Rory Gallagher
Rory Gallagher (1948-1995) był irlandzkim wirtuozem gitary grającym bluesa i rocka, autorem tekstów i mistrzem koncertów.
Nadszedł czas, by go uczcić, muzyk - gdyby żył - obchodziłby w tym roku czterdziestolecie kariery solowej. Sprzedał 30 milionów płyt, ale największe uznanie zyskał dzięki swoim występom na żywo. Gallagher uważany jest za jednego z najbardziej energetycznych i charyzmatycznych gitarzystów swojego pokolenia, za prekursora hard rocka, a nawet grunge’u (wytarte spodnie, flanelowa koszula i wysłużona gitara - to elementy jego scenicznego image’u). Był outsiderem, a jego utwory często opowiadają o alienacji, życiu w drodze i poszukiwaniu wolności. Cieszymy się, że mamy sposobność ujrzenia na własne oczy, a nawet dotknięcia jego słynnego Stratocastera z 1961 roku.
Czujemy się, jakbyśmy właśnie wysiedli z wehikułu czasu, który przeniósł nas w przeszłość. Stoimy pośrodku pokoju wypełnionego instrumentami muzycznymi: wokół nas leżą stare futerały pełne wysłużonego sprzętu, które właśnie wtaszczył Tom O’Driscoll, roadie Rory’ego Gallaghera. Pod jego opieką znajduje się cały, sfatygowany już, ale bardzo cenny sprzęt gwiazdy. W jednym z tych futerałów znajduje się słynny Stratocaster Rory’ego z 1961 roku. Grał na nim tak dużo i intensywnie, że na płycie wierzchniej pozostały jedynie strzępki lakieru, a pod spodem gitara zafarbowała się na niebiesko od jego dżinsów...
Ale w pudełkach są też inne skarby. Jest między innymi wczesny Fender Twin i biały Telecaster z 1966 roku, na którym Rory grał swoje genialne solówki. Ta kolekcja wywołuje w nas coś więcej niż tylko zwykłą zazdrość. Byliśmy podekscytowani, zanim jeszcze Tom otworzył pudła - w jednej chwili poczuliśmy obecność Rory’ego. Jego namacalna wielkość i geniusz niemalże przemawiały do nas z tych wszystkich instrumentów.
To dobry moment do przypomnienia sobie tej fenomenalnej muzycznej spuścizny Gallaghera. Jego siostrzeniec, Daniel Gallagher, zremasterował sześć solowych albumów Rory’ego, aby tym samym uczcić czterdziestolecie kariery solowej artysty. Celem projektu było rzucenie nowego światła na jego twórczość i przybliżenie jego wyrafinowanego brzmienia pełnego wypracowanych niuansów, acz niepozbawionego naturalnej spontaniczności.
W londyńskim studiu zdjęciowym, gdzie się właśnie znajdujemy, Daniel prowadzi nas do jednego z największych futerałów. Otwiera go i naszym oczom ukazuje się kilka historycznych wioseł. Najbardziej ze wszystkiego uderza nas dość specyficzny zapach lekko zaśniedziałych instrumentów vintage i takie dziwne wrażenie, jakby skandowanie tłumów dopiero co wybrzmiało, jakby ryk lamp dopiero co ucichł.
Zapraszamy Was na wycieczkę po albumach Rory’ego i do zapoznania się z jego ulubionym sprzętem. Daniel opowie nam o tym, jak brzmienie artysty ewoluowało po jego odejściu z zespołu Taste i jak rozpoczął karierę solową, która pozwoliła mu naprawdę rozwinąć skrzydła. Swoją twórczością zainspirował wielu znakomitych muzyków - od Petera Framptona do Johnny’ego Marra. Slash powiedział kiedyś: "Styl gry Rory’ego jest mi szczególnie bliski dlatego, że był on bardzo spontaniczny. Wyznawał maksymę: po nagraniu nic nie zmieniaj! Zostaw tak, jak jest. Nie przejmował się przesadnym dopieszczaniem każdego szczegółu. Miał naturalny talent i potrafił grać w bardzo wielu stylach".
Początki
Jest rok 1970. Szalone lata sześćdziesiąte odeszły do historii, a wraz z nimi dzieci kwiaty. Zespół Gallaghera, trio Taste, z powodu kiepskiego zarządzania i braku środków finansowych lada chwila się rozpadnie. "Taste odwiedzili wcześniej Stany Zjednoczone z zespołem Blind Faith, a ich drugi album »On The Boards« wszedł do pierwszej dziesiątki brytyjskiej listy przebojów - mówi Daniel Gallagher - jednak Rory cały czas mieszkał w kawalerce. Zespoły, które grały ich supporty, takie jak Black Sabbath czy Deep Purple, odnosiły sukcesy i zgarniały pieniądze, podczas gdy Taste nie dostawał prawie nic. Pieniądze, które należały się muzykom, trafiały do zupełnie innych kieszeni. Jakby tego było mało, na niektórych albumach wypuszczonych na kontynencie (z czego Rory pewnie nie zdawał sobie sprawy) menadżer podał siebie jako autora tekstów! Rory chciał coś zmienić, ale nie mógł. Menadżer wmówił dwóm pozostałym muzykom, że byli biedni, ponieważ Rory zgarniał wszystkie pieniądze. To oczywiście było wierutne kłamstwo".
Rozczarowany i skłócony z menadżerem Rory chciał się wyrwać z zespołu. "Nie doszło do żadnych awantur, bo Rory należał do spokojnych typów, ale wszyscy domyślali się, że koniec jest bliski. Nie chodziło tylko o pieniądze. Na albumie »On The Boards« widać wiele wpływów jazzowych i perkusista John Wilson chciał podążać właśnie w tym kierunku. A Rory nie chciał zrywać ze swoimi bluesowymi korzeniami. Poróżniły ich też sprawy artystyczne" - kontynuuje Daniel.
Zespół Taste rozpadł się ostatecznie pod koniec 1970 roku, po festiwalu Isle Of Wight, podczas którego doszło do kradzieży sprzętu. Wilson razem z basistą Richardem McCrackenem założyli nowy zespół. Rory był niestety związany kontraktem i przez jakiś czas nie mógł działać na własną rękę. W końcu z tej biurokratycznej sieci uwolnił go menadżer Led Zeppelin, Peter Grant. "Trochę to wszystko trwało i Rory w czasie, gdy czekał na rozwiązanie umowy, napisał materiał na dwie płyty: »Rory Gallagher« i »Deuce«". Choć był prawie bankrutem, Rory wciąż miał dobry sprzęt: Stratocastera z 1961 roku (kupionego na kredyt w sklepie Crowley’s Music Store w Cork), Top-Boost AC30, akustyka Martin D-35 i białego Telecastera z 1966 roku. To te instrumenty pozwoliły mu stworzyć brzmienie na dwóch pierwszych solowych płytach - obie zostały nagrane w 1971 roku z basistą Gerrym McAvoyem i perkusistą Wilgarem Campbellem. "Właśnie wtedy Rory zastosował pierwszy raz zabieg rozkręcenia wzmacniacza Vox na full, używając tylko potencjometrów VOLUME i TONE w gitarze do kontrolowania brzmienia - mówi Daniel. - Tę barierę przekroczył, używając The Dallas Rangemastera - to była jego tajna broń, która sprawiała, że ludziom o mało nie popękały bębenki w uszach. Wszystko było rozkręcone na maksa. Telecastera używał do grania techniką slide. Używał metalowej tulejki na pół palca, którą można zobaczyć na nagraniu z koncertu The Isle Of White. Wszystkie partie akustyczne grał na Martinie. I to był cały jego arsenał - nie było go wtedy stać na nic innego".
Pierwsze albumy solowe
"Płyty »Rory Gallagher« i »Deuce« znacznie różnią się między sobą - mówi Daniel. - Krążek »Rory Gallagher« jest subtelniejszy i bardziej akustyczny. Słychać na nim jeszcze jazzowy klimat z czasów Taste. Ale moim ulubionym albumem jest »Deuce«. Na tej płycie Rory odciął się stylistycznie od Taste, stał się bardziej pewny siebie, bo zrozumiał, że może grać tak, jak chce". Tę jego nową pewność siebie rzeczywiście wyraźnie słychać na płycie "Deuce". Wielu uważa, że partia solowa zagrana techniką slide w utworze "Crest Of A Wave" jest jego najlepszą solówką. "Utwór ten nagrał za jednym podejściem, nagrywając jednocześnie też wokal. Są tu dwie solówki, ale w drugiej z nich Rory rzeczywiście dał niezłego czadu. Na końcu nagrania jest bardzo fajny moment. Robin Sylvester, inżynier dźwięku, usłyszawszy go, powiedział: »Bezbłędnie!«, a Rory na to: »Mam nadzieję, że to magiczne słowo, którego zawsze używasz«. Ale to słowo w pełni oddawało wysoki kunszt artystyczny Rory'ego. Taki poziom gry techniką slide nie jest łatwy do osiągnięcia dla pierwszego lepszego gitarzysty".
