Unsun - 11.09.2011 - Poznań
Pewnie do dziś wielu fanów ciężkich, metalowych brzmień wzdryga się na samo słowo "Unsun". Bo jeszcze kilka lat temu mało kto przypuszczał, że Maurycy "Mauser" Stefanowicz, jeden z filarów niezniszczalnej maszyny jaką jest Vader, nagle odejdzie z formacji i założy grupę tak odmienną gatunkowo jak Unsun. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale ja mojej nie mogłem powstrzymać przed skonfrontowaniem się z "nową" muzyką Mausera na żywo.
Imprezę w poznańskim klubie Blue Note rozpoczął krótko po godzinie 19 Sławomir Urban. A jego występ był o tyle nieprzeciętny, że nie miał nic wspólnego z formacjami, które miały tak naprawdę stanowić trzon wieczoru pod nazwą Gothic Night. Otóż, gitarzysta, z pomocą komputerowego podkładu i sekcji rytmicznej, wykonał dla publiczności kilka stricte instrumentalnych, niemalże klasycznych utworów, charakterystycznych chociażby dla twórczości Joe Satrianiego czy Steve’a Vai’a. A jedną z najciekawszych kompozycji był zdecydowanie, jak to określił autor, utwór w hołdzie Megadeth, który rzeczywiście był bardzo zbieżny w stosunku do twórczości formacji Dave’a Mustaine’a. In minus całego występu było tylko to i aż to, że poza gitarą, resztę instrumentów generował komputer, co ginęło bardzo często pośród gitarowych pisków. Szkoda, bo nie ma to jak sekcja rytmiczna prosto z konkretnego instrumentu.
Kolejni na scenie pojawili się poznaniacy z Selaterion. Śledząc bardzo uważnie lokalną scenę muzyczną, trudno nie znać tej grupy, choć ostatnimi czasy o Selaterion było najbardziej głośno z powodu roszad w składzie. Nie wiem do końca jak mógłbym najtrafniej określić występ tego zespołu na Gothic Night. Muzycznie jak dla mnie dość przeciętnie, kompozycje nie wyróżniające się za bardzo między sobą. Po prostu chwilami naprawdę wiało nudą i monotonią. Najciekawszą kompozycją był zdecydowanie utwór…instrumentalny zagrany przez chłopaków. I mimo wszystko ciepłe słowa należą się też nowej wokalistce, dla której był to dopiero drugi występ z grupą i wypadł on całkiem przyzwoicie.
Głównym supportem Unsun tego dnia była grupa Lilith. Ci, którzy choć trochę ich znają, wiedzą, że historia zespołu jest tak samo bogata jak ilość ludzi, która się przewinęła przez kapelę. Zresztą już na pierwszy rzut oka było widać, że formacja od wielu lat jest obecna na scenie muzycznej. Kompozycje zdecydowanie bardziej żywe i różnorodne w porównaniu do poprzedników, co tylko pozytywnie nastrajało przed występem gwiazdy wieczoru. Dodatkową atrakcją był występ Hubassa, byłego wokalisty i basisty grupy, któremu udało się od razu złapać fajny kontakt z ludźmi będącymi pod sceną. A jeśli już przy ludziach jesteśmy, po raz kolejny miałem wrażenie, że albo godzina rozpoczęcia koncertu jest zbyt późna, albo za dużo jest zespołów grających tego dnia, ponieważ ostatecznie wyszło na to, że to właśnie Lilith na swoim występie miał największą publiczność, a na koncercie Unsun, który rozpoczął się po godzinie 22, pozostała już zasadniczo najbardziej wytrwała garstka ludzi. Przy założeniu, że w poniedziałek rano wielu idzie do pracy lub szkoły, myślę, że można było temu zapobiec i odpowiednio przygotować cały harmonogram.
A co do samego Unsun - rzeczywiście, dziwnie patrzy się na żywo na Mausera, obok którego nie ma nieodłącznego kompana w postaci Petera. Zamiast niego za to można podziwiać bardzo urodziwą żonę Maurycego, Ayę. Swoją drogą, jeśli chodzi o członków zespołu, szkoda, że grupa jakiś czas temu rozstała się z Heinrichem i Vaaverem, bo wówczas mogliby nawet pokusić się o miano supergupy. Choć pewnie i tak nie o to chodzi. Zresztą koncert udowodnił, że towarzyszący trzonowi zespołu basista Patryk Malinowski i bębniarz Wojciech Błaszkowski doskonale opanowali materiał i bez problemu radzą sobie na scenie. Setlista była oczywiście podzielona pomiędzy dwa wydawnictwa, które zespół do tej pory nagrał i wydał - premierowe "The End Of Life" oraz zeszłoroczne "Clinic For Dolls". Nie zabrakło singlowych hitów w postaci "Whispers" czy "Home", tytułowego "Clinic For Dolls" oraz jednego z moich osobistych faworytów - kawałka "Time". Podczas występu swój debiut sceniczny miał też numer "Mockers". Gdyby nie to, że muzyka jest o wiele lżejsza i bardziej przystępna dla zwykłego zjadacza chleba, Mauser na scenie niewiele się zmienił. Pełen energii i wigoru, nadal częstujący solówkami i ciekawymi zagrywkami choć może nie są one już w większości nastawione na szybkość, ale często na klimat utworu i myślę, że to akurat było znakomite posunięcie. Nie wszyscy może mi uwierzą, ale muzyka Unsun na scenie prezentuje się naprawdę energetycznie. Teraz jeszcze kwestia wokalu. Od samego początku formacji, ludzie zarzucali Annie przede wszystkim "kwadratową" angielszczyznę i liczne dźwiękowe fałsze. Cóż, nie jestem lingwistą ani żadną wyrocznią żeby się wypowiadać w kwestii językowej, natomiast wszyscy jesteśmy ludźmi i nie jesteśmy idealni. Chcąc, nie chcąc musimy to zaakceptować, bo niektórych rzeczy zmienić się po prostu nie da.
Można? A jednak można. W dzisiejszych czasach gatunki muzyczne oddzielone są od siebie naprawdę cieniutką warstwą. Czy to dobrze? Według mnie tak. Jest to przede wszystkim bardzo rozwojowe, nie pozwala zamykać się, szufladkować. Ale przede wszystkim pozwala i umożliwia dalsze poszukiwania, które często wpływają na rozwój lub pozwalają uciec od pojawiającej się muzycznej stagnacji. Muzyka należy do sztuki, więc jeśli czujesz, że się z nią męczysz, po prostu sobie odpuść, albo zacznij szukać w innych rejonach. A nuż odkryjesz coś, czego byś się w najśmielszych snach nie spodziewał.
Krzysztof Kukawka