Michael Schenker

Wywiady
2012-07-31
Michael Schenker

Michael Schenker jest jednym z najbardziej inspirujących gitarzystów swojego pokolenia, a jego wyjątkowy styl gry można rozpoznać już po pierwszych zagranych nutach.

Wraz z bratem Rudolfem współtworzył gwiazdorski zespół Scorpions - największy muzyczny produkt eksportowy Niemiec. Następnie przeniósł się do Anglii, gdzie występował w legendarnym zespole UFO. Otrzymywał wiele propozycji grania ze znakomitymi gwiazdami, ale w końcu wybrał karierę solową. Jego nowy album jest dowodem na to, że wciąż pozostaje w świetnej formie - soczyste solówki, gładkie riffy i niewymuszona, nieco nonszalancko podana wirtuozeria. Rozmawiamy z nim o gitarze Flying V i o tym, jak udało mu się zwerbować do współpracy kapitana Kirka, pilota Star Treka…

Rodzina


Kilka lat temu znalazłem w pokoju mojej mamy zdjęcie babci z gitarą. Grała akord D. Mama twierdzi, że to nie była gitara. Jestem pewny jednak, że była, bo instrument miał sześć strun. Jak widać, przygoda mojej rodziny z muzyką zaczęła się dość wcześnie. Moi rodzice grali na pianinie i trochę na skrzypcach. Może nie byli w tym doskonali, ale na pewno oddawali się temu zajęciu z dużą pasją. Nie mieli czasu, żeby dalej rozwijać swoje umiejętności, musieli przecież zarabiać na życie. Tak więc u mnie w domu zawsze były instrumenty. Od małego chciałem śpiewać i wiedziałem, że chcę robić coś, co jest związane z dźwiękiem. Początkowo moim ulubionym instrumentem była perkusja, a ponieważ jej nie mieliśmy, grałem na garnkach! Miałem wtedy może pięć lat. Na gitarze zacząłem grać w wieku lat dziewięciu.

Starszy brat


Zawsze miałem wszystko po starszym bracie, Rudolfie - instrumenty, ubrania... Tylko jedzenie miałem swoje (śmiech). Od kiedy pamiętam, zawsze graliśmy i ćwiczyliśmy oddzielnie. Gdy miałem dziewięć lat, a mój brat szesnaście, to nawet nie wiedziałem, co on robi. Wiedziałem tylko, że ma kapelę, która nazywa się Scorpions, ale nie wolno mi było dotykać jego gitary. Miał chyba wtedy jakiegoś akustyka - Framusa - do którego później dołożyliśmy przetwornik. Pamiętam, że kiedy on wychodził do pracy, to mimo zakazu bardzo często grałem na jego gitarze i byłem nią coraz bardziej zafascynowany. Próbowałem grać piosenki, które usłyszałem w radiu, The Beatles i tym podobne. Pewnego dnia brat zorientował się, że umiem grać na gitarze. Poprosił mnie nawet, żebym nauczył go grać kilku piosenek z radia, bo chciał zagrać ich covery z zespołem. On chodził do pracy i nie miał na to czasu. Z czasem zaczął płacić mi za to, żebym uczył się tych utworów, a później uczył jego. Były to utwory The Beatles, The Shadows, Cliffa Richarda, kawałki z wytwórni Motown, Hit Parade. Czyli praktycznie wszystkie większe przeboje tamtego okresu.

Scorpions


Pewnego dnia Rudolf powiedział mi, że słyszał o zespole, który potrzebuje kogoś dokładnie takiego, jak ja. Rzuciłem więc moją drużynę piłkarską i zacząłem grać w tej kapeli. Dwa lata później załatwił mi miejsce w kolejnym zespole w Hannoverze. Zespół nazywał się Cry. Przez cały jednak czas brat mówił mi o pewnym wokaliście Klausie Meine. W końcu mnie to zainteresowało. Skontaktowałem się z nim i postanowiliśmy założyć razem zespół. Projekt został nazwany Copernicus, graliśmy covery Black Sabbath, Deep Purple i Rory’ego Gallaghera. Świetne kawałki! Pewnego dnia mieliśmy grać próbę w tym samym budynku, co Scorpions. Ponieważ ich gitarzysta i wokalista się nie pojawili, brat zapytał mnie, czy nie chciałbym z nimi zagrać. Przyłączyliśmy się do nich, no i tak się zaczęło.

