Pod koniec stycznia 2012 ukazał się czwarty album formacji Rodrigo y Gabriela zatytułowany "Area 52". Ten meksykański duet gitar klasycznych zdobył szturmem rockową scenę, grając zarówno własne, pełne dynamiki utwory, jak i znane rockowe oraz metalowe covery.
Zdaje się, że nic nie jest w stanie ich powstrzymać.
Rodrigo Sánchez opowiada nam o występie przed prezydentem USA, o zapaleniu ścięgna, a także o tym, dlaczego w nowych utworach wytoczył cały swój elektryczny arsenał.
Czasy się zmieniają. jeszcze sześć lat temu towarzyszyliśmy meksykańskiemu duetowi podczas jego ulicznego występu w Camden Town, a dziś rozmawiamy o koncertach i albumach. Już wtedy, na ulicy,
Rodrigo Sánchez i
Gabriela Quintero nie pozostawiali przechodniów obojętnymi: jego (Rodriga) wirtuozerskie wyczyny solowe i jej (Gabrieli) perkusyjne, pełne ekspresji wstawki sprawiły, że ludzie zatrzymywali się w drodze do pracy. Artyście grali między innymi covery Metalliki, których naturalnie nie mogło zabraknąć - oboje mieli przecież korzenie metalowe. Podczas ulicznej sesji, w której im towarzyszyliśmy, zebrali 52 funty i 68 pensów. Nieźle, ale wtedy daleko im było do miejsca, gdzie znajdują się teraz.
Od tamtego pamiętnego dnia wiele się w ich życiu zmieniło. Ich kariera dosłownie eksplodowała. Wydali trzy albumy studyjne, które sprzedały się w liczbie 1,2 miliona egzemplarzy. Otwierali bardzo wiele festiwali, nagrywali w Hollywood, występowali nawet przed prezydentem Obamą podczas bankietu wydanego w Białym Domu.
Ich trzeci album studyjny zatytułowany
"11:11" ukazał się w 2009 r. Czwarty
"Area 52" nie jest jednak zupełną nowością. Ta nagrana na Kubie płyta zawiera wcześniejsze utwory duetu nagrane razem z orkiestrą symfoniczną. Orkiestra składa się z 13 muzyków i nazywa się C.U.B.A. "Moja mama myśli, że to muzyka do tańca, i dlatego płyta podoba jej się bardziej niż wcześniejsze - uśmiecha się Sánchez. - Mam jednak nadzieję, że muzycy docenią ją z innego powodu - że zwrócą uwagę na artyzm tego krążka i naszą dojrzałość muzyczną".
Czy trudno było na tej płycie pogodzić dwie gitary z orkiestrą?
Kiedy nagrywaliśmy płytę, moi koledzy ze zdziwieniem pytali, jak przy tak dużej liczbie instrumentów perkusyjnych można wcisnąć jeszcze dwie gitary. Ale ja miałem przeczucie, że damy radę i że pierwszy utwór, jaki nagraliśmy - "Santo Domingo" - będzie tego dowodem. No i miałem rację. W miksie wyraźnie słychać orkiestrę i dwie gitary. Praca z muzykami kubańskimi była dla nas wyzwaniem, ale współpracowało nam się naprawdę świetnie. Kubańskie dzieci mają w szkole zajęcia z muzyki klasycznej, natomiast rytmu uczy ich kubańska ulica. Ta muzyka przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Ich edukacja przebiega więc dwubiegunowo, w wyniku czego umieją perfekcyjnie wykonywać muzykę kubańską i jednocześnie mają wiedzę na temat teorii. Wprawdzie komunikacja z członkami orkiestry przebiegała dość specyficznie - ponieważ nie znam teorii i nie mogłem posługiwać się poprawną terminologią, usiłowali zrozumieć moje instrukcje - ale nawet im się to podobało, bo byli już znudzeni graniem w kółko tych samych rytmów. Musiałem też im wytłumaczyć, że nie chodzi mi o to, żeby grali tradycyjną muzykę kubańską, ale o różne aranżacje, różne pomysły i że czasami musimy złamać rytm…
Nie przeszkadza ci, że twoje gitary nie są na tej płycie główną atrakcją?
Nie mam z tym żadnego problemu. Najważniejsza w tym wszystkim jest muzyka. Jakiś dziennikarz zapytał mnie ostatnio, jak udało mi się uzyskać brzmienie gitary jak sitar w utworze "Ixtapa". "No cóż - powiedziałem - zagrała to dla mnie artystka grająca na sitarze". Nie wiedział, że na płycie zagrała znana instrumentalistka Anoushka Shankar grająca na sitarze muzykę etniczną. Przecież tu chodzi przede wszystkim o muzykę i bardzo mi odpowiada dzielenie się tworzeniem jej z innymi. To niesamowici muzycy. Myślę, że nasi fani by ich pokochali, tyle tylko, że nie można ich obejrzeć w żadnej cholernej amerykańskiej telewizji.
Czy ty i Gabriela wciąż dzielicie się partiami w taki sam sposób?
