Hunter - 9.10.2011 - Katowice

Relacje

Szczerze mówiąc, do pójścia na koncert Hunter zmobilizowała mnie wieść o reaktywacji Testu Fobii Kreon. Jeśli ktoś z Was pamięta, a zakładam, że większość z (moim rocznikiem włącznie) nie, to zespół ten, obok tuzów w postaci Dragona, Turbo, Wilczego Pająka a nawet Stosu, był jednym z ciekawszych krajowych bandów w ogóle.

I stąd też, moja obecność w MegaClubie dopiero od ich show. Już na samym początku występu Kreona zmiażdżyło mnie brzmienie, ilość ludzi (jak na niedzielę i praktycznie brak możliwości powrotu do pobliskich miejscowości, coś niesamowitego) i ogrom zabawy pod sceną, raczej młodych adeptów sztuki metalowej. Kreon wypadł bardzo dobrze, miejscami z jajami i hard rockowo, a kiedy trzeba było - mocno thrashmetalowo, co mile łechtało moje małżowiny uszne. Szczerze mówiąc, cały niedzielny koncert, zarówno Kreona jak i Huntera (jak już wspomniałem, nie widziałem The Crossroads i Kaatakilla) wgniótł mnie w ziemię oprawą dźwiękową. A to zasługa, jak mniemam, ludzi z klubu Stodoła, którzy na co dzień współpracują z Hunterem. Dość powiedzieć, że takiej konsolety jeszcze na oczy nie widziałem, choć może to wina tego, że kompletnie nie zwracam uwagi na to, kto i na czym kręci gałkami.

Kreonowi, mimo "małej" absencji na scenie, nie odmawiam opanowania instrumentu, nawet całkiem fajnego dyrygowania publicznością i najzwyczajniejszego w świecie luzu. Granie przed setkami ludzi, po tylu latach, w tym składzie, musiało być nie lada wyzwaniem, ale Kreon, w głównej mierze nadal długowłosy, ze starcia wyszedł obronną ręką, bisując dwukrotnie.


Na Huntera (ku mojej uciesze z Darayem za bębnami) nie czekaliśmy długo. O 21.10 grupa zameldowała się na scenie, tuż po krótkim intro zagranym przez Jelonka, który jest prawdziwym atutem zespołu. Ostatni raz widziałem Huntera cztery lata temu, i już wtedy byłem pewien, że to właśnie ten człowiek nadaje formacji nowego wymiaru i świeżości. Mój osąd się nie zmienił i uważam, że niezależnie od tego, czy ów skrzypek dodaje coś od siebie do staroci czy do nowości - jest na właściwym miejscu i nie powinien się z zespołu Draka ruszać. W przeciwieństwie do niektórych zebranych (w głównej mierze, co jest zmiennie dla koncertów Hunter, bardzo młodych metalowców) nie jestem aż tak na bakier z muzyką bandu. Co prawda, z nowym materiałem oswajałem się długo, ale raczej z ciekawości niż żywego zainteresowania. A mówię o tym, bo gdy jeden z dzieciaków, wiernych przecież fanów, na zapowiedź utworu z pierwszej demówki oraz (uwaga!) drugiej demówki i debiutu jednocześnie (mowa tutaj oczywiście o ‘’Requiem’) krzyknął tylko sobie znany tytuł, Drak skwitował, że widać kto nie ma oryginalnej płyty.

Półtora godziny z Hunterem wypełniły zarówno mocno ograne już hity, hymn młodzieży "Kiedy Umieram" jak i premierowe wykonanie "Loży Szyderców. Jednakowoż, dla mnie gig mógłby się skończyć już po trzecim utworze. Mowa tutaj o genialnej w swej formie, epickiej - "Armii Zbawienia". Emocji, dramaturgii i motoryki tego utworu nie sposób opisać - tym bardziej, że Hunter brzmiał jak zespół co najmniej 'europejski'. Nie chcę porównywać do koncertu Artillery raptem 3 dni wcześniej, ale….


Po muzykach widać, że cieszą się z grania, to zmieniając się wokalami (Pit z Drakiem), czy, ku mojej uciesze, korzystając z dodatkowego zestawu perkusyjnego (a właściwie z perkusjonaliów). Dzięki temu stare jak i nowe utwory nabrały smaczku. Nie można nie wspomnieć również o luźnej gadce i zachowaniu muzyków na scenie (synchroniczny headbanging? A jakże!). Cieszy też reakcja samej publiczności, nad wyraz żywo reagującej na kolejne utwory.

Grzegorz ‘’Chain’’ Pindor