W 1972 roku Rory wyruszył w trasę koncertową po Europie promującą płytę "Deuce". Towarzyszył mu też biały Telecaster rocznik 1966, ponieważ idealnie nadawał się do utworów w stylu "Bullfrog Blues". Muzyk zaczął jednak używać gitar z mocniejszymi przetwornikami, które doskonale dawały sobie radę z grą slide, na przykład Esquire z 1959 roku czy Gretsch PX6134 Corvette z przetwornikiem P-90. Temu drugiemu był wierny przez wiele lat. "Kolejna płyta Gallaghera »Live In Europe« to bardzo proste, ale jednocześnie efektowne wydawnictwo - mówi Daniel. - Uważam, że brzmienie Rory’ego jest tu absolutnie genialne. Nie zatrudnił żadnego producenta, wszystko zrobił sam, publikując materiał zgrany bezpośrednio ze stołu mikserskiego. Ale lubił sam kontrolować swoje brzmienie ze sceny i kontrolował je tylko przy użyciu gitary".
Autor tekstów
Kariera solowa Rory’ego zaczęła nabierać tempa szczególnie w 1973 roku, kiedy to perkusista Wilgar Campbell - zmęczony trasą koncertową promującą album "Deuce" - opuścił muzyka. Na jego miejsce Rory przyjął Roda de’Atha. Za klawiszami zasiadł Lou Martin. To było kluczowe posunięcie: dzięki nowemu elementowi, jakim były klawisze, Rory mógł sobie pozwolić na większą swobodę i eksperymenty na gitarze. "Klawisze oznaczały, że Rory nie musiał już grać tyle partii rytmicznych - zauważa Daniel. - Zmiana perkusisty też wyszła mu na dobre. Rod był znacznie bardziej aktywnym muzykiem, dodawał więcej przejść i smaczków. Wcześniej brzmienie gitary musiało wypełniać całą przestrzeń, teraz można było zrobić miejsce dla pozostałych".
Przy pomocy tego mocnego składu Rory nagrał dwa kolejne albumy studyjne. Skład utrzymał się przez całą "Irish Tour" aż do roku 1977. Sprzęt Rory’ego też przechodził wtedy transformację. Vox AC30 nie pasował do nowego brzmienia grupy. Artysta zaczął więc używać kilku Fenderów, zrezygnował natomiast z Rangemastera, stosując w jego miejsce treble booster Hawk: "Około roku 1973 Rory zaczął używać wzmacniaczy Fender - doszły klawisze i prawdopodobnie zestaw Vox i Rangemaster nie pasowały do nowego brzmienia zespołu. Jego głównymi wzmacniaczami do końca lat siedemdziesiątych były The Bassman, Concert i Twin, natomiast Voxa używał tylko sporadycznie".
Dwa kolejne krążki (1973)
Płyta "Blueprint" różni się od pierwszych dwóch krążków. Otwiera ją efektowny "Walk On Hot Coals", który stał się ulubionym utworem publiczności podczas "Irish Tour". Rory zaczął też pisać utwory bardziej osobiste, na przykład "Daughter Of The Everglades". Był w szczytowej formie, toteż kolejna płyta zatytułowana "Tattoo" ukazała się jeszcze w tym samym roku. Album stał się później najbardziej cenionym krążkiem wśród jego fanów, znalazły się bowiem na nim utwory, które stały się niekwestionowanymi przebojami "Irish Tour", między innymi "Tattoo’d Lady" i "A Million Miles Away". Ten drugi utwór, liryczna ballada, ukazał drugą, bardziej refleksyjną stronę Rory’ego. "Przed nagraniem każdej kolejnej płyty Rory zawsze wyjeżdżał do Irlandii na dwa tygodnie, żeby pisać piosenki. Jechał do nadmorskiego Cork, gdzie mieszkała jego mama. Piosenka »A Million Miles Away« opowiada o samotności, czyli o tym, jak Rory czuł się w Irlandii, siedząc samotnie w pubie przy piwie - wspomina Daniel. - W tym utworze grał na gitarze Danelectro 3021 - nie widziałem go nigdy na koncercie z tą gitarą, dlatego musiał to być pomysł czysto studyjny".
"Irish Tour" (1974)
Dla wielu fanów "Irish Tour" jest albumem, który najlepiej oddaje talent muzyczny Gallaghera. Jak w pigułce skupia wszystkie jego najbardziej spektakularne osiągnięcia w grze na gitarze. To fenomenalny koncert i fenomenalna płyta. Znalazły się na niej nie tylko energetyczne wykonania utworów studyjnych z 1973 roku, takich jak "Tattoo’d Lady", ale też żywiołowe covery, na przykład "As The Crow Flies" Tony’ego Joe White’a. Rory zagrał go na gitarze rezofonicznej National Triolian.
