubioną płytą grupy Trivium był krążek "Ascendancy", ale nawet ten ostry album brzmi teraz przy płycie "Shogun" lekko i przyjemnie. "Chcesz usłyszeć próbkę ostrej gry, posłuchaj "Down From The Sky" - twierdzi Corey. - W tym kawałku można znaleźć naprawdę ciężkie partie gitary. Polecam go osobom, które mają krótszy czas koncentracji. Jest dużo łatwiejszy do strawienia niż inne utwory, ponieważ zawiera długo wybrzmiewające powerchordy, a także chwytliwe, wpadające w ucho zagrywki. Uważam, że słuchanie płyty powinno się zacząć właśnie od tego utworu. Jeśli jednak wolisz superciężką muzykę, to koniecznie posłuchaj kompozycji "Insurrection". Ta piosenka jest hołdem dla Slayera - ojca chrzestnego death i black metalu. Utwór "Insurrection" jest thrashowy, ostry i nie ma przyjemnego do słuchania refrenu, nic z tych rzeczy! Cały jest ciężki i brutalny".
"Shogun" to płyta bardzo ambitna i lepiej dopracowana niż jej trzy poprzedniczki. Słychać, że muzycy podkręcili wzmacniacze do oporu. "Tak właśnie wyobrażaliśmy sobie tę płytę - mówi Corey. - Mieliśmy dużo więcej czasu, żeby ją nagrać, niż to było w przypadku poprzednich wydawnictw. Pierwotne wersje piosenek przygotowaliśmy znacznie wcześniej. W trakcie nagrywania sporo zmienialiśmy. Eksperymentowaliśmy też z nakładaniem na siebie różnych partii gitar i wokalu. Choć muzycznie nie odeszliśmy od naszego stylu, naszą najnowszą płytę nagrywaliśmy o wiele bardziej dokładnie. Ona stanowi spójną całość dopracowaną w każdym szczególe".
Krążyły słuchy, że przy nagraniu tego albumu muzycy z Trivium zajęli się również procesem produkcji. W końcu do opinii publicznej dotarły informacje, że na krześle producenta zasiądzie Nick Raskulinecz (Foo Fighters, Marilyn Manson, Velvet Revolver). Ciekawi nas, jak artyści oceniają współpracę z tym producentem. "Czasami było naprawdę ciężko - przyznaje Matt. - Niektóre partie musieliśmy rejestrować po kilkanaście, czasem kilkadziesiąt razy... Były takie partie techniczne, które Raskulinecz kazał mi zagrać trzydzieści razy z rzędu. Byłem wściekły. Tym bardziej że wszystkie solówki były gotowe przed nagraniem albumu. Wiedziałem, że Nick jest prawdziwym profesjonalistą, a taki gość spodziewa się, że materiał będzie gotowy przed wejściem do studia. Utwory komponowaliśmy przez rok, w trasie, później w domu, a demo z tymi kawałkami nagrywaliśmy przez sześć miesięcy. Byliśmy więc świetnie przygotowani. Ale Nick i tak wyciskał z nas siódme poty".
Corey dodaje: "Nick pomógł nam dopracować te utwory w każdym szczególe, dzięki czemu osiągnęliśmy perfekcję. Często mówił nam, że owszem, było nieźle, ale teraz musimy zagrać jeszcze raz to samo. Chciał, żeby nagranie oddawało całą energię, jaką wkładamy w wykonanie na żywo". Zespół chciał wszystko nagrać w możliwie najbardziej naturalny sposób, bez zbyt wielu dogrywek. Jak twierdzą muzycy, coraz więcej zespołów nagrywa jedynie fragmenty utworów, by więcej czasu poświęcić na ich komputerową obróbkę.
Ostra, ekspresyjna gra nie może się obyć bez odpowiednich instrumentów. Wszystkie partie rytmiczne zostały nagrane na siedmiostrunowej gitarze Matta. Dean MKH w wersji amerykańskiej, bo o tej gitarze mowa, to prototyp nowego modelu sygnowanego jego nazwiskiem. Instrument sygnowany przez Coreya nie został niestety skończony na czas nagrywania płyty. Czy muzycy na dobre porzucili gitary sześciostrunowe? "Sześć strun to za mało! - śmieje się Matt. - Choć przy siedmiostrunowej gitarze zyskujemy teoretycznie tylko pięć nut (na siódmej strunie: b, c, cis, d, dis), to w rzeczywistości jednak możliwości brzmieniowe są znacznie większe, praktycznie - nieskończone. Nasze poprzednie albumy "Ember To Inferno", "Ascendancy" i "The Crusade" zostały nagrane z użyciem gitar sześciostrunowych o stroju E lub D. Tylko kilka utworów nagraliśmy w standardowym stroju B na gitarze siedmiostrunowej. Ale tym razem chcieliśmy nagrać na niej wszystkie".
Czy podczas nagrania muzycy zastosowali jakieś nowe techniki? Corey mówi: "Na tej płycie zastosowałem nowy tapping, ale - szczerze mówiąc - nie na nowych technikach nam najbardziej zależało. Przede wszystkim chcieliśmy napisać udane riffy. Szybka gra nie jest najważniejsza. W naszej pracy chodzi o skomponowanie harmonijnego, dobrego utworu. Staramy się pisać solówki, które się nawzajem uzupełniają. Gdy ja gram coś szybkiego i ostrego, wówczas Matt gra zwykle coś spokojniejszego i bardziej melancholijnego".
"Shogun" to na pewno dla Trivium płyta przełomowa. Dzięki niej Matt i Corey przestają być jedynie genialnymi gitarzystami metalowymi porównywanymi do Jamesa Hetfielda czy Jeffa Watersa, a stają się gwiazdami twardo stojącymi na własnych nogach. Udało im się stworzyć własne brzmienie i własny sposób gitarowej ekspresji. Jesteśmy pewni, że tysiące gitarzystów na świecie będzie starało się naśladować ich grę, tak samo jak kiedyś Matt i Corey naśladowali grę gitarzystów z Metalliki i Slayera.
Czy sami muzycy postrzegają siebie jako gwiazdę gitary młodego pokolenia? Czy są gotowi przyjąć ten tytuł? Matt komentuje: "To wspaniałe, że ludzie myślą o nas w takich kategoriach. Kiedyś my szaleliśmy na punkcie Kirka Hammetta i braliśmy z niego przykład. Ale zawsze podkreślamy, że choć umiemy grać szybko, to są gitarzyści, którzy potrafią grać dziesięć razy szybciej od nas. Dla nas najważniejsze jest tworzenie utworów".
Joel McIver