Jim Marshall

Wywiady
2012-09-24
Jim Marshall

Wiadomość o śmierci Jima Marshalla (zm. 5 kwietnia 2012 w Buckinghamshire), twórcy najbardziej kultowego wzmacniacza wszech czasów, zasmuciła wszystkich miłośników muzyki rockowej.

Był zapalonym konstruktorem i wynalazcą, a później ambasadorem genialnego brzmienia Marshalla na całym świecie. W pełni zasługiwał na miano "ojca hałasu". Miał 88 lat.

Wraz ze śmiercią Jima Marshalla, ostatniego z pionierów i innowatorów w dziedzinie sprzętu muzycznego, kończy się pewna epoka. Niewielu konstruktorów było tak blisko związanych ze swoimi dziełami, jak właśnie Jim. I tylko nielicznym - w muzyce byli to to Les Paul, Seth Lover i Leo Fender - udało się przysporzyć odbiorcom swego dzieła tyle radości. Marshall, tak samo jak Leo Fender, zawsze uważnie wsłuchiwał się w opinie gitarzystów o swoich produktach, ale (w przeciwieństwie do Fendera) sam był muzykiem. Co więcej, do końca swojego życia szefował firmie, którą założył. Odrzucił wiele ofert jej kupna, nawet ofertę z 1989 roku, która opiewała na kwotę - bagatela - 100 milionów funtów...

Marshall odniósł międzynarodowy sukces, na który w pełni zasłużył. Miał bardzo praktyczne podejście do życia, był bardzo twórczy, wszechstronnie utalentowany, w tym też muzycznie, a przede wszystkim nieprawdopodobnie pracowity. Czegokolwiek się tknął, szybko pojawiał się sukces, był kreatywny i energiczny, mimo że jako młody chłopak zapadł na poważną chorobę.

James Charles Marshall urodził się 29 lipca 1923 roku. Miał szczęśliwe dzieciństwo do momentu, kiedy w wieku pięciu lat zdiagnozowano u niego gruźlicę kości - rzadką chorobę, która sprawia, że kości stają się bardzo wrażliwe i podatne na złamania. Jim do dwunastego roku życia miał nie opuścić szpitala Stanmore Orthopedic Hospital. Leżał w specjalnym gipsie, który przykrywał jego ciało od kostek aż do samych ramion. Przez siedem kolejnych lat jego życie ograniczało się do wizyt rodziny raz w tygodniu i wujka, który uczył go czytać i pisać, oraz wymiany gipsu. Jego towarzystwem były pielęgniarki i inni pacjenci szpitala.

Wrócił do szkoły tylko na trzy miesiące, żeby w wieku trzynastu lat ostatecznie ją opuścić i rozpocząć pracę. Młody Jim imał się różnych zajęć. Najpierw pracował w barze u ojca, gdzie sprzedawał ryby z frytkami. Szybko jednak znudziła go ta praca i rozpoczął - z właściwą sobie energią i determinacją, z jakiej później miał zasłynąć - intensywne poszukiwania innego zajęcia. Jako nastolatek pracował zwykle w kilku miejscach naraz: na złomowisku, w fabryce ciastek, w fabryce dżemu, był sprzedawcą butów i kroił mięso w fabryce konserw. W tym ostatnim miejscu stracił opuszkę kciuka.

Muzyczna młodość


Jego miłość do muzyki pojawiła się w wieku czternastu lat. Po długiej rekonwalescencji Jim musiał wzmocnić nogi i postanowił zapisać się do szkoły stepowania. Tam jego talent wokalny odkrył Charlie Holmes, lider zespołu przygrywającego do tańca na wieczorku dla rodziców. Jim był obdarzony naturalnym talentem i wszystko, czego się tknął, przychodziło mu z łatwością. Tak było i tym razem: już wkrótce śpiewał z big-bandem i wyrobił sobie styl śpiewania przypominający nieco Binga Crosby’ego. Młody Marshall pracował w ciągu dnia, a wieczorami śpiewał, co w sumie dawało 85 przepracowanych godzin w tygodniu.

W wieku czternastu lat zarabiał tyle, co niejeden dorosły. Łączył w sobie talent muzyczny i talenty techniczne, co wkrótce miało okazać się bardzo przydatne. Wybuchła II wojna światowa, ale Jim nie został przyjęty do Królewskiej Marynarki Wojennej z powodu jego problemów ze zdrowiem. Zamiast tego rozpoczął pracę w firmie Cramic Engineering. Choć był samoukiem, to bardzo szybko awansował i przechodził coraz wyżej po szczeblach firmowej hierarchii. Następnie dostał pracę w fabryce Heston Aircraft w Middlesex jako ślusarz. Nie przestawał jednak śpiewać. Pewnego dnia w 1942 roku musiał zasiąść za bębnami i po krótkiej próbie został śpiewającym perkusistą. W ten sposób zespół mógł dzielić zarobioną dolę na sześć zamiast na siedem części. Jim powiedział biografowi, Michaelowi Doyle’owi: "Była wojna i nie mieliśmy benzyny. Jeździłem na rowerze z przyczepką, w której woziłem swoją perkusję i zestaw nagłośnieniowy, który wtedy sam skonstruowałem".

