Joe Bonamassa - 1.03.2012 - Warszawa

Relacje
Joe Bonamassa - 1.03.2012 - Warszawa

Kiedyś Joe Bonamassa grywał w niewielkich klubach dla garstki widzów; dziś jego fani, czy raczej wyznawcy, zapełniają wielkie sale koncertowe. W Polsce również. Nic dziwnego, wszak jego koncerty to zawsze przeżycie jedyne w swoim rodzaju.

Blisko 2,5-godzinny set Bonamassy pozostawia widza w stanie oszołomienia, i nie trzeba być przy tym zagorzałym fanem bluesa, ani tym bardziej fanatykiem gitarowego rzemiosła. Joe Bonamassa to wybitny gitarzysta, jednak jego wirtuozeria, w przeciwieństwie do wielu jego kolegów po fachu, którzy bazują jedynie na obłędnej technice, zdecydowanie ma "ludzką twarz". Tutaj liczy się feeling, emocje i świetna muzyka, a każdy moment instrumentalnych fajerwerków ma logiczne uzasadnienie i nie sprawia wrażenia wciśniętego na siłę.

"Można ściągnąć moje albumy z sieci nielegalnie bez specjalnego wysiłku, a jeżeli komuś to, co zapisze na dysku, spodoba się na tyle, że zechce kupić bilet na mój koncert, to ja i tak osiągnę swój cel. Paradoksalnie, ja i ludzie dla mnie pracujący skupiamy się bardziej na promocji koncertów i sprzedawaniu biletów; płyty są działalnością poboczną. Bardzo ważną, ok, ale ja najwięcej wysiłku wkładam w swoje koncerty." Tak mówił Bonamassa w ostatnim wywiadzie udzielonym ‘Twojemu Bluesowi’. Czwartkowy koncert w Sali Kongresowej w pełni potwierdził słowa muzyka. Koncerty Joe są nie tylko coraz lepsze (porównując ten choćby z ostatnią - w pełni przecież udaną - wizytą w warszawskim Palladium sprzed półtora roku), ale, co najważniejsze, są zupełnie czymś innym niż jego twórczość studyjna. Po prostu więcej ognia, więcej rocka i więcej pazura.

Wprawdzie chwilami, zwłaszcza w spokojniejszych momentach, napięcie nieco opadało, nie jestem też przekonany co do koncertowego potencjału zagranego na bis (i niepotrzebnie rozwleczonego) covera Leonada Cohena "Bird on a Wire", ale to tylko drobiazgi. Show Bonamassy zrywa czapki z głów. Co więcej, już od pierwszego w zestawie "Slow Train" dało się zauważyć, że gitarzysta zdecydowanie podszkolił swój wokalny warsztat i śpiewa dziś znacznie lepiej niż podczas poprzedniej wizyty w naszym kraju. To jednak nie głos, przynajmniej zdaniem akustyka, był najważniejszy, bowiem bohaterkami wieczoru były przede wszystkim liczne gitarowe ślicznotki Joe, które ten zmieniał co 1-2 utwory. Czasem (niestety zbyt rzadko!) do głosu dochodził znakomicie pulsujący bas Carmine Rojasa. Warto wspomnieć również o najnowszym nabytku w zespole Bonamassy - perkusiście Talu Bergmanie, który dynamicznym stylem gry wprowadzał dodatkowe rockowe fluidy. A rocka było tu pod dostatkiem, więc bluesowi puryści, którzy od zawsze krytykują Bonamassę za prezentowaną przez niego, niewystarczającą czystość gatunkową, dostali ponownie sporo argumentów podgrzewających ich niezadowolenie.

Punktem kulminacyjnym występu okazał się zagrany na Gibsonie Les Paul Sunburst "Sloe Gin" ze znacznie wydłużonym, chwytającym za serce wstępem płaczącej gitary, oraz następujący zaraz po nim znakomity "The Ballad of John Henry", jak zawsze zagrany z użyciem thereminu. Amerykanin zapowiedział "Balladę", wspominając, że mimo 12 płyt i ok. 140 kompozycji na koncie tylko ten utwór miał zadatki na hit. Wcześniej Bonamassa rozbawił publiczność opowieścią o zakupach, na które udał się poprzedniego (wolnego) dnia, który spędzał właśnie w Warszawie. Świetnym momentem koncertu był dynamiczny cover The Who "Young Man Blues", zagrany przez Joe na dwugryfowym białym Gibsonie EDS-1275. Widok tego instrumentu musi przywołać automatyczne skojarzenie z Jimmy’m Page i rzeczywiście, w czasie poprzedzającej ten utwór gitarowo - perkusyjnej bitwy, Bonamassa - ku wiwatom zgromadzonych - przemycił kilka nutek "Stairway to Heaven". Nie były to jednak ostatnie dźwięki z dorobku Led Zeppelin, które dane było zgromadzonym usłyszeć tego wieczoru. W zamykającym gig coverze ZZ Top ‘Just Got Paid’ (w użyciu Gibson Flying V i ponownie theremin) znalazło się miejsce na powalającą solówkę z "Dazed and Confused". Podsumowując, niesamowity koncert; już teraz czekam na kolejną wizytę Bonamassy w Polsce, bo przecież grając przeszło 200 koncertów rocznie, musi i do nas zawitać ponownie.

Setlista:

Slow Train
Last Kiss
Midnight Blues
Dust Bowl
You Better Watch Yourself
Sloe Gin
The Ballad of John Henry
Lonesome Road Blues
Song of Yesterday
Steal Your Heart Away
Blues Deluxe
Young Man Blues
Woke Up Dreaming
Django
Mountain Time

Bird on a Wire
Just Got Paid

Tekst: Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka