Dream Theater - 29.01.2012 - Poznań
Dla wielu polskich fanów metalu progresywnego kolejny koncert grupy Dream Theater miał być jak długo oczekiwany obiad mamy po miesiącach stołowania się w restauracjach o niekoniecznie dobrej reputacji... Ale co jeśli główne danie wieczoru podane zostaje zimne, z dwugodzinnym opóźnieniem i w dodatku bez przystawki? Na to pytanie odpowiedzieć mogą tylko Ci, którzy ostatniej niedzieli przybyli do poznańskiej Hali Arena.
O kolejnym koncercie w Polsce legendarnego Dream Theater dowiedziałem już kilka miesięcy temu, lecz wybrać się na niego postanowiłem dosłownie kilka dni przed samym występem. Nie miałem wcześniej okazji zobaczyć w akcji jednego z moich gitarowych guru, Johna Petrucciego, jednego z najlepszych perkusistów na świecie, Mike'a Manginiego, ciekaw byłem również supportującego Periphery. Traktujcie więc tę relację jako słowa człowieka, który na koncert jechał pełen zapału i z nadziejami na niepowtarzalne show.
Zacznijmy jednak od początku dzieląc ten materiał na dwie części: fazę oczekiwania oraz fazę koncertu.
FAZA OCZEKIWANIA
Poznań, okolice Dworca Głównego, godz. 18:30
Kończymy właśnie szybką kolację z moim znajomym Bartkiem (wielki fan 8-strunowych gitar, djentowych nowości i Periphery, wybierał się właśnie na ich koncert), sprawdziliśmy jak dojechać do Hali Arena i ruszyliśmy w drogę - łącznie 3 kilometry, dwa przystanki tramwajem i 10-minutowy spacer na 10-stopniowym mrozie... Pocieszamy się faktem, że na miejscu zdążymy jeszcze wypić jakąś herbatę zanim zajmiemy miejsca pod sceną...
Poznań, wejście do Hali Arena, godz. 19:00
Naszym oczom ukazała się rozświetlona Arena, a pod nią grupa kilkuset osób oczekujących pod wejściem głównym na 'otwarcie bram'. Obeszliśmy halę w poszukiwaniu biletów dla znajomych, miejsca zwanego 'kasą' niestety nie znaleźliśmy. Chwilę potem staliśmy już koło wejścia D, gdzie czekała dość spora grupka znajomych twarzy z mediów.
Temperatura: -10'C, ale humory dopisują.
Poznań, wejście do Hali Arena, godz. 19:30
Pierwszy raz spoglądamy na zegarki - pół godziny opóźnienia to jeszcze nie tragedia, zwłaszcza w ciągle rosnącym tłumie przed Halą Arena - zakładamy, że za góra kilkanaście minut rozpocznie się wpuszczacie publiczności...
Poznań, wejście do Hali Arena, godz. 19:45
Tłum zgromadzony przed głównym wejściem zaczyna się niecierpliwić - drzwi powinny zostać otwarte 45 minut temu - słychać pierwsze nerwowe okrzyki "Ile mamy stać..." czy popularne ostatnio "Hańba", a ze strony krzątającej się po holu hali obsługi ani słowa.
Temperatura: -12'C.
Poznań, wejście do Hali Arena, godz. 20:15
Ze zdenerwowaniem i nieukrywanym żalem w oczach spoglądamy na ekipę organizacyjną, która w ciepłym holu popija herbatę i rozsyła wkoło ciepłe uśmiechy. W tym samym czasie na zewnątrz mocno przemarznięty tłum zaczyna walić w plastikowe okna Areny żądając jakiejkolwiek informacji o godzinie otwarcia drzwi - niestety bez efektu. Część z oczekujących siedzi grzecznie w rozgrzanych samochodach, inni podobnie jak my stoją w kupie na siarczystym mrozie. Pojawiają się pierwsze informacje o odwołaniu koncertu. Zwątpiliśmy...
Temperatura: -12'C (odczuwalne -25'C).
Poznań, wejście do Hali Arena, godz. 20:40
Moment krytyczny. Pierwsze objawy hipotermii. Spod poznańskiej Areny odjeżdżają samochody z zawiedzionymi i przemarzniętymi fanami. W naszej grupie również zrezygnowanie, zaczynamy poszukiwania pociągu powrotnego do Warszawy - pierwszy o godzinie 2:06 - nie mając dużego pola do manewru dajemy sobie jeszcze 15-20 minut...