Bez wytchnienia


Po wojnie Marshall zaczął pobierać lekcje gry na perkusji u Maxa Abramsa, najlepszego w owych czasach nauczyciela w Wielkiej Brytanii. Chciał grać jak Gene Krupa. W 1949 roku, po kilku latach nauki, Marshall sam zaczął udzielać lekcji gry w swoim domu na Lonsdale Road w Southall. Wyuczył wielu znanych perkusistów, wśród których byli między nimi: Mitch Mitchell, Mick Burt (Chas & Dave), Mickey Waller (Little Richard) i Keith Moon. Oczywiście Jim robił wszystko na wielką skalę. Miał 64 uczniów w tygodniu, do tego wieczorami grał koncerty. Dawało mu to pensję 5 tysięcy funtów rocznie we wczesnych latach 50. Miał już wtedy żonę Violet i syna o imieniu Terry. Dzięki swojej wytężonej pracy odłożył wystarczająco dużo pieniędzy, żeby otworzyć swój własny interes. W roku 1960, w wieku 37 lat, Jim otworzył sklep z perkusjami Jim Marshall & Son. Za ladą stanął on i jego czternastoletni syn. Najpierw do sklepu przychodzili sami perkusiści, później zaczęli przyprowadzać swoich kolegów z zespołu. Byli to przeważnie młodzi gitarzyści i basiści, którzy poważnie myśleli o karierze muzycznej. Wśród nich znaleźli się też Pete Townshend i Ritchie Blackmore, którzy namówili Jima, żeby zaczął sprzedawać gitary i wzmacniacze. Zaczęło się od gitar marki Fender, Gibson i Gretsch oraz takich wzmacniaczy, jak: Fender Bassman i Fender Tremolux, Selmer i Vox (choć Marshall twierdził, że nigdy nie sprzedawał tych ostatnich).

A zatem Marshall wyszedł naprzeciw nowej grupie klientów, co było rzeczywiście bardzo dobrym posunięciem marketingowym. Już wcześniej poznał wielu z nich, dając lekcje gry, a teraz miał okazję poznać nowych. Sklep cieszył się coraz większą popularnością i odwiedzało go coraz więcej lokalnych muzyków. Marshall wykorzystywał to, że ma kontakt z tym środowiskiem, i starał się poznać jego potrzeby. Miał szansę rozwinąć działalność, która wypełniłaby niszę rynkową. Jak się okazało, najwięcej pytań dotyczyło wzmacniaczy - gitarzyści szukali wzmacniacza, który miałby więcej mocy niż Fender Bassman. W końcu Townshend, Blackmore i Sullivan poprosili Jima, żeby skonstruował wzmacniacz, który spełniałby ich oczekiwania. Marshall już wcześniej zatrudnił inżyniera, Kena Brana, żeby naprawiał dla niego wzmacniacze: miał dość zawożenia wadliwych wzmacniaczy Selmer z powrotem do fabryki. Teraz, kiedy miał się podjąć nowego zadania, potrzebował więcej ludzi. Bran polecił mu inżyniera z EMI, Dudleya Cravena. I tak ten trzyosobowy zespół wziął się do pracy nad nowym projektem, a za punkt wyjścia posłużył im wzmacniacz Bassman. Mieli stworzyć pierwszy wzmacniacz na świecie przeznaczony do grania rocka.

Cenne rady


Jim poprosił gitarzystów, którzy przychodzili do niego do sklepu, żeby testowali każdą kolejną wersję wzmacniacza. Od lipca do września 1962 roku Bran i Craven ulepszali model pięciokrotnie. Gdy Marshall usłyszał szóstą wersję wzmacniacza, doznał olśnienia. "Jeden z gitarzystów - chyba był to Pete Townshend - powiedział: »To jest to! O to mi właśnie chodziło. Od teraz to jest oficjalne brzmienie Marshalla«. No i tak się właśnie stało" - powiedział Marshall swojemu biografowi, Richowi Maloofowi.

Szósty prototyp, legendarny numer 1, można podziwiać w muzeum Marshalla po dziś dzień. Model nazwano JTM 45 (od imion Jim i Terry Marshall; 45 to liczba watów, jaką teoretycznie dysponował). Pierwsza seria trafiła do sklepu w Southall we wrześniu 1962 roku.

Reszta jest historią. Brzmienie combo Bluesbreaker Erica Claptona dało początek brytyjskiemu bluesowi, a było to w 1966 roku. Później ewoluowało i zamieniło się w bardziej rockowe brzmienie zespołu Cream, później przyszedł czas Hendriksa i konstrukcji Plexi. Marka Marshall robiła zawrotną karierę, a Jim Marshall stał się ambasadorem swoich wzmacniaczy; mówił o sobie, że jest "pracoholikiem, który całkowicie poświęcił się promowaniu swojej firmy". Nadawał jej kierunek, przewidywał jej ekspansję, sterował nią podczas ekonomicznych sztormów i chronił jej spuściznę. Był niezawodny jak jego wzmacniacze, zawsze sam pojawiał się na targach, żeby promować markę.

Zyskał uznanie za swoje osiągnięcia: w roku 1984 i 1992 otrzymał prestiżową nagrodę Queen's Award For Enterprise (Nagroda Królowej za Przedsiębiorczość). W 1985 roku odcisnął swoją dłoń na hollywoodzkim Rock And Roll Walk Of Fame. W 2003 roku nadano mu tytuł kawalera Orderu Imperium Brytyjskiego za zasługi dla przemysłu muzycznego i organizacji charytatywnych, przeznaczył bowiem miliony funtów na cele dobroczynne. W ostatnich latach życia przeszedł kilka wylewów, a pod koniec 2011 roku zdiagnozowano u niego nowotwór. Jim Marshall zmarł 5 kwietnia 2012 w hospicjum w Milton Keynes w wieku 88 lat. Wciąż żyją jego dzieci Terry i Victoria oraz jego przybrane dzieci Paul i Dawn. 22 września na stadionie Wembley w Londynie odbędzie się koncert z okazji pięćdziesięciolecia firmy Marshall. Na scenie wystąpią gwiazdy, aby uczcić samą markę i upamiętnić jej zasłużonego Twórcę.

Wspomnienia o Marshallu...


Namówiliśmy znanych gitarzystów, aby podzielili się z nami swymi wspomnieniami o Jimie Marshallu. Powiedzą nam też, kim byliby bez jego wzmacniaczy...

Leslie West (Mountain)

Jim wniósł do hard rocka więcej niż jakikolwiek zespół czy muzyk. Jestem pewien, że kiedy zaczynał konstruować pierwszy wzmacniacz, nie miał pojęcia, gdzie to go zaprowadzi. To samo można powiedzieć o Lesie Paulu. Obaj byli pionierami, a ich nazwiska zapisały się w historii muzyki na zawsze.

Bernie Marsden (Whitesnake)

Kiedy miałem szesnaście lat, wybrałem się do sklepu Marshalla w Bletchley, żeby kupić replikę Les Paula Grimshaw. Niestety okazało się, że starczy mi pieniędzy tylko na zaliczkę. Marshall jednak dał mi gitarę i powiedział, żebym spłacał ją w miesięcznych ratach. Nie spisał ze mną nawet żadnej umowy. Ale Jim mnie znał, bo pracowałem w pobliżu jego sklepu i wchodziłem tam praktycznie codziennie, dlatego stwierdził, że może mi zaufać. W tym samym sklepie kupiłem swojego pierwszego Marshalla - szkoda, że już go nie mam! W zespole używałem 100-watowego wzmacniacza z kolumną 4x12". Mieliśmy już wczesnego JTM 45 i 2x12". Jim zawsze pomagał młodym muzykom i wspierał nas, jak tylko mógł. Od początku było oczywiste, że będę używał wzmacniaczy Marshalla Bardzo chętnie odwdzięczałem mu się za jego pomoc, gdy już grałem w Whitesnake. Używałem trzech 100-watowych zmodyfikowanych głów i czterech zestawów głośnikowych 4x12" z Greenbackami. Wszystkie wciąż trzymam w futerałach Whitesnake. Niech Cię Bóg błogosławi, Jim!

