Asymmetry 4.0 - 3-5.05.2012 - Wrocław

Relacje
Asymmetry 4.0 - 3-5.05.2012 - Wrocław

Ta relacja będzie inna od tych, które zwykle goszczą na łamach "Gitarzysty". Ale też ciężko obiektywnie i skupiając się tylko na warstwie muzycznej opisać czwartą edycję Asymmetry Festival.

To impreza w Polsce  bezprecedensowa, promująca ciekawą i dotychczas jakby marginalizowaną muzykę: eksperymentalną, hałaśliwą, poszukującą. Poprzednie odsłony wzbudzały pewne kontrowersje, ale organizatorom wiele wybaczono - widać było, że wkładali w to serce i przekształcili Firlej w prężną kuźnię nowej awangardy. Festiwal rósł i powoli przestawał mieścić się w przeznaczonym na maksymalnie 300 osób klubie. Tegoroczną edycję postanowiono więc przenieść do (służącego dotychczas np. jako sala prób) Browaru Mieszczańskiego. I tu zaczęły się problemy.

Dzień pierwszy - 03.05.2012

Nowe miejsce budziło nadzieje. Że będzie klimatycznie, przestrzennie, na trzech scenach zagra kilkadziesiąt zespołów, zespołów których zdecydowaną większość da się zobaczyć (line - up zawierał precyzyjną rozpiskę godzinową). Do tego zestaw artystów budzący podziw - Amenra, The Ocean, Red Fang, Black Tusk, Killing Joke, Sleep, Infekcja, Thaw, We Are Idols, Guantanamo Party Program…Różnorodnie i "na bogato". Zapewne by tak było, gdyby nie wspomniane wyżej pozamuzyczne aspekty imprezy, których  zdecydowanie nie można pominąć, ba - należy wręcz wysunąć na pierwszy plan.

Zacząć chyba należy od nieobecności dwóch bardzo oczekiwanych zespołów. Wiele osób wybierało się na Asymmetry przede wszystkim z powodu  występów Red Fang i Black Tusk. Zespoły ogłosiły na swych oficjalnych komunikatorach, że nie dadzą rady dojechać i przepraszają. Zdarza się. Nie powinno natomiast zdarzyć się, że organizatorzy - prowadzący stronę festiwalu i jej wariant "społecznościowy" -  nie uznają za stosowne poinformować oficjalnie o tym fakcie, zakładając niejako, ze "kto ma wiedzieć, ten wie". W rezultacie informacja z bardzo wczesnego ranka dla wielu okazała się "nowiną" o 18ej, z chwilą rozpoczęcia festiwalu - rozumiem organizatorów, którzy próbowali ratować sytuację przekształcając line - up, ale miało to też dziwną formę - ot, festiwal zaczął się później, za to jedna z kapel zagrała wcześniej. Cała ta sytuacja nie byłaby jeszcze naganna, gdyby nie fakt, że nie przewidziano zwrotów za bilety (lub częściowej rekompensaty) dla zawiedzionych odbiorców, z których wielu przyjechało właśnie ze względu na Red Fang i Black Tusk. Powiedzmy, że można by to zaakceptować, gdyby faktycznie potraktowano kapele demokratycznie, bez wartościowania na lepsze i gorsze, "czarne konie" i "źrebaki". Tak jednak nie było.

Przekonali się o tym np. fani Amenra. Nie trzeba być ekspertem od sceny sludge/doom/postmetal, by przewidzieć duże zainteresowanie oboma - akustycznym i regularnym - setami belgijskiej grupy. Jaki zatem sens miało ulokowanie tych koncertów w klitce zwanej dumnie "medium stage", gdy z góry było wiadomo, że co najmniej połowa zainteresowanych koncertami nie będzie w stanie  ich zobaczyć, mimo wykupienia kosztującego ponad 100 złotych biletu? Nikt nie pomyślał o jakiś bocznych wejściach czy pomieszczeniu z telebimem, podobnym do tego, jakie posiadała "forum stage". A szkoda, bo mimo niedogodnych warunków, oba występy były bardzo udane. Set akustyczny w zasadzie pokrywał się z materiałem ze znakomitego wydawnictwa "Afterlife", natomiast regularny - udowodnił, że można grac sludge/doom nie popadając w schemat "jeden riff na godzinę". W pewnym sensie Belgom udało się wykorzystać małą przestrzeń i uczynić ze swego występu "koncert klubowy", ale to marna pociecha biorąc pod uwagę, że samo uczestniczenie w tymże można było przypłacić zemdleniem. Brak klimatyzacji czy jakiś przejść przepuszczających powietrze niestety bardzo dawał się we znaki podczas obu występów.