Pisanie


Pierwszą piosenką, jaką kiedykolwiek napisałem, była "In Search Of The Peace Of Mind", która później trafiła na nasz debiutancki album "Lonesome Crow" (1972). Nie jestem w stanie powiedzieć, o czym dokładnie opowiadają umieszczone na nim piosenki, ale tytuł (samotny kruk - przyp. red.) bardzo dobrze odzwierciedla ówczesny stan mojego umysłu. Większość materiału na płytę "Lonesome Crow" napisałem sam, jednak oficjalnie podawaliśmy, że wszyscy jesteśmy jego współautorami.

Londyn wzywa


Powiedziałem kiedyś, że jeśli jakiś brytyjski zespół zaprosiłby mnie do współpracy, na pewno bym się zgodził. Byłem fanem wszystkiego, co powstawało wtedy na Wyspach. W Niemczech nie było dobrych menedżerów, o wszystko trzeba było walczyć samemu i w dodatku wszyscy słuchali muzyki disco. Wiedziałem, że to nie jest miejsce dla mnie. Bardzo chciałem jechać do Anglii.

Gdy wyruszyłem w trasę z brytyjską grupą UFO, miałem zaledwie siedemnaście lat. Tata zainwestował w sprzęt i mieliśmy nawet własny system nagłośnieniowy, i tylko dzięki temu mogliśmy zagrać na dużej scenie. Ale wracając do początku mej przygody z Anglią... Gdy UFO przyjechali do Niemiec, byli już dobrze znani. Na ich pierwszą próbę niestety nie przyszedł gitarzysta Bernie Marsden. Mieliśmy więc dwa wyjścia: albo odwołać ich koncert, albo pozwolić mi zastąpić chwilowo nieobecnego wioślarza. Razem z basistą, Pete'em Wayem, poszliśmy do garderoby, która tak naprawdę była toaletą. Pokazał mi kilka rzeczy, a potem musiałem sobie jakoś radzić sam. Zagrałem z nimi dwa koncerty, po których znalazł się ich gitarzysta. Myślę jednak, że byli pod wrażeniem tego, jak sobie poradziłem. Szybko się rozwijałem i wiedziałem, że nie mogę zostać w Niemczech. Koledzy ze Scorpions nie byli zdziwieni, kiedy UFO zaproponowali mi współpracę. Zgodziłem się, ale wcześniej znalazłem odpowiednie zastępstwo na moje miejsce. Otóż tam, gdzie zwykle graliśmy próby, pojawiał się czasami pewien gitarzysta - był absolutnie fenomenalny. Grał utwory Ten Years After i Jimiego Hendriksa. Powiedziałem bratu, że znalazłem kogoś, z kogo na pewno będzie bardzo zadowolony. To był Uli John Roth. Podobno powiedziałem mu, że wyjeżdżam do Indii, ale dziś kompletnie tego nie pamiętam (śmiech). W UFO nigdy nie dyskutowaliśmy na temat tego, jaką muzykę mamy grać. Robiłem swoje, bo od początku wiedziałem, czego chcę. Mam wrażenie, że wszystko inne się do tego dopasowało. Powstała między nami prawdziwa chemia. Nigdy niczego z góry nie ustalaliśmy.

"Strangers In The Night"


Nasz album koncertowy zatytułowany "Strangers In The Night" został zarejestrowany podczas koncertów w Stanach Zjednoczonych. Szczerze mówiąc, to nie były moje najlepsze występy z UFO. Byłem trochę rozczarowany, że nie zarejestrowano moich lepszych koncertów na tej trasie. Nasz producent, Ron Nevison, był w doskonałej formie i ustawił nam naprawdę idealne brzmienie, choć może nie było aż tak wielkiej różnicy, jak mi się wydaje... Dla mnie najważniejsze było to, żeby się rozwijać jako gitarzysta, nieważne, czego żądała ode mnie wytwórnia. Po prostu przychodziłem wtedy, kiedy mnie potrzebowano, i robiłem swoje. Nie analizowałem tego. Nie wiem nawet, czy robiłem jakieś dogrywki.

Telefon z... góry


Po tym, jak dołączyłem do UFO, dostałem propozycję pójścia na przesłuchanie do The Rolling Stones. Pamiętam, że czytałem wtedy artykuł o śmierci Briana Jonesa - nie rozumiałem tak naprawdę, co się stało, ale oni wszyscy wydawali mi się trochę przerażający. Nie wiedziałem, co zrobić, więc zadzwoniłem do brata. Powiedział, że decyzja należy do mnie. Postanowiłem, że nie będę oddzwaniał. Miałem po prostu jakieś złe przeczucia i wydawało mi się to zbyt niebezpieczne. Zresztą w owym czasie wystarczyło mi, że mogłem grać w UFO i że przeprowadziłem się do Anglii. Nie potrzebowałem więcej sławy i większego sukcesu.

