Enter Shikari - 12.09.2011 - Warszawa
Równy dzień po koncercie Enter Shikari w Warszawie nie jestem w stanie w pełni dojść do siebie.
Wybór Stodoły, jako miejsca koncertu początkowo budził we mnie obawy dotyczące frekwencji. Jak się jednak okazało ilość wygłodniałych fanów dubstepu, hardcore jak i post-hc przerosła moje oczekiwania. Na moje oko ponad pięćset osób to co najmniej przyzwoity wynik, a biorąc pod uwagę dzień tygodnia i cenę (ta pewnie wzrośnie od przyszłego roku kiedy Enter Shikari będzie mieć label i nowy management) tym bardziej byłem w szoku. Przekrój wiekowy też dał do myślenia, bo mimo standardowego przedziału 17-25 na gigu znalazły się (nieprzypadkowo) osoby mocno po trzydziestce, a nawet starsza pani po 50 zdzierająca gardło przy ‘’Mothership’’.
Prawie punktualnie o 19.30 na scenie zameldowała się zeszłoroczna sensacja w światu hc - Letlive. Kilka miesięcy temu grali w Bielsku-Białej i to w jaki sposób zaprezentowali się na deskach (ścianach, podłodze, i każdym innym miejscu) bielskiego klubu robiło wrażenie nie mniejsze jak szaleństwo The Dillinger Escape Plan. Z tą jednak różnicą, że Letlive to hardcore wymieszany z rockiem, emocjami i zajebistym feelingiem. W Stodole nie było inaczej, a miejsca, w których hipsterski frontman Letlive zdzierał gardło wydawały się być niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika. Zresztą, mam wątpliwości, czy skakanie z przodów na scenę, ze sceny na ludzi, w ludzi, PO LUDZIACH, a ostatecznie nawet z balkonu kilka metrów nad ziemią można w ogóle traktować w ludzkich kategoriach. Jako że Letlive nie ma zbyt rozbudowanej dyskografii, w ciągu trzydziestu minut koncertu usłyszeliśmy premierowy materiał z ‘’Fake History’’ plus na zakończenie występu solo w postaci skreczu mikrofonem po gryfie. KOSMOS. Niezbyt popularna u nas formacja (co wkrótce pewnie się zmieni) mocno zapadła w pamięć zgromadzonym, a w podzięce za energetyzujący - ale położony przez akustyka występ, ci bardziej aktywni pokusili się o skromny circle pit.
Brytole z Your Demise zadomowili się na Europejskich deskach tłukąc trasę za trasą, tym razem z zespołem - można by rzec - większego formatu. Cóż, nie będę ukrywał, że występ jednego z najbardziej hejtowanych zespołów na całej tej scenie był dla mnie jednym z najważniejszych punktów tego wieczoru. W setliście nie zaszła nawet jedna zmiana, więc jeśli ktoś czytał relację z tegorocznego Brutal Assault, albo miał styczność z tym zespołem w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy wie, że ze staroci grają ‘’The Blood Stays On The Blade’’ a resztę przeważnie półgodzinnego setu wypełniają hity z ‘’The Kids We Used To Be’’ z tytułowym na sam koniec. Your Demise wbrew obiegowym opiniom to naprawdę pozytywne chłopaki, które wysoko dzierżą sztandar modern hc, nie zważając na opinie ‘’znawców’’. A z ciekawostek - Your Demise w kwietniu 2012 rusza w trasę jako headliner i nie ominą Polski. Jaram się.
Zmiany sprzętu nie trwały dłużej niż pochłonięcie jednego browara i wkrótce później znalazłem się w samym środku tłumu. Myślałem, że od sceny dzieli mnie więcej niż 10 metrów, a tu niespodzianka, muzycy Enter Shikari na wyciągnięcie ręki. Ścisk, pot, krew, mosh, taniec - nawet łzy, wszystko to w przeciągu dwóch pierwszych utworów. Po otwierającym ‘’Destabilise’’ przywalili miksem ‘’Motherstep/Mothership’’ w trakcie którego, gdybym mógł, chętnie odciąłbym sobie rękę, byle tylko ktoś zauważył jak doskonale się bawi(my). Wielu chyba nie do końca zorientowanych w aktualnych trendach w muzyce raziła ilość dubstepu, zamiast tradycyjnej (trance’owej) dyskoteki. W każdym bądź razie widok choćby metalheads (i nie tylko) bujających się do tłustego basu prosto z Wysp - bezcenny. Cóż, nie ma co ukrywać, mało który z zagranych utworów był zgodny z jego studyjną wersją - co jak dla mnie jest na plus. Zwłaszcza w jeszcze świeżym ‘’Quelle Suprise’’ czy znanym i lubianym ‘’Juggernauts’’. Co warto odnotować, oprócz singlowego ‘’Sssnakepit’’, zwiastującego nowy, jeszcze niezatytułowany album, Brytyjczycy zagrali jeden, nigdy wcześniej niegrany utwór - można by rzec, że specjalnie dla nas. Nawet gdyby tak nie było, to i tak miło z ich strony. Mowa tutaj o mocno brutalnym - ale i paradoksalnie, bardzo indie rockowym w swej formie ‘’Arguing With Thermo’’ (jeśli wierzyć setlist.fm, ja zapamiętałem ‘’Arguing with Computers’’).
Skoków, pląsów, ścian śmierci i circle pit na ‘’Return to the Energiser’’ nie sposób zliczyć, ani opisać. Nieważne, czy zebrani tańczyli, moshowali czy zdzierali gardła - tak aktywnego uczestnictwa w tym koncercie po prostu się nie spodziewałem. Brawa dla Go Ahead, brawa dla tych, którzy ruszyli dupę ze wszystkich zakątków kraju - od Gdańska przez Kraków, Katowice a na samej Ukrainie (tak!) kończąc. Niestety gwiazda wieczoru podzieliła los swoich towarzyszy i sound dobiegający z przodów był raczej kiepski. Nie wiem czego to była wina, ale żeby nawet nie ustawić (dobrze) triggeru na stopie? Ech…
Przy okazji - piwo dla tego, który zliczył ile mikrofonów zniszczył James z Letlive.
Kosmos.
Setlista:
Destabilise
Motherstep/Mothership
Zzonked
Havoc A
Hectic
Return to Energiser
No Sssweat
Arguing with Thermo
Quelle Surprise
Quelle Surprise (wersja dubstepowa)
Gap In The Fence
No Sleep Tonight!
Sssnakepit
Sorry, You’re not a Winner
Bisy:
Juggernauts
Ok, Time For Plan B
Grzegorz "Chain" Pindor