Dla odmiany, choć kompletnie wbrew potrzebom odbiorców, występ cyrkowo (?) - postpunkowego projektu Vladimir Bozar`n`Ze Sheraf Orkestar ulokowano na ogromnej "forum stage. Ich eklektyczny, a zarazem efektowny (choć niekoniecznie w godzinnej dawce) repertuar zostałby zapewne ciepło i bardzo dobrze przyjęty właśnie na wspomnianej "scenie średniej", tutaj natomiast nie dość, że nie zgromadził zbyt licznej publiczności, to jeszcze w takiej przestrzeni był w stanie przykuć uwagę na raptem kilkanaście minut. Problemem tego zespołu jest zbyt duża ilość "pomysłów na minutę", co każe traktować ów projekt jedynie w kategoriach ciekawostki. Nie wątpię, że członkowie Ze Sharaf Orkestar to wirtuozi i być może "nadzieja avant-metalu", na razie jednak prezentują się co najwyżej jak skrzyżowanie Gogol Bordello z Fantomasem, nic ponadto. Tym bardziej uważam, że "scena forumowa" rozmyła atuty formacji, która w przestrzeni klubowej mogłaby wypaść znakomicie.

Jak wspomniałem dwie z głównych "gwiazd" pierwszego dnia festiwalu z dość niejasnych powodów nie dojechały, nad czym organizatorzy przeszli jakby nigdy nic do porządku dziennego, zapraszając po prostu na występy startującej od 18.30 "sceny klubowej". Cztery dość ciekawe "alternatywy" dla "normalnego" programu imprezy, w tym "headliner sceny hip hopowej Asymmetry Festivalu" (cytuję za stroną internetową) -  łączący hip hop z folkiem raper Disraeli. Różnie bywało z frekwencją tego dnia na "club stage", ale niewątpliwie eksperyment ciekawy, gdyż dotychczas "poboczne" koncerty w ramach festiwalu odbywały się w innych terminach, względnie w innych miejscach, uzupełniając program imprezy, a nie będąc jej integralną częścią. Takie rozwiązanie, choć na pierwszy rzut oka godne uwagi i miłe dla chcących zaistnieć projektów z pogranicza elektronicznego czy hiphopowego eksperymentu, zaowocowało efektem "niechcianego dziecka". Pierwsi wykonawcy, "rywalizujący" m.in. z akustycznym Amenra czy bardzo wśród postmetalowej publiki popularnym A Storm of Light, grali niejako sami dla siebie. Plusem "sceny klubowej" była niewątpliwie wyposażona w umywalkę toaleta (poza nią uczestnicy mieli do dyspozycji "aż" 6 toi-toi, przy czym spora część festiwalowej przestrzeni pozostawała pusta i niezagospodarowana) oraz miejsca do siedzenia, dzięki czemu spełniała niejako rolę "chillout roomu".

Tak naprawdę jednak pierwszy dzień Asymmetry zdominowany był przez występy Sleep oraz A Storm of Light. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł, by ten drugi zespół, powiązany personalnie m.in. z Neurosis, umieścić na "medium stage" i dzięki temu można było, na telebimie czy też w klasyczny sposób zobaczyć bardzo udany występ Amerykanów. Przyznam szczerze, że nie jestem fanem A Storm of Light, zarówno w wersji studyjnej, jak i koncertowej, jednak ich wrocławski występ należy uczciwie pochwalić. To już nie są epigoni wspomnianego Neurosis, a rockowa motoryka sprawia, że nowe kompozycje zabrzmiały wręcz przebojowo. Przy tym wszystkim jest to wciąż ciężki, atmosferyczny sludge/doom, wymykający się jednak schematom gatunku, i zdobywający fanów poza obszarem tej sceny muzycznej. Nic dziwnego, że wielu widzów przyjechało właśnie na nich.

O ile Amenra i A Storm of Light wyszły poza ograniczenia konwencji sludge/doom, to stonerowi klasycy ze Sleep chyba jednak trochę się nią za bardzo zachłysnęli. To świetny zespół, doskonały technicznie i w tym gatunku być może jeden z najlepszych na świecie, ale wysłuchanie w totalnym ścisku ("scena forumowa" niestety bardzo szybko się zapychała) całego ich setu (ponad 1,5 h) było nie lada wyczynem. Niemniej wytrwali fani domagali się jeszcze (niedoczekanych) bisów, a w trakcie występu ożywiali się na konkretne kawałki, wykrzykiwali tytuły utworów etc. Trochę tak jakbyśmy uczestniczyli w rockowym show. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że Sleep, widząc warunki techniczne i samą scenę nie zdecydowali się na wyciągnięcie całego swego sprzętu, ale i tak zabrzmieli potężnie. Nic by się jednak nie stało, gdyby skrócili swój set do godziny. Sala była do końca wypchana po brzegi, ale myślę, że z połowa odbiorców przespała z połowę występu.