Cóż, w naszym duecie ja wciąż jestem facetem od melodii, a Gab jest odpowiedzialna za rytm. Na tym albumie jednak wzbogaciła muzykę o kilka elementów, które zwykle zostawia sobie na koncerty. Mam tu na myśli na przykład stosowanie pedału wah, który naprawdę pomaga zbalansować latynoskie klimaty za pomocą bardziej rockowego i funkowego brzmienia.
Czy dokonałeś jakichś zmian w swoich oryginalnych partiach gitarowych?
Tak. To znaczy, owszem, niektóre podstawowe melodie musiały pozostać niezmienione, ale nowe wersje utworów bardzo różnią się od swych pierwotnych wersji. Na początku nie spodziewałem się, że zdecydujemy się na aż tak duże zmiany. Tak naprawdę nie chciałem ich. Zgodziliśmy się tylko oddać te piosenki do profesjonalnej aranżacji, jednak na tym się oczywiście nie skończyło. Kiedy siedliśmy, żeby wszystko przearanżować, powiedziałem, iż muszę zmienić solówki. Stara solówka nie pasowała do nowej aranżacji. Jedną postanowiłem zagrać na gitarze elektrycznej, drugą na gitarze lap steel, a jeszcze inną na gitarze klasycznej. W jednej zdecydowałem się nawet na shred. Gab stwierdziła wtedy, że jej partie rytmiczne nie pasują już do partii perkusyjnych. To są wciąż te same utwory - ich jądro pozostało takie samo, tyle że ich struktura całkowicie się zmieniła.
Czy w związku z rozbudowanymi partiami na orkiestrę mogłeś grać mniej na gitarze?
Nic podobnego! Wprawdzie taki był mój zamysł, ale w rezultacie partie na gitarę zostały bardziej rozbudowane. Nie było to dla mnie łatwe. Kiedy nagrywaliśmy płytę "Area 52", wciąż trwała nasza trasa koncertowa. Na przemian graliśmy koncerty i nagrywaliśmy. Na koncertach wykonywałem stare wersje utworów, a w studiu - nowe. Myślałem, że zwariuję, bo wszystko mi się mieszało. Były momenty, że nie wiedziałem już, którą wersję utworu gram. Teraz mam czas, aby nauczyć się od nowa grać swoje utwory. Muszę poćwiczyć… Jeśli sobie z tym nie poradzę, to będę musiał poprosić pianistę, żeby zagrał moje solówki! (śmiech).
Czy bardzo kombinowałeś, jeśli chodzi o gitary?
Chciałem nagrywać na gitarach, których jak dotąd nie miałem okazji używać. Nagrywałem między innymi na takiej śmiesznej małej gitarze, którą kupiłem kilka lat temu w Granadzie. To sprytne połączenie charango (południowoamerykańskiej gitary przypominającej lutnię) i requinto (gitary o małym korpusie, zwykle nastrojonej w ADGCEA). Nazwałem ją więc "charanquinto". Jest taka mała, że wygląda, jakby była przeznaczona dla dzieci. Dodam, iż jest strojona w A. To bardzo dziwny instrument. Stosowałem różne stroje, pozbyłem się szóstej, piątej i czwartej struny. Użyłem tylko trzech pierwszych, dzięki czemu mogłem grać dużą kostką. Zazwyczaj używam małej kostki (Dunlop Jazz III). Ale żeby zagrać w stylu charango/requinto, musiałem poszukać cieńszej i dłuższej kostki. To jeden spośród nowych sposobów gry, które wprowadziłem na tej płycie. Poza tym po raz pierwszy na tym krążku zagrałem na gitarze hawajskiej (lap steel). Zawsze grałem na gitarze elektrycznej, a utwór "11:11" to pierwsze oficjalne nagranie, w którym gram właśnie na gitarze typu lap steel. Chciałem w ten sposób nawiązać do twórczości Davida Gilmoura. Poza tym ta gitara razem z orkiestrą tworzy naprawdę niezwykłe brzmienie. Ta aranżacja jest po prostu genialna. Partie rytmiczne Gab świetnie współgrają z elementami perkusyjnymi. Na basie gra jeden z gości, których zaprosiliśmy do nagrania płyty, Carles Benavent. Muzycy z orkiestry szczególnie upodobali sobie ten kawałek. Słuchając go, potrafię się nim naprawdę cieszyć. Dosłownie zapominam, że to ja w nim gram. To dziwne, bo zazwyczaj nie podobają mi się moje własne utwory!
Jakie masz preferencje, jeśli chodzi o gitary elektryczne?
Do tej pory grałem na gitarze Custom Shop Les Paul, którą kupiłem trzy lata temu w Tennessee. To piękny instrument. Dzięki niemu mogę uzyskać brzmienie w stylu Carlosa Santany, co słychać na przykład w utworze "Hanuman". W utworze "Juan Loco" melodię gram na gitarze klasycznej, ale solówkę wykonałem na tym Les Paulu, tym razem bez przesteru - bardziej czysto i jazzująco. W "Master Maqui" gram część melodii na klasyku, a część na czystym Les Paulu. Jeśli chodzi o wzmacniacze, używam Marshalli Mode Four i JCM900. Testowałem inne wzmacniacze do gitary lap steel - między innymi Rolanda i Fendera - ale wróciłem do Marshalla. On jest dla mnie idealny.
Czy uważasz się za równie dobrego gitarzystę elektrycznego jak i klasycznego?
Kiedy zaczynałem, wszystkiego uczyłem się na elektryku. Później wyjechaliśmy do Europy i na osiem lat zupełnie przestałem się nim interesować. Jednak nigdy nie zapomnę dnia, kiedy znowu sięgnąłem po gitarę elektryczną. Czułem się bardzo dziwnie, jakbym trzymał w ręku nowy instrument. Czułem się też bardzo niepewnie. Ale po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Na pewno w ciągu ostatnich dziesięciu lat więcej grałem na akustyku niż na elektryku, ale na obu gra mi się równie dobrze. Do mojego arsenału dołączyłem jeszcze gitarę lap steel - granie na niej jest dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Dwa lata temu, gdy byłem w Europie, trafiłem do sklepu z gitarami lap steel. Zobaczyłem tam Fendera z 1957 roku, no i po prostu musiałem go mieć.
Czy zostało w tobie coś z metalowca?
Oczywiście, że tak. Na naszych koncertach słychać sporo metalu. Na początku graliśmy 98 proc. naszego repertuaru na siedząco, ale dziesięć lat później te proporcje się odwróciły. 98 proc. utworów gramy na stojąco lub biegając po scenie. Na koncertach nasze metalowe korzenie są bardziej widoczne niż na płycie, bowiem wciąż stosuję typowo metalowe techniki. Często tłumię struny prawą dłonią umieszczoną na mostku, zresztą generalnie moja gra jest typowo riffowa. Pierwszy riff w utworze "Hanuman" (mam na myśli wersję z płyty "11:11") został skomponowany na elektryku z przesterem. To rasowy utwór metalowy. Moi koledzy metalowcy od razu wyłapują wszystkie smaczki i wszystkie metalowe wpływy w mojej muzyce, nawet kiedy gram na akustyku. Moja mama natomiast w ogóle tego nie zauważa. Po prostu na koncertach gramy inne wersje utworów od tych, które znalazły się na płycie. Dodajemy do nich to, czego nauczyliśmy się w czasach, gdy zajmowaliśmy się metalem.
Czy uważasz, że zespoły powinny więcej grać na gitarach akustycznych?
Cóż, nie doradzałbym Metallice, żeby zabrała się za nagrywanie albumu akustycznego (śmiech). Ale naprawdę mam wrażenie, że zespoły coraz częściej sięgają po akustyki. Spotykamy coraz więcej młodych ludzi, którzy grają muzykę akustyczną. Myślę, że młodzi wiedzą, co dobre, i nawet jeśli dorastają, słuchając rocka, to i tak zdają sobie sprawę, że nie muszą podążać tą samą ścieżką. Wiedzą, że można grać rocka bez kolekcji potężnych Marshalli rozkręconych na full.
Czy długo zajęło ci osiągnięcie tak wysokiego poziomu gry, jaki teraz reprezentujesz?
Cóż, dziękuję za komplement! Żeby tak grać, potrzebne są lata praktyki. Ale myślę, że najlepszą szkołę odebraliśmy dziesięć lat temu, kiedy występowaliśmy na irlandzkich ulicach. Przez kilka lat codziennie wychodziliśmy na ulicę i przez dziewięć godzin dziennie graliśmy. To był też dla nas niezwykle płodny okres, mieliśmy masę pomysłów. Nie mieliśmy żadnego kontraktu z wytwórnią i tak naprawdę nie zależało nam na nim. Ale zależało nam na tym, żeby zdobyć trochę funduszy na podróż po Europie, i taki mieliśmy wtedy cel. Dlatego naszą jedyną motywacją było sprawienie, żeby ludzie chcieli wrzucić nam do koszyka trochę pieniędzy. Graliśmy naprawdę bardzo dużo i na swojej drodze spotkaliśmy wielu ulicznych grajków, od których dużo się nauczyliśmy. Chyba wtedy do mnie dotarło, że jestem gitarzystą.
Gabriela doznała kontuzji ręki w 2010 roku. Czy wasza muzyka jest taka trudna do wykonania?
Tak, rzeczywiście gramy bardzo wymagającą muzykę. Obojgu nam przydałaby się przerwa. Dwa tygodnie temu podczas trasy koncertowej zdiagnozowano u mnie zapalenie ścięgna. Musiałem poddać się leczeniu. Tempo, w jakim żyjemy, to prawdziwe szaleństwo, bardzo się ostatnio nadwyrężamy. Dla nas to wszystko jest zbyt intensywne. Nawet pozycja, w jakiej stoi gitarzysta, jest bardzo męcząca. Po latach takiego grania człowiek jest kompletnie wyczerpany. Dosłownie sześć dni temu zagraliśmy nasz ostatni koncert w tej trasie. Pod jego zakończeniu tak bolały mnie ręce, że nie byłbym w stanie dłużej utrzymać gitary. Tak więc prawdopodobnie jestem teraz gorszym gitarzystą…
Henry Yates