Brian "Head" Welch (Korn i Love And Death)
Wywiady
2013-04-09
Brian "Head" Welch wystąpi w najbliższym czasie dwa razy w Polsce... tego samego dnia. Wraz z grupami Korn i Love And Death, ten popularny gitarzysta zagra na zbliżającym się Impact Festivalu.
Zrobiłeś sobie pokaźną przerwę od Korna. Czemu zdecydowałeś się wrócić?
Wszystko odbywało się stopniowo. Zabrałem się z P.O.D. na trasę festiwalową, zabierając ze sobą moją córkę, która bardzo chciała zobaczyć na żywo Chevelle. Dowiedziałem się, że na gigu pojawi się również Korn. Pomyślałem, że przywitam się z chłopakami, bo np. Munky’ego nie widziałem od siedmiu lat. Chwilę przed tym gdy zaczynał się ich koncert, powiedzieli, że powinienem dołączyć do składu na ostatnie trzy kawałki. Wzbraniałem się, bo wiele się zmieniło - nie gram już na siedmiu strunach, ustawienia są inne... Ostatecznie jednak namówili mnie razem z tłumem, który już wiedział, że czaję się gdzieś na backstage’u. Taki był początek. Później już poszło z górki. Niczego sobie nie obiecywaliśmy, ale nasza stara więź wróciła i po rozmowie z przyjaciółmi i rodziną stwierdziłem, że to jest odpowiedni moment na powrót.
To powrót na dobre czy jedynie na koncerty?
Jeszcze raz - nie chcę niczego zakładać, obiecywać. Presja w internecie i na koncertach jest ogromna. Myślę, że wydamy razem następną płytę, ale pozwól, że dam ci się samemu przekonać jak będzie.
Jaka jest twoja rola w zespole obecnie? Czy coś się zmieniło w stosunku do momentu gdy opuszczałeś szeregi Korna?
Czuję się jak dawniej, jednak teraz jest dużo lepiej, bo jestem "czysty" i reszta zespołu również. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami i nie mogłem mieć lepszego przyjęcia.
W dużym skrócie - co robiłeś przez ostatnich kilka lat?
Jak zapewne wiesz, nagrałem album solowy. Na trasie koncertowej miałem jednak oczywiście ze sobą zespół, którego część stała się trzonem mojego nowego projektu Love And Death, który jest mieszanką alternative metalu, industrialu i hard rocka. Prywatnie oczyszczałem ciało i ducha ze złych rzeczy.
No właśnie, od niedawna robi się coraz głośniej o twoim projekcie Love And Death. Co chcesz wnieść do swojej biografii tym zespołem?
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że mogę się w ten sposób realizować. Solowa działalność okazała się być nie do końca tym, czego potrzebowałem. Teraz mam swoich ludzi, z którymi mogę jak jedna drużyna tworzyć fantastyczne rzeczy. Oczywiście w obu przypadkach byłem i jestem autorem tekstów, co jest jedną z bardziej istotnych rzeczy dla mnie. Wyrażanie emocji przez pisanie i śpiew bardzo pomaga mi w życiu.
Jak podobał ci się ostatni krążek Korna, wypełniony dubstepowymi wstawkami?
Na co dzień nie słucham dubstepu z wyboru, jednak gdy już w moim otoczeniu pojawiają się tego typu dźwięki potrafię się wczuć w nią. Nie powiedziałbym jednocześnie, że jestem fanem. Na pewno trzeba mieć wiele odwagi by nagrać taką płytę. Kilka utworów na niej bardzo mi się podoba, np. "Get Up!" czy "Narcissistic Cannibal". Są bardzo "kornowe", a jednocześnie nowoczesne.
Co sądzisz dzisiaj o swojej decyzji z 2005 roku? Czy była dobra w każdym calu czy może czegoś żałujesz?
Była konieczna. Dzięki temu wszyscy dzisiaj żyjemy.
Czy dzielisz swoje życie na dwa etapy i rozpamiętujesz popełnione błędy z przeszłości?
Podział tego co było do tej pory na dwa takie etapy jest bardzo wyraźny. Czuję się teraz naprawdę bardzo dobrze w porównaniu z tym jak to było w momencie w którym opuszczałem zespół. Nie da się uciec od przeszłości, ale staram się nie rozpamiętywać tego okresu i cieszyć patrzeniem na chłopaków teraz, gdy wszyscy mamy się już znacznie lepiej.
Jaki cel przyświęca dzisiaj Kornowi i czego możemy spodziewać się w przyszłości od tej formacji?
To trudne pytanie. Jeszcze niedawno nie myślałem, że kiedykolwiek wrócę do zespołu, a teraz ktoś pyta mnie o jego przyszłość. Nauczyłem się nie planować w życiu, a już zwłaszcza nie planować niczego względem tego tematu. Dajmy nabrać sprawom własnego tempa. Obecnie koncertuję z dwoma zespołami i gdy skończymy trasy zastanowimy się czego oczekujemy.
Na Impact Feście zagrasz z Kornem i z Love And Death tego samego dnia. Brzmi jak wyzwanie?
Jestem tym niewyobrażalnie podekscytowany, gdyż Korn i Love And Death dopełniają się dla mnie w sposób idealny. Spełniam się w obu tych projektach w inny sposób. Z Kornem wiążę mnóstwo wspomnień, osiągnięcie szczytu popularności i ogromną rozpoznawalność. Love And Death to z kolei bardzo osobiste doświadczenie powiązane z pisaniem tekstów i byciem liderem. To, że będę mógł tego samego dnia zagrać dla polskiej publiczności w tak odmiennych odsłonach to prawdziwe spełnienie marzeń.
Jak wspominasz Polskę?
To, co zawsze kojarzy mi się z waszym krajem to żywiołowa reakcja publiczności, którą porównać można chyba tylko z gorącym przyjęciem w Ameryce Południowej (śmiech). Ostatni klubowy występ był niezwykły, bo solowy - dobrze było wiedzieć, że pomimo mojego odejścia z Korna, są ludzie, którzy nadal chcą słuchać mojej muzyki.
Co jest twoim priorytetem obecnie? Korn? Love And Death? Rodzina?
Zdecydowanie rodzina. Oczywiście kocham muzykę, ale nie można stawiać takiego ultimatum, bo mając do wyboru moją córkę i Love And Death, wybór jest raczej oczywisty. Na szczęście ona kocha gitarowe granie, więc jakoś sobie razem radzimy (śmiech).
Z jakich gitar korzystasz w tej chwili? Pozostałeś wierny Ibanezowi?
Tak, głównie używam customowych sześciostrunowych gitar barytonowych od Ibaneza. Dałem sobie spokój z siedmiostrunowcami, bo były zbyt typowe na moje dotychczasowe doświadczenia. Dzięki temu moje brzmienie jest teraz bogatsze. Znacznie więcej eksperymentuję natomiast z efektami na co wpływ ma moje poszukiwanie ciekawych brzmień dla Love And Death.
Za co chciałbyś zostać zapamiętany?
Jeśli ktokolwiek mnie zapamięta to z powodów znanych tej osobie. Ja skupiam się na tym co robię i staram się najlepiej jak potrafię. Nie ma znaczenia czy jesteś fanem Korna, Love And Death czy tego co robię solowo. Moich tekstów czy mojej muzyki czy w ogóle jesteś przeciwny temu co robię. Cieszę się, że w końcu żyję w zgodzie ze sobą i to się liczy najbardziej.
Michał Lis