Trasa po Irlandii przeszła do legendy, czego dowodem jest fakt, iż firma Bare Knuckle Pickups wydała serię przetworników o nazwie Irish Tour. Zresztą koncertowanie po Irlandii nie było wtedy zbyt bezpiecznym doświadczeniem, ponieważ w Belfaście odbywały się brutalne zamieszki na tle religijnym. Daniel kontynuuje swe wspomnienia: "Za czasów grupy Taste Rory mieszkał w Belfaście. Mawiał, że jest to jego drugi dom. Grywał koncerty z okazji świąt Bożego Narodzenia, a na Nowy Rok wystąpił cztery razy w Ulster Hall. Na widowni nie wyczuwało się żadnej wzajemnej wrogości, panowała wspaniała atmosfera i wszyscy byli mile widziani. Jednak w okresie, w którym odbywała się trasa »Irish Tour«, wszystko się zmieniło. Była połowa lat siedemdziesiątych i wszyscy zachowywali się, jakby nagle stracili rozum. Członkowie zespołu The Miami Showband zostali zamordowani - zatrzymano ich podczas blokady dróg. Wtedy żadne zespoły nie chciały przyjeżdżać do Belfastu. Ale Rory powiedział: »Jeżdżę tam co roku, dlaczego w tym roku miałbym nie jechać?«. Na szczęście nic złego się nie stało i bojownicy walczący po obu stronach barykady dali Rory’emu spokój. Na koncerty przychodzili zarówno katolicy, jak i protestanci. Jego najważniejszą gitarą wciąż był Stratocaster, ale tym razem używał dwóch różnych wzmacniaczy, były to Fender Bassman i jego wierny towarzysz AC30. Wzmacniacz ten towarzyszył mu przez cały czas, jednak jego numerem jeden w połowie lat siedemdziesiątych był z pewnością Bassman. Chociaż Rory używał na płycie »Tattoo« również kilku efektów, między innymi kaczki i wirujących głośników Lesliego, na koncertach zupełnie z nich zrezygnował".
Za czasów Taste Rory wszedł w posiadanie mocno przerobionej gitary Fender Esquire z 1959 roku. Później ta gitara zaczęła na poważnie wkradać się w jego łaski, ponieważ jej brzmienie było cieplejsze niż brzmienie białego Telecastera z 1966 roku. Ten ostatni lepiej nadawał się do ostrzejszego brzmienia: "Telecaster genialnie sprawdzał się w partiach prowadzących i solówkach. Dobrym tego przykładem jest utwór »Who’s That Coming?«. Dzięki Telecasterowi brzmienie partii prowadzących jest naprawdę ostre i wyraziste. Lubił, kiedy dźwięk odbijał się od tylnej ściany i wracał do niego. W końcu jednak Esquire zwyciężył. Brzmienie, jakie uzyskał, grając na tej gitarze, było bardziej rockowe i trochę bardziej przesterowane".
Rory w nowym wydaniu
Jako członek rodziny Rory’ego oraz emerytowany muzyk Daniel został poproszony o przestudiowanie solowej twórczości artysty i wybranie sześciu z jego solowych płyt nadających się do wznowienia. Albumy są dostępne w formie czarnych krążków, płyt CD i plików do pobrania z Internetu.
"Przyszli do nas przedstawiciele firmy Sony i powiedzieli, że chcieliby wznowić kilka krążków Rory’ego - mówi Daniel. - Pomyślałem, że jeśli rzeczywiście mają ochotę wydać coś Rory’ego, powinni zacząć od jego sześciu pierwszych płyt solowych. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zostały one wprawdzie wydane na płytach CD - zostały zremiksowane i zremasterowane, ale nie brzmiały jak oryginalne miksy Rory’ego. Pomyślałem więc, że warto do nich wrócić i w ten sposób uczcić czterdziestolecie jego kariery solowej". Daniel uważa, że fani zasługiwali na coś lepszego i bardziej autentycznego niż remiksy z lat dziewięćdziesiątych: "Zależało nam na tym, żeby oddać ducha tamtych czasów. Płyty z lat 90. były po prostu brutalnie podkręcone, a my chcieliśmy wydobyć z nich oryginalną dynamikę gry Rory’ego, a nie uzyskać efekt, zwiększając jedynie poziom głośności. Tego też chcieli właśnie fani - chcieli usłyszeć prawdziwego Rory’ego".
Możliwość przesłuchania oryginalnych taśm swojego wujka była dla Daniela nie lada gratką. Mógł lepiej zgłębić jego grę, a przede wszystkim mieć wgląd w to, jak artysta przenosił brzmienie na taśmę: "Nawet w studiu nie używał suwaków do kontroli poziomu - używał wyłącznie pokrętła głośności umieszczonego na gitarze. Chciał mieć pełną kontrolę nad brzmieniem dokładnie w momencie, kiedy ono powstawało, a nie później".
Daniel twierdzi, że to, co inżynierowie dźwięku mogli uważać za błąd, było tak naprawdę częścią spontanicznego klimatu, który Rory chciał uchwycić na płycie. To właśnie ten klimat był tak charakterystyczny dla jego muzyki.
Tekst: Jamie Dickson
Zdjęcia: Joby Sessions