Zespół Marillion istnieje na rynku muzycznym już od ponad trzydziestu lat. W tym czasie wydał siedemnaście studyjnych krążków i podbił serca milionów fanów na całym świecie. Sounds That Can’t Be Made to najnowsze wydawnictwo panów z Aylesbury, które o ile im wierzyć na słowo, jest jednym z największych osiągnięć grupy od czasu albumów Misplaced Childhood i Clutching At Straws. W wywiadzie dla Magazynu Gitarzysta, Steve Rothery, gitarzysta i jeden z założycieli, opowiedział nam o nowej płycie, problemach jakie towarzyszyły jej powstawaniu i realizacji pewnego hobby…
Skąd taka nazwa dla albumu? [przyp. red. Sounds That Can’t Be Made, z ang. Dźwięki, których nie da się stworzyć]. Czy stworzenie tych dźwięków było aż taka skomplikowane (śmiech)?
Był to jeden z ciągłych żartów związanych z tym tytułem (śmiech). Oczywiście pomysł pojawił się wraz z kolejnymi tekstami Steve’a. Jest to całkiem dobre podsumowanie tego jak wyglądają niektóre związki międzyludzkie i komunikacja niewerbalna. Czasami da się coś powiedzieć bez użycia słów i tu chyba trzeba się doszukiwać sensu. Mam wrażenie, iż jest to naprawdę udany tytuł dla tego krążka. Podobnie zresztą jak grafika na okładce. Strasznie nam się spodobała ta figura, którą już ktoś gdzieś pieszczotliwie określił mianem "kosmicznego chipsa" (śmiech).
Trochę wam zajęło nagranie tej płyty. Czy był to naprawdę aż tak skomplikowany proces?
Po prostu staraliśmy się nie spieszyć. Każdy utwór był dopieszczany i rozwijał się swoim własnym tempem. Na przykład kawałek "Gaza" dostał się na tę płytę dosłownie ostatnim rzutem na taśmę. Było przy nim mnóstwo roboty, a nie chcieliśmy iść na żadne kompromisy. Niestety kilka innych podobnych pomysłów musieliśmy schować póki co do szuflady, gdyż nigdy nie zdążylibyśmy z ich dokończeniem przed oddaniem płyty, a byliśmy przecież wtedy jeszcze w trasie po Stanach. Ostatnie szlify lwiej części materiału miały miejsce w trasie.
Ile w takim razie z tego co możemy usłyszeć na płycie jest czystą improwizacją, a ile zaplanowanym i świadomym brzmieniem?
W zasadzie wszystko co trafiło ostatecznie na krążek było wynikiem naszej bliskiej współpracy. Każdy wychodził z jakimś pomysłem i tak powstawały kolejne elementy układanki. Tak było na przykład przy wspomnianym utworze "Gaza", do którego stworzyłem kilka pierwszych dźwięków. Potem Ian dodał swoje trzy grosze, a Steve dorzucił jakieś klawisze i pomysł na melodie. Wszystkie te elementy skrupulatnie sprawdzaliśmy i dopasowywaliśmy do siebie, aby efekt końcowy był możliwie najlepszy. Tak właśnie wygląda praca w studio i tego postanowiliśmy się trzymać. Po siedemnastu studyjnych albumach wypracowaliśmy sobie już pewne nawyki i przyzwyczajenia, które pomagają nam w codziennej pracy. Chemia pozostała i ma się dobrze (śmiech).
Słyszałem jednak, że podczas prac nad nowym materiałem doszło między wami do kłótni. Pojawiły się nawet głosy, iż będzie to koniec zespołu Marillion. Coś poważnego się wydarzyło?
To chyba trochę tak jak w każdej rodzinie. Czasami dochodzi do kłótni w której pada kilka niepotrzebnych słów. Rzeczywiście doszło do małej wymiany zdań podczas pisania materiału, ale dość szybko się z tym uporaliśmy i nikt nie ma dzisiaj o to żalu. Należy pamiętać, że praca nad płytą zawsze wymaga wiele zaangażowania i kreatywności. Nic więc dziwnego, że kiedy dwa duże pomysły się ze sobą ścierają wióry lecą na lewo i prawo. W tej chwili wszyscy bardzo się cieszymy z rezultatu naszej pracy i jesteśmy w bardzo dobrych nastrojach.
Utwór "Gaza", który już kilka razy przewinął się w naszej rozmowie, dotyka dość ważnych i delikatnych tematów. Co skłoniło was do zmierzenia się z tą materią?
