Mark Lanegan - 19.03.2012 - Warszawa
Mark Lanegan, człowiek o unikalnym głosie, jednocześnie głębokim jak studnia i chropowatym jak papier ścierny, przyciągnął do Proximy zaskakujący tłum, który - sądząc po reakcji zgromadzonych - dostał dokładnie to, czego oczekiwał.
Wśród publiczności znalazły się zarówno nastolatki, które - w chwili, gdy ich mizantropijny idol zjawił się na scenie - wydały z siebie jedno, masowe westchnienie, połączone z piskiem; ładnie ubrani panowie, oczekujący pod sceną pogo (tak, przypadkiem podsłuchałem pewną rozmowę), a także nieco starsi fani, którzy pamiętają zapewne muzyczne początki Lanegana w Screaming Trees.
Nim jednak na scenę wkroczył bohater wieczoru, 45-minutowy set zaprezentował Creature With The Atom Brain. Warto dodać, że formacja pochodzi z Belgii, choć gra bardzo po amerykańsku, łącząc surowego rocka z psychodelicznym klimatem. Zespół gra przyzwoicie i chwilami nawet interesująco, przeważnie jednak nudnawo. Nie mam wątpliwości, że gdybym stanął gdzieś na przedmieściach Los Angeles i rzucił kamieniem w dowolną stronę, trafiłbym w garaż, w którym właśnie próbowałaby się kapela podobnego formatu. Względy towarzyskie odegrały jednak swoją rolę, a poza tym połowa składu kapeli pojawiła się później w bandzie Lanegana, nic więc dziwnego, że to właśnie im przypadła rola rozgrzewacza.
Oczekująca punktualności widownia, parę minut po 21:00, gwizdami wywołała chmurnego, jak burza gradowa, Lanegana na scenę. Muzyk bez zbędnych ceregieli rozpoczął set od "The Gravedigger's Song", promującego najnowszy album "Blues Funeral". I właśnie ten materiał dominował w czasie koncertu, a zwłaszcza w jego drugiej części ("Harborview Hospital" znalazł się nawet wśród bisów i nie był to najlepszy wybór). Choć jedyną formą ruchu na scenie w przypadku Lanegana jest mimika twarzy i, ewentualnie, zmiana ręki opartej o statyw mikrofonu, frontman skutecznie przykuwał uwagę, tym bardziej, że zaprezentował bardzo dobrą formę wokalną (no, może poza nieco zepsutym "Ressurection Song").
Generalnie, byłoby całkiem dobrze, gdyby nie fakt, że mniej więcej w połowie setu zrobiło się nużąco. Nie jestem przekonany o koncertowym potencjale takiego na przykład "One Hundred Days". Z biegiem czasu kawałki zaczęły zlewać się ze sobą, a żwawsze fragmenty, w postaci np. "Quiver Syndrome" z niemal stonesowymi chórkami, niestety nie zrównoważyły momentów, kiedy w Laneganie odzywała się krew nieco przynudzającego barda. A przynudzającego barda zdecydowanie lepiej ogląda się na siedząco.
Setlista:
The Gravedigger's Song
Sleep With Me
Hit the City
Wedding Dress
One Way Street
Resurrection Song
Wish You Well
Gray Goes Black
Crawlspace
Leviathan
Quiver Syndrome
One Hundred Days
Creeping Coastline of Lights
Riot in My House
Ode to Sad Disco
St. Louis Elegy
Tiny Grain of Truth
Pendulum
Harborview Hospital
Methamphetamine Blues
Szymon Kubicki