Kto przepchał się przez tłum zalegający w "forum stage", i dotarł do mieszczącej się obok niego "sceny średniej", mógł tego dnia zobaczyć jeszcze występy Coilguns, reprezentujących działkę mathcore`ową (i nie wystających niestety ponad przeciętność, czego nie zmienił nawet ich dość żywiołowy występ) oraz - niespodzianka - sludge`owego  Earthship. Niezłe występy, można powiedzieć, że poprawne, ale nic ponadto. Nic dziwnego, że zbyt licznej publiki nie zgromadzili.

Dzień drugi - 04.05.2012

Podobnie zresztą jak zespoły dnia drugiego. Choć gwoli ścisłości należy dodać, że kilka z nich było bardzo ciekawych. Ogólnie jednak ten dzień nie ściągnął tłumów i większość widzów była na nim niejako "z rozpędu" (skoro już przyjechali na festiwal, to czemu nie?). "Pięć minut" dla siebie mieli za to fani breakcore`a, drum`n`bass-u i dubstepu, które to gatunki zawładnęły sceną klubową. Czołowi przedstawiciele połamanej elektroniki, jak Igorrr czy Broken Note, ściągnęli na swe sety nie tak małą, jak na warunki club stage i specyfikę Asymmetry Festival, rzesze odbiorców. Krótko mówiąc - niemal zawsze ktoś tam tańczył.

Tego dnia jednak największa popularnością cieszyły się bardzo udane występy Kunz, The Ocean, Aethenor i Obake. Dwie pierwsze kapele są powiązane personalnie, i równie żywiołowe. Kunz to, podobnie jak Coilguns, poboczny projekt części składu The Ocean. Pełen pomysłów i dzikiej energii noise-rock zabrzmiał ożywczo i oryginalnie. Fajnie by było, jakby zaistnieli jako regularny zespół, a nie tylko ciekawostka dla fanów The Ocean, bo są kapelą przynajmniej równie dobrą. We Wrocławiu się spodobali, ale tłumy zainteresowane były przede wszystkim ich macierzystym projektem.

The Ocean ma w Polsce wielu fanów, którym najwyraźniej odpowiada pomysł łączenia postmetalu albo jak kto woli sludge`u z przebojowym post-hardcore`m, a właściwie po prostu rockiem. Mnie nie przekonuje łączenie melodyjnego wokalu z muzyczną apokalipsą, ale pewnie jestem w mniejszości. Publiczność rozpoznawała "hity" i żywiołowo na nie reagowała. Zresztą sam zespół był chyba najbardziej energetyczną kapela festiwalu. Kto widział ( bądź pomagał w przenoszeniu) skaczącego ze sceny wokalistę zespołu czy gitarzystę mającego chyba ADHD, ten wie o czym piszę. Widziałem The Ocean kilka lat temu w Gdyni i wtedy nie zrobili na mnie większego wrażenia. Teraz widać, jak bardzo się rozwinęli, a koncerty to ich żywioł, nawet jeśli ich pomysł na muzykę może budzić kontrowersje.     

Pozostałe występy na "forum stage" to i ciekawostka, i uczta dla koneserów zarazem. Aethanor to międzynarodowy projekt, w którym spotkali się m.in. muzycy legend drone/ambitne - Ulver i Sunn O))). Nie każdy lubi muzyczną sonorystykę i choć był to jeden z najciekawszych, najbardziej też awangardowych projektów na tegorocznym Asymmetry, to wiele osób nie dosłuchało do końca ich setu. Może to znowu wina jego długości? Stylistyka Aethanor to spokojny, trochę mroczny drone-ambient. Na takiej muzyce trzeba się skupić, a temu ogromna przestrzeń "forum stage" niezbyt sprzyjała, także pod kątem akustyki.