"Gaza" opowiada o losach pewnego palestyńskiego chłopca, który dorasta na ulicach tytułowego miasta i to właśnie on jest podmiotem lirycznym w tym utworze. Dla mnie osobiście jest to swego rodzaju oświadczenie, które ma na celu zwrócić uwagę na wszelkie nieprawości jakie mają miejsce w tamtej części świata. Organizacja Narodów Zjednoczonych opublikowała jakiś czas temu raport, z którego jasno wynika, że Gaza zostanie niemal kompletnie wysiedlona do roku 2020, o ile nie zajdą tam jakieś poważne zmiany. Nie jest to jakaś forma protestu. Staramy się jedynie pokazać skalę problemu i być może wzbudzić w kimś choć odrobinę sprzeciwu dla tej sytuacji.
Czy jest to jedyne tego typu "oświadczenie" na tej płycie?
Tak silnych i doniosłych już chyba raczej nie. Z lirycznego punktu widzenia, materiał ten to tak naprawdę całe spektrum związków międzyludzkich. Pozwala spojrzeć na pewne rzeczy z czasami niewygodnego punktu widzenia i obnaża przywary jeśli nie samej relacji to osób zainteresowanych. Na przykład "Montreal" jest kawałkiem autobiograficznym, który Steve napisał na podstawie naszych przeżyć z trzydniowego pobytu na konwencie w Montrealu. Graliśmy tam trzy dni pod rząd, a odbiór naszej muzyki był jednym z najlepszych jaki kiedykolwiek doświadczyliśmy. Wszystkie utwory na płycie są dla nas bardzo silnymi dawkami energetycznymi i cieszymy się, że opowiadają o czymś więcej niż tylko o nieszczęśliwej miłości (śmiech).
"Gaza" jest silnym punktem albumu również ze stricte muzycznego punktu widzenia. Krytyka sądzi, że jest to wyróżniający się kawałek. Jesteś tego samego zdania?
Zdecydowanie tak. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jeden z naszych najlepszych utworów w całej karierze. Myślę jednak, że kiedy posiada się świetny tekst i chce się nim coś przekazać światu to muzyka niemal zawsze staje na wysokości zadania. Jedna rzecz napędza drugą i powstaje dzięki temu wspaniała mieszanka różnych dźwięków. Przypomina to trochę żywy organizm, o który jeśli się odpowiednio zadba, będzie dawał radość i satysfakcję.
W którymś wywiadzie powiedziałeś, że kawałek "Pour My Love" jest kombinacją brzmienia zespołu Marillion i Prince’a. Nadal podtrzymujesz tą tezę?
Tak to czułem podczas nagrywania i nic się do tej pory nie zmieniło. Ma on w sobie coś z jakości i estetyki w jakiej porusza się Prince.
Czy w takim razie Marillion rusza na podbój świata muzyki pop (śmiech)?
Nie, raczej nam to nie grozi (śmiech). Tekst do tego utworu już jakiś czas temu napisał John Helmer. Pamiętam, że któregoś dnia Steve zaczął go sobie po prostu podśpiewywać. Dodaliśmy wtedy nasze instrumenty, nadaliśmy mu osobowość i tak się to potoczyło. Rozumiem, że w jakiś sposób różni się od reszty materiału, ale jest to efekt, który mi osobiście bardzo odpowiada. Stanowi kontrast dla kilku długich i skomplikowanych kompozycji na tym albumie.
Chyba nie skłamię kiedy powiem, że Michael Hunter stał się "niepisanym" szóstym członkiem zespołu z uwagi na swój wkład w tworzenie tej płyty (śmiech)?
W sumie już mu niewiele brakuje, aby się nim stać (śmiech). Mike, tak samo zresztą jak wszyscy który byli zaangażowani w tworzenie tego krążka, pracował niezwykle ciężko i dawał z siebie zawsze 110%. Sam pamiętam jak nocami nagrywałem partie gitarowe w moim domowym studio. Podobne historie mogą ci opowiedzieć Steve czy Mark, którzy również odwalali kawał roboty "po godzinach". Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że ten 73-minutowy materiał powstawał całymi miesiącami, czego najprawdopodobniej nikt nie usłyszy. Wszyscy dołożyli swoich starań i poświęcili naprawdę wiele czasu, aby ten krążek brzmiał dokładnie tak jak tego oczekiwaliśmy. Mike był swego rodzaju koordynatorem i każdego dnia pilnował, aby wszystko zostało skończone na czas, za co oczywiście jesteśmy mu szalenie wdzięczni.
Jeszcze do niedawna ty sam zajmowałeś się komponowaniem muzyki na płytach Marillion. Teraz jest to jak sam mówisz, wynikiem współpracy i kompromisów. Ciężko ci było się przestawić na taki tryb pracy?