Przesłuchanie do Aerosmith


Peter Mensch (obecnie menedżer Metalliki) sam się do mnie zgłosił i zaproponował, że będzie zajmował się moimi sprawami. Od niego dowiedziałem się, że zespół Aerosmith szuka gitarzysty. Byłem zainteresowany tym przesłuchaniem, bo właśnie odszedłem z UFO. Był to dla mnie okres przejściowy i w pewnym sensie bardzo dziwny czas. Zaproszono mnie więc do Stanów, gdzie przez pięć dni czekałem w pokoju hotelowym, zanim cokolwiek się wydarzyło. W końcu zadzwoniono do mnie i poproszono, żebym przyszedł. Staliśmy na scenie i graliśmy, choć nie było z nami jeszcze wokalisty Stevena Tylera. Wreszcie się pojawił, ale nie bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje. Szczerze mówiąc, ja też nie byłem wtedy w najlepszej formie. Wszystko było strasznie chaotyczne.

Flirt z Ozzym


Nie żałuję, że odrzuciłem wszystkie te oferty. Każdy powinien podążać swoją własną drogą, każdy w życiu ma swoją rolę do spełnienia. Pewne rzeczy po prostu muszą się zdarzyć. Nie dla wszystkich najważniejsze są pieniądze i kariera - dla mnie najbardziej liczył się mój własny rozwój muzyczny. Miałem też swoje własne tempo. Zawsze mnie kusiły zmiany, więc zgłaszałem się na te przesłuchania i uczyłem się grać określone kawałki. Jednak w ostatniej chwili ciągle coś szło źle. Z Ozzym na przykład było tak, że sam ułatwiłem im podjęcie decyzji odmownej. Ale podłożyłem się wtedy celowo, bo czułem, że granie z Ozzym nie przyniesie mi satysfakcji.

Wczesna kariera solowa


To był zupełnie nowy etap w moim życiu. Czułem, że po długiej przerwie wracam do początku, czyli że wreszcie mogę robić wszystko sam, zamiast biegać z grupą ludzi, tylko że nie miałem jeszcze konkretnego planu. Gdy wreszcie założyłem zespół Michael Schenker Group, mogłem robić to, co chciałem, bez jakiejkolwiek presji z zewnątrz. Nie musiałem niczego z nikim omawiać i mogłem sam o wszystkim decydować. A więc wreszcie mogłem robić to, co chciałem, i nadal wciąż mogę.

Flying V


Ta gitara wpadła mi w ręce przez przypadek - po prostu grał na niej mój brat. Pewnego wieczoru pękła mi struna, a zaraz miałem grać solówkę. Brat pożyczył mi swoją gitarę. Zagrałem na niej i byłem pod wrażeniem: w połączeniu z moim Marshallem brzmiała świetnie. Odkupiłem więc ją od niego i prawie się z nią nie rozstawałem. I tak już zostało. Po co cokolwiek zmieniać, jeśli jest dobrze tak, jak jest? Ten instrument stał się częścią mojego image’u. W studiu zawsze dodawałem jakiegoś akustyka, zwykle dwunastostrunowego. Ron Nevison też radził, żebym używał konkretnej gitary do czystego brzmienia. Ale solówki zawsze grałem na Flying V. Zdecydowanie najbardziej lubiłem tę część pracy, czyli właśnie granie partii solowych - byłem wtedy niezwykle skupiony i delektowałem się brzmieniem.

Wzmacniacze


Kiedy wstąpiłem do UFO i wyjechałem do Anglii, wziąłem ze sobą wzmacniacz z Niemiec. Techniczny też miał wzmacniacz, który jednak brzmiał lepiej niż mój. Używałem więc jego wzmacniacza, dopóki się nie zepsuł. Wtedy kupiłem sobie Marshalla JCM 800 2205. Takiego właśnie brzmienia szukałem. W 1980 roku odwiedziłem fabrykę Marshalla, gdzie zaprojektowano dla mnie wzmacniacz według moich wymagań. Mieliśmy w planach wypuszczenie modelu Michael Schenker. Niestety, nic z tego nie wyszło. Obecnie pracuję nad projektem mojego własnego wzmacniacza, więc jeśli ktoś jest zainteresowany, to zapraszam do współpracy.

Rozmawiał: Simon Bradley
zdjęcia: Kevin Nixon