Rewelacją natomiast okazał się projekt Obake, kolejna supergrupa, tym razem złożona z awangardzistów pracujących m.in. z Merzbowem czy Zu. Przemili muzycy, mający świetny kontakt z publiką, łączyli w swej muzyce wpływy jazzu, metalu, ambientu, a także performance`u. Patrząc na to, z kim występowali można było się spodziewać totalnego hałasu albo dziwactw. A tymczasem ich koncert był po prostu porywający i poruszający. Nic dziwnego, że przyjęto ich bardzo ciepło. Trochę teatr, trochę performance, trochę muzyczne poszukiwania, a trochę wspomniany noise. Wszystko we właściwych proporcjach. Bez silenia się na konwencje, bycie "przednią strażą" czy przebojowość - choć każdy z tych elementów był obecny podczas ich występu.

Podobnie było podczas gigu innego side-projectu Zu - mianowicie Mombu. Ich hałaśliwy jazz zaskakująco dobrze wypadł w małej przestrzeni "medium stage" i dla wielu to oni stali się niespodziewanie kapela festiwalu. Na mnie zrobili duże wrażenie, łącząc wirtuozerię z punkową wściekłością, natomiast nie da się ukryć faktu, iż jedno Zu już mamy. Mombu dość literalnie podąża muzycznym szlakami swego macierzystego zespołu, ale dla wielu jest to z kolei atut. Na pewno na żywo wypadają ciekawie i warto śledzić ich poczynania.

Pozostałe zespoły z "medium stage" nie zachwyciły. Przekrój muzyczny spory - od indie rocka (Poupee F) po hip hop (Metazen), ale żaden z wykonawców niczym specjalnym się nie wyróżniał.

Dzień trzeci - 05.05.2012

Trzeci dzień Asymmetry Festival bezsprzecznie stał pod znakiem Killing Joke. Nikt specjalnie nie ukrywał, że to brytyjscy klasycy postpunka są główną gwiazdą wrocławskiej imprezy. Ich koncert wzbudził tak ogromne zainteresowanie, że tego dnia - wyjątkowo - nie można było kupić biletu wstępu bezpośrednio przed imprezą.

Zanim jednak zagrało Killing Joke, "forum stage" opanowali fani doom jazzu. Bohren & Der Club of Gore to specyficzny projekt, zdecydowanie lepiej sprawdzający się w warunkach domowych, jako kołysanka albo tło. Wysłuchanie ich pełnego setu było sporym wyzwaniem, nie tylko ze względu na ambientalny charakter większości kompozycji i ciemności panujące na sali. To działałoby nawet na plus, gdyby nie kompletna duchota w "forum stage". Niemniej trzeba przyznać, że samo Bohren & Der Club of Gore zagrało bardzo dobrze, chociaż trzeba było się przyzwyczaić do konwencji beznamiętnych, pełnych smutku, a zarazem lakonicznych komentarzy między utworami. Miało to jednak swój urok i chociaż na dłuższa metę zalatywało zbytnim wykalkulowaniem.

Na szczęście podobne odczucia  nie towarzyszyły widzom kapel grających na scenie medium. Z wyjątkiem źle nagłośnionej Infekcji wszystkie formacje zabrzmiały świetnie. I każda była w jakimś sensie oczekiwana.

Kiss Me Kojak to projekt ekipy z czeskiego, posthardcore`owego Thema 11. Ten zespół również zdaje się podążać ścieżką wyrosłego mimo wszystko z punka monumentalizmu. Jednak Kiss Me Kojak to raczej gitarowy noise i eksperymenty z hardcore`owa konwencją, wzbogacone o elementy screamo. Ich występ był ciekawy, ale szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś mocniejszego, być może nawet zjawiskowego, zwłaszcza, ze Thema 11 to przecież ekstraklasa czeskiej sceny niezależnej. Niemniej fani post-hardcore mogli być zadowoleni.

W podobnym, choć mniej hałaśliwym stylu utrzymany był występ My Own Private Alaska. Ten zespół ma w Polsce trochę fanów i to oni zapełnili sale medium. Kompozycje ciekawe, trochę w stylu starego emo, trochę post-hardcore`owe. Ciekawe, że My Own Private Alaska łączą formy muzycznego eksperymentu z dużo bardziej konwencjonalnym screamo. Słychać, że wywodzą się z tej samej szkoły co Thema 11 czy Lvmen, ale grają jakby przystępniej, łącząc melancholię i czyste wokale  z wrzaskiem i punkową energią. W efekcie trudno ich zaszeregować do jakiegokolwiek gatunku. Ciekawy występ.