Muszę powiedzieć, że nieszczególnie. Cała ta współpraca przebiegała niezwykle naturalnie i nikt nie rościł sobie praw do niczego. Czasami komponowałem całą sekwencję, innym razem dodawałem tylko kilka swoich uwag. Oczywiście w naszej karierze były takie utwory, które na poziomie instrumentalnym powstawały wyłącznie na podstawie moich pomysłów. Wiadomo jednak, że po tylu studyjnych albumach nie można cały czas opierać brzmienia zespołu na pomysłach tylko jednego człowieka (śmiech).
Byłeś samoukiem i jak widać wyszedłeś na tym nienajgorzej. Teraz jednak współtworzysz The British Guitar Academy, gdzie młodzi adepci gitary mogą się uczyć od najlepszych w branży. Mając dzisiaj takie miejsce do dyspozycji - skorzystałbyś?
Przede wszystkim The British Guitar Academy różni się nieco od zwykłej szkoły w której naucza się "obsługi" instrumentu. W BGA nie skupiamy się tyle na samej technice, co na filozofii i tego czym jest granie na gitarze dla każdego z nas. Wszyscy muzycy, którzy współpracują z nami przy tym projekcie są uznanymi artystami i profesjonalistami w swojej dziedzinie. Uczęszczając na takie zajęcia można się zatem nauczyć tego jak ważna jest osobowość i własne "ja" w byciu muzykiem. Sam nie jestem jakoś wyjątkowo dobry jeśli chodzi o nauczanie techniki - od tego są lepsi ode mnie - ale mam pewną wrażliwość, którą mogę przekazać innym. Jesteśmy ponadto w stanie zapoznać młodych ludzi z technikami produkcji, które mogą im się przecież kiedyś przydać podczas nagrywania własnego materiału. Odpowiadając zatem na twoje pytanie: tak, dzisiaj bym się zdecydowanie dwa razy zastanowił czy aby nie skorzystać z takiej okazji.
A co takiego dzieje się obecnie z twoim drugim projektem [przyp. red. The Wishing Tree]? Jest jakaś szansa na kolejny album w najbliższym czasie?
Ciekawe, że o to pytasz bo tak się składa, że rozmawiałem z Hannah’ą o napisaniu kilku nowych kawałków niedawno. Niestety prawda jest tak, że Marillion skutecznie mnie wyłączy z jakichkolwiek innych projektów na następne 10 miesięcy. Myślę, że dopiero około maja 2013 będę miał trochę czasu na własne działania fonograficzne. Poza tym staram się również znaleźć czas na realizowanie mojej drugiej dużej pasji jaką jest fotografia. Tak się składa, że niedługo pojawi się w sprzedaży album ze zdjęciami mojego autorstwa. Dodatkowo udało mi się zorganizować kilka wernisaży w paru ciekawych miejscach na świecie, co pragnę niejako połączyć z promowaniem The British Guitar Academy. Kto wie, może zawitam również do Polski (śmiech)?
Ile z tej pasji udało ci się przenieść do Marillion?
Przez te wszystkie lata, kilka moich zdjęć udało się wykorzystać do celów promocyjnych przy okazji niektórych płyt, ale nigdy nie było to coś poważnego. Wspomniany album jest z kolei wizualną dokumentacją życia w zespole, które tworzymy przecież od tylu lat. Udało mi się coś, czego mam wrażenie nie dokonałby chyba żaden inny fotograf.
Pod koniec listopada zobaczymy się na koncercie w Polsce?
Pewnie, że tak! Bardzo lubimy dawać koncerty w waszym kraju.
Będzie czas na skosztowanie tradycyjnej polskiej kuchni?
Na to wygląda i już się nie mogę doczekać (śmiech)! Dodatkowo, o ile dobrze pamiętam będziemy u was dzień po moich urodzinach, więc będą powody do biesiadowania (śmiech).
Gitary:
Jack Dent Custom Guitars - Stratocaster Style Guitar
Jack Dent Custom Guitars - Telecaster Style Guitar
Jack Dent Custom Guitars - Signature SR Model
Jack Dent Custom Guitars - Celeste Model (Acoustic/Electric Hybrid)
Blade RH4 Classic Stratocaster Style Guitar
Blade Delta Telecaster Style Guitar
Steinberger Custom Double Neck 12/6
Gibson Les Paul Standard
Farida Signature Acoustic
Efekty:
Kilka rożnych modeli firmy Defectro i Analogman
Wzmacniacze:
Groove Tubes Dual 75 Power Amp
Groove Tubes Trio Valve Pre-amp
Krampe Black Tiger Pre-amp
Vox AC-30 (Re-issue)
Rozmawiał Michał Lis