Temperatura: -12'C (odczuwalne -30'C).
Poznań, wejście do Hali Arena, parę minut przed godz. 21
Drzwi zostały otwarte (po 2 godzinach) - jesteśmy uratowani! Temperatura: bez znaczenia, w środku było upragnione ciepło!
FAZA KONCERTU
Zaraz po otwarciu hali udaliśmy się szybko do szatni, a następnie do małego baru w holu Areny. Kolejka po kubek czegoś ciepłego sięgała już ponad 100 osób lecz mimo to zdecydowaliśmy się w niej stanąć; na wejście do obiektu czekało jeszcze kilkadziesiąt osób, więc myśleliśmy, że zdążymy. Myliliśmy się. Po dosłownie 5 minutach usłyszeliśmy pierwsze dźwięki głównego motywu ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Incepcja", którym (jak się okazało) rozpoczynali swój koncert panowie z Dream Theater.
Pierwsze zaskoczenie - gdzie jest Periphery? Dlaczego nikt nie poinformował o odwołaniu koncertu? Dlaczego koncert gwiazdy głównej rozpoczął się zanim wszyscy, którzy zapłacili za bilety zdążyli wejść do hali? Wiele z tych pytań pozostaje niestety bez odpowiedzi, a my wracamy do koncertu prog-metalowych gigantów.
Dream Theater (jak już wcześniej wspomniałem) rozpoczął swój poznański koncert utworem "Dream Is Collapsing" guru muzyki filmowej, Hansa Zimmera, któremu towarzyszyły bardzo ładnie przygotowane wizualizacje wyświetlane na trzech kubistycznych konstrukcjach podwieszonych za sceną. Zaraz po kilkuminutowym intro na scenę wkroczyli członkowie zespołu, a wokalista James LaBrie powitał fanów podniosłymi słowami "teraz cały świat zamyka się w tym miejscu".
Większość z obecnych tego dnia w poznańskiej Arenie doskonale zdawała sobie sprawę, że to koncert promocyjny najnowszej płyty "A Dramatic Turn Of Events" - nie było więc dla nikogo zaskoczeniem, że setlista Dream Theater zdominowana była przez utwory z tego krążka. Przedstawienie nowojorczyków rozpoczął na dobre kawałek "Bridges in the Sky" z charakterystycznym, plemiennym intro i pokręconym riffem Petrucciego na czele - pod samą sceną zrobiło się odrobinę tłoczniej bo to z pewnością jeden z najlepszych utworów na najnowszym wydawnictwie Dreamów. Zaraz po nim i krótkiej owacji ciągle schodzących do Areny fanów Mike Mangini odegrał kilka pierwszych taktów znakomitego "6:00" i publika oszalała (przynajmniej ta zgromadzona pod sceną).
Chwilę później usłyszeliśmy kolejny, całkiem przyjemny utwór z "A Dramatic Turn Of Events" - "Build Me Up, Break Me Down" - przy okazji tego numeru chylę czoła przed panem LaBrie: trzeba przyznać, że ma chłop talent do pisania chwytliwych tekstów oraz łatwych do zapamietania (i powtarzania) słów refrenów. Następnie usłyszeliśmy spokojne intro Rudessa zwiastujące szlagier "Surrounded" z drugiego krążka "Images and Words" - tych, którzy muzykę DT znają nie od dziś nie trzeba było długo namawiać do wspólnego klaskania i szaleństw pod scena. Chwilę później przyszła pora na nas i jeden z moich ulubionych oraz jednocześnie najżywszych numerów w całej dyskografii Dream Theater czyli "The Root of All Evil" - rozszaleliśmy się na dobre (tuż przed końcem zauważyliśmy, że pod sceną zaczynają się kręcić w niedostępnej dla nas strefie muzycy Periphery).
Następna część wieczoru należała do nowego nabytku w składzie Dream Theater, Mike'a Manginiego. Chociaż jego mistrzowska solówka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak jego wcześniejsze dokonania (tak, jestem fanem Manginiego od bardzo dawna) to mimo wszystko stanowiła ona wystarczający dowód na to, że wybór Mike'a jako następcy Portnoy'a był najlepszym z możliwych. Publiczność zachwycona!