Źle nagłośniona (i wściekła na szereg sytuacji, które zaistniały wokół i na festiwalu) Infekcja to temat na odrębny artykuł. Kronikarsko tylko dodam, że Mokry przed właściwym występem wygłosił sporej długości tyradę czy raczej "zlew", odnoszący się m.in. do nacjonalistycznych marszy 1 i 3 maja. Czysta wściekłość i zarazem preludium do klasycznie Infekcyjnego występu, zawierającego zarówno utwory z niedawno wydanej "siódemki", jak i klasyki zespołu z lat wcześniejszych (m.in. "Sto lat w samotności", "Módlcie się"). Ciekawe, że występ weteranów europejskiego crust punka nie ściągnął tłumów, tym bardziej, że Infekcja zagrały tuz po Killing Joke. Ale być może faktycznie zawiniło fatalne nagłośnienie, które wielu zwyczajnie wystraszyło.

Pora przejść do dania głównego, czyli wspomnianego Killing Joke. To na nich przede wszystkim czekano tego dnia, cała reszta była traktowana jako przystawka lub deser (Celeste, A Whisper In The Noise). Brytyjczycy są klasykami postpunka i to wciąż aktywnymi. Niedawno wydali nową, bardzo dobra płytę i utworem z tejże rozpoczęli swój występ. Był to równy, świetny koncert. Klasyczne kawałki z pierwszy lat działalności przeplatały się nowszymi kompozycjami i jeśli chodzi o dobór repertuaru, chyba każdy był zadowolony. Samo Killing Joke podobno miało dość wyśrubowany rider, a i akustyka nie zawsze była najwyższej jakości, ale takie były warunki tej edycji Asymmetry. Ogólnie należy ocenić występ Brytyjczyków bardzo dobrze, zwłaszcza, że lider zespołu dbał tez o jego aspekt widowiskowy.

Ostatnie gigi na scenach formowej i średniej to kolejno Celeste oraz wspomniane A Whisper In The Noise. Tą pierwszą kapelę miałem przyjemność oglądać kilka lat temu na deskach poznańskiego skłotu Rozbrat i wtedy zrobili na mnie kolosalne wrażenie. W wielkiej przestrzeni forum stage niestety gdzieś rozpłynęła się magia, ale oczywiście Celeste zagrało bardzo dobrze, powtarzając swój "klubowy" patent na "koncert oświetlony latarkami". Muzyczny pomysł na łączenie sludge'ującego post-hardcore`a z black metalem sprawdził się znakomicie i kto widział Celeste pierwszy raz, z pewnością był pod wrażeniem.

Ostatni występ festiwalu to piękne, neofolkowe A Whisper In The Noise. Zupełnie odmienna muzycznie od pozostałych kapel festiwalu, formacja była idealnym jego zakończeniem. Trochę psychodelia, trochę folk, trochę "modern classical". Przyznam, że mnie totalnie zaskoczyli. Bardzo świeże, melancholijne, kojące granie. Z jednej strony przystępne, nawet piosenkowe, z drugiej - otwarte na poszukiwania, ale także zwyczajnie piękne. Kto przegapił powinien wypatrywać europejskich koncertów tego zespołu. Warto. Dla mnie to z pewnością największe odkrycie tegorocznego Asymmetry.  

Nie wspomniałem nic o scenie klubowej, na której tego dnia prezentowały się formacje reprezentujące polską i europejską scenę hardcore/punk jak Panacea, Drom czy We Are Idols. O ile już wcześniej można było odnieść wrażenie, ze tzw. club stage to "niechciane dziecko Asymmetry", to tutaj dawało się to odczuć przez cały czas. Temu, jak potraktowano grające tam (przede wszystkim wrocławskie) kapele oraz różnym kontrowersjom związanym z Asymmetry Festival poświęcony jest osobny komentarz. Warto jednak dodać, że muzycznie ta sekcja stała na bardzo wysokim poziomie i żadnej z kapel nie można pod tym względem nic zarzucić.

Asymmetry Festival, mimo pewnych niedociągnięć, pozostaje ciekawą i wartościowa impreza na polskiej mapie festiwalowej. Cieszy fakt, że organizatorzy już teraz rozpoczęli poszukiwania miejsca na kolejna edycje imprezy, biorąc sobie do serca liczne uwagi na temat Browaru Mieszczańskiego. Oby za rok było naprawdę bardzo dobrze, a tegoroczne obiekcje nie musiały przysłaniać głównego zainteresowania twórców, uczestników i organizatorów - czyli po prostu ciekawej, oryginalnej muzyki.

Krzysztof Kołacki


Earthship




Amenra



Dizraeli

Vladimir Bozar ‘N’ Ze Sheraf Orkestär

Kunz

Pouppe F

The Ocean

Metazen

Aethenor

Mombu

Zdjęcia: Aleksandra Twardowska