Coma - 12.11.2011 - Kraków

Aborygeni wierzą, że prawdziwym światem jest świat snów, a nasza chwilowa obecność na Ziemi jest tylko krótką przerwą w śnie. Tylko w stanie śpiączki możemy wrócić do rzeczywistości.
I takie są koncerty Comy. Nierzeczywiste, mroczne, ubarwione wstrząsającymi, metaforycznymi tekstami, burzącymi logiczny porządek świata. Totalny trans z pogranicza jawy, sennych fantazji i halucynacji. Część osób uważa tą dziwną stylistykę za chory bełkot, większość jednak doszukuje się w niej zaszyfrowanych metafor i mistycznej poezji. Są takie zespoły, które należy zobaczyć chociaż raz w życiu; czy to ze względu na szum medialny który wokół nich panuje, czy też po prostu przez szacunek dla muzyki i ludzi, którzy ja tworzą. Jednym z takich zespołów jest łódzka Coma - Czerwona Trasa - absolutne must have jesiennego sezonu koncertowego.
Galicja Production, organizator koncertu w Teatrze Łaźnia Nowa, zaserwował nam w Krakowie dodatkową atrakcję łącząc psychozę, szał i klimat grozy panujących na koncertach Comy z niezwykle klasycznym rockowym supportem - krakowskim kwartetem 230 Volt. 230 Volt uprawia klasyczną formę rocka której korzenie sięgają do twórczości AC/DC, Black Sabbat czy Black Label Society, co owocuje połączeniem różnych, czasem ciężkich brzmień, krążących jednak wokół tradycyjnego rockowego grania. Niemal od początku istnienia znakiem firmowym zespołu stało się umiejętne połączenie świetnych gitarowych riffów z tekstami poetki Małgorzaty Michalskiej. Zespół promuje właśnie swój drugi album "Volt. II".
Pierwszy szok:
Na końcu koncertu Voltów wokalista Grzegorz Babisz wymyka się ochronie i rozpoczyna bieg z przeszkodami (w postaci piszczących z radości fanek) po całej Łaźni. Gonię go z aparatem i chwilami brakuje mi tchu. Śmiga z gitarą między publicznością dobre 5 minut, gubi ochronę, pokonuje strome schody a tłum ma coraz szerzej otwarte ze zdziwienia oczy. Cały czas gra. Babisz pokazuje to co w nim najlepsze: moc i absolutny profesjonalizm w połączeniu z charyzmą, którą można by obdzielić kilku gitarzystów i wokalistów.
Szok drugi:
Pierwsze skojarzenie w chwili wejścia Comy na scenę - krwawa Łaźnia! Ciemność i czerwień. Tuż nad głową widzę twarz wokalisty - jest straszna: czarno-czerwona, zupełnie inna niż kilkadziesiąt minut wcześniej kiedy witał się ze mną wchodząc do teatru. Na pierwszy ogień idzie "0Rh+", krzyczę z tłumem: "kropla do kropli, koralowy sznur…" - trans, zbiorowa histeria, ciemność, mrok i szaleństwo wspierane aktorskim talentem Piotra Roguckiego. Potem kolejno "Białe krowy" i "Na pół" oraz między innymi "La Mala educacion", "Los cebula i krokodyle łzy" i "Rudy" gdzie dokładnie jak w tekście "Mocniej żyję, czuję, mocniej pragnę". Przestaję myśleć o aparacie i oświetleniu, na przemian milion myśli kłębiących się w głowie lub pustka... Rogucki robi z publiką co chce. Koncert całkowicie nieprzewidywalny, bo było trochę straszno, trochę śmieszno. Wpadłam w przedsionek śmierci by już za chwilę usłyszeć "Lasciate Mi Cantare" czy "Jesteś szalona" z repertuaru disco polo. Stage diving na przemian z melancholijnym, transowym bujaniem. Ludzie budząc się ze śpiączki po kilku miesiącach czy latach i nie pamiętają nic, bo w końcu koma jest stanem nie pamiętania niczego. Ja jednak ten koncert zapamiętam na długo. Żadne zdjęcia nie są w stanie pokazać nawet ułamka mocy, którą zespół przekazuje publiczności. To trzeba zobaczyć. Na żywo.
230 Volt
Coma
tekst i foto: Romana Makówka