Po perkusyjnej solówce usłyszeliśmy kolejny z nowym utwórów, "Outcry", a następnie krótki akustyczny przerywnik ("The Silent Man" i "Beneath the Surface") w wykonaniu LaBrie, Petrucciego i Rodessa - jeżeli mam być szczery to nie przypadł mi on do gustu ponieważ wolę tych panów w nieco mocniejszych kompozycjach.
Później Dream Theater 'atakowali' nas na przemian nowymi i starymi kompozycjami - usłyszeliśmy singlowe "On the Backs of Angels", a następnie "War Inside My Head", "The Test that Stumped Them All" i "The Spirit Carries On". Chwilę później rozbrzmiało charakterystyczne intro do mającego zakończyć koncert 12-minutowego "Breaking All Illusions" z obłędnym solo Petrucciego. Po takiej rozgrzewce publika nie dała jednak nowojorczykom spokojnie opuścić poznańskiej Hali Arena i przez 5 minut oklaskami prosiła o bis.
Nie musieliśmy długo czekać na powrót muzyków - po chwili za bębny wrócił roześmiany Mangini i reszta Dream Theater. Miałem złudne nadzieję, że usłyszę moje ulubione "As I Am", ale wcale nie zdziwiłem się perfekcyjnie wykonanym "Pull Me Under" - cała sala śpiewała razem z Jamesem LaBrie co udzieliło się i naszej małej grupce. Po ostatnim kawałku cała piątka uśmiechniętych muzyków pożegnała się czule z poznańską publiką i zniknęła w odmętach ciemności za sceną.
Jak podsumowałbym ten koncert? Hmm... myślę, że porównanie do "ciepłego maminego kotleta schabowego" wcale nie będzie nie na miejscu - chociaż spróbowaliśmy już w życiu mnóstwa ciekawszych smaków każdy z nas go lubi i wie czego się po tej 'potrawie' spodziewać - zawsze zjadamy go ze smakiem i uśmiechem na ustach. Podobnie jest chyba z koncertami Dream Theater, ale czego spodziewać się po 5 wirtuozów, którzy większość swojego życia spędzili w trasie? I wszystko było by jak należy gdyby nie brak oczekiwanego supportu i 2-godzinne oczekiwanie na mrozie.
Jeżeli ktokolwiek uważa, że w swoim tekście poświęciłem zbyt mało miejsca samemu koncertowi, powinien choć na chwilę postawić się w naszej roli... Na koncert Dream Theater i Periphery jechaliśmy ponad 300 kilometrów (niektórzy z fanów pokonali jeszcze większe dystanse), zmuszeni byliśmy do ponad 2-godzinnego oczekiwania na siarczystym mrozie bez żadnej informacji i ostatecznie otrzymaliśmy (z całym szacunkiem do kunsztu panów z Teatru Marzeń) "główne danie wieczoru podane na zimno, z opóźnieniem i w dodatku bez przystawki".
Nie obwiniam za zaistniałą sytuację nikogo, ani organizatora, ani menedżerów zespołu, ani bogu ducha winnej ochrony... Nie zmienia to jednak faktu, że ktoś za zaistniałą sytuację odpowiedzieć powinien - ciągle czekam na poważne oświadczenie dokładnie tłumaczące przyczyny skandalicznego opóźnienia i odwołania koncertu Periphery.
Ja za bilet nie zapłaciłem (z racji akredytacji), mój kolega już tak... Kto zrekompensuje mu odwołany koncert ulubionej grupy, a mi opłaci apteczną receptę i wytłumaczy pracodawcy przymusowy pobyt w domu? Tego nie wiem...
***
UPDATE: Wiemy już co było powodem opóźnienia otwarcia bram i odwołania koncertu supportu. Co ciekawe informacje te pochodzą bezpośrednio od członków zespołu Periphery - znani są oni z relacjonowania swoich tras na portalach społecznościowych. Jak się okazuje już koło godziny 16 pisali o problemach z bezpiecznym rozstawieniem konstrukcji sceny załączając jej zdjęcia z wymownym komentarzem: "This doesn't look safe" (zdjęcie pochodzi z profilu tour managera grupy, Alexa Markidesa):
Dlaczego nie usłyszeliśmy takiej informacji podczas oczekiwania pod Areną? Kto odpowiada za takie zaniedbania? Menedżerowie zespołów czy organizator koncertu? Odpowiedzcie sobie sami...
Kamil Śliwiński