Martin Barre (Jethro Tull)

Pierwszym albumem, na którym użyłem wzmacniacza Marshalla, był "Thick As A Brick" (1972). Te wzmacniacze były po prostu wspaniałe. Zanim zacząłem ich używać, uzyskanie odpowiedniego brzmienia zajmowało mi godzinę. Kiedy ustawiło się Marshalla, pięć minut później można było nagrywać. Dla mnie brzmienie Marshalla zmieniło wszystko - to było brzmienie, jakiego szukałem. Ten wzmacniacz był niezawodny. Po raz pierwszy z życiu nie musiałem się martwić o sprzęt i wreszcie mogłem cieszyć się muzyką. Kiedyś nie było futerałów ani skrzyń na sprzęt i przewoziliśmy wzmacniacze w samolotach luzem. Pamiętam, jak wypadały na taśmę bagażową, czasami się trochę poobijały, ale wciąż działały. Jim był bardzo spokojny i uprzejmy. Cieszył się dużym szacunkiem osób, które z nim pracowały.

Peter Frampton

Bardzo zasmuciła mnie wiadomość o śmierci mojego przyjaciela i muzycznego innowatora, Jima Marshalla. To właśnie on stworzył moje brzmienie i myślę, że wielu muzyków może powiedzieć to samo: od lat 60. po wieczne czasy! Był praktyczny i twardo stąpał po ziemi. Żeby to zilustrować, opowiem wam pewną anegdotę. Jego sekretarka powiedziała mi kiedyś, że niezależnie od tego, o której przyszła do pracy, Jim już tam był. Na biurku czekała herbata i ciasteczka, które on zrobił dla niej. Składam kondolencję Terry’emu, Paulowi i całej rodzinie Marshall. Jim był człowiekiem wyjątkowym i będzie mi go bardzo brakowało. Jim, spoczywaj w pokoju. Kochamy Cię!

Michael Schenker (Scorpions, UFO)

Wiadomość o śmierci Jima Marshalla mnie po prostu zszokowała. Jego zasługi dla muzyki gitarowej można porównać do zasług Led Zeppelin dla muzyki rockowej. Był mistrzem gitarowego brzmienia, a firma Marshall Amplification produkuje najlepsze wzmacniacze, jakie znam. Niech go Bóg błogosławi.

Hugh Cornwell (The Stranglers)

Marshall - ta marka brzmi najbardziej rockowo ze wszystkich innych marek. Marshall znaczy Hendrix, Led Zeppelin, Cream, Who, AC/DC. Jim Marshall będzie żył wiecznie. Amen.

Paul Gilbert

Ta machina ziejąca ogniem, czyli wzmacniacz Marshalla, to nie tylko świetny sprzęt. Za nim kryje się cała filozofia. Im mocniej go eksploatujesz, tym lepiej brzmi - i to na pewno zgadza się z ideą rock and rolla. Spotkałem Jima tylko raz, ale zrobił na mnie wrażenie osoby zadowolonej z życia i jednocześnie lubiącej broić (śmiech). Łamał wiele zasad obowiązujących w swoich czasach i jestem pewien, że czerpał z tego niekłamaną radość.

Joe Satriani

Jim Marshall nie tylko zmienił sposób, w jaki słuchamy gitary elektrycznej, ale sam sposób gry na niej. Jego wizje miały wpływ na brzmienie muzyki współczesnej dzięki potężnym zestawom głośnikowym. Czy można wyobrazić sobie bardziej kultowy sprzęt niż wzmacniacz Marshalla? Jestem zaszczycony, że zrobiono dla mnie egzemplarz sygnowany moim nazwiskiem, i szkoda tylko, że Jim już nie usłyszy, jak na nim gram.

Steve Lukather

Jim Marshall na zawsze zmienił muzykę rockową i brzmienie gitary elektrycznej. Dał gitarzystom - zresztą nie tylko im, ale muzyce w ogóle - siłę i głos, jakiego nie mieli nigdy wcześniej. Poza tym, czy wzmacniacz Marshalla nie wygląda świetnie? Niech go Bóg błogosławi!

Eric Johnson

Nie znam żadnego innego wzmacniacza, który brzmiałby tak jak Marshall. Dla mnie to brzmieniowe dzieło sztuki. Ja używam przede wszystkim Marshalli z lat 60. i jestem bardzo wdzięczny Jimowi, że je skonstruował. Miałem zaszczyt poznać Jima na targach NAMM i grać dla niego. Jego zasługi dla rock and rolla są nie do przecenienia. Dzięki, Jim!

Elliott Randall

Jim Marshall, którego znałem, był wielkodusznym i bardzo ciężko pracującym człowiekiem. Uśmiecham się też na wspomnienie Jima siedzącego za bębnami - pamiętam, jak z pasją grał swinga. Był miłośnikiem subtelnego brzmienia big-bandów. Przez wiele lat ja, Jim i Chuck Leavell tworzyliśmy trio na stoisku Marshalla podczas targów NAMM. Często odkładał pałeczki i brał w ręce miotełki. Jim był wrażliwym muzykiem - to tylko jedna z wielu cech, które pozwoliły mu stać się ikoną rocka.