Ozzy Osbourne - 09.08.2011 - Sopot

Relacje

To już jest koniec. Nie ma już nic. Opuszczając wieczorem 9 sierpnia gdańsko-sopocką Ergo Arenę można by zacytować (jeśli nie zaśpiewać) właśnie ten oto fragment jakże znanej piosenki. I, żeby wszystko było jasne, bynajmniej nie życzę Wielkiemu Ozzy’iemu rychłej śmierci, ale mam nieodparte wrażenie, że właśnie powoli dobiega końca pewna era w ciężkiej muzyce. I jest mi z tego powodu trochę smutno. A jeszcze bardziej smutno, ponieważ prawdopodobnie był to ostatni występ Johna Michaela Osbourne’a w naszym kraju.

Była to moja pierwsza wizyta w Ergo Arenie i muszę powiedzieć, że obiekt z zewnątrz jak i wewnątrz robi wrażenie. Zastanawiam się tylko na ile każda nowobudowana hala gdziekolwiek w Polsce będzie robiła za każdym razem takie wrażenie skoro takie budownictwo to nie tylko już polski, ale i światowy standard. Ale, pierwsze wrażenie jest zawsze najważniejsze, także miejsce to zapamiętam na pewno pozytywnie. I, co najciekawsze, wcale nie z powodu opisanego powyżej. Otóż nigdy, ale to jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak miłym przyjęciem ze strony ochrony i organizatorów przy okazji dużej imprezy masowej. I to nie jest żaden sarkazm tylko szczera prawda. Ledwo co pojawiłem się przed halą, a już praktycznie byłem w środku. Pan, który sprawdzał czy przypadkiem nie wnoszę jakichś niepożądanych rzeczy w plecaku, życzył mi nawet miłego koncertu (dodam w tym miejscu, że nie jestem ani nigdy nie byłem na imprezie jako VIP)! Szok!

Support, który wystąpił przed samym Księciem Ciemności powinienem w zasadzie przemilczeć. Po pierwsze dlatego, że na długo przed koncertem krążyły plotki jakoby przed Ozzym mieli zagrać Godsmack i HIM, co niestety okazało się bujdą na resorach. A po drugie warszawska Maquama była po prostu słaba. I z tego, co mi wiadomo, była to nie tylko moja opinia. Przyznaję, że nigdy specjalnie nie zagłębiałem się w ich twórczość, ale gdyby mieli mnie nią zachęcić ówczesnym koncertem to nazwę Maquama omijałbym szerokim łukiem do końca swojego życia. Wyszedłem po drugim utworze.

Ozzy wraz ze swoją świtą pojawił się na scenie około godziny 21. I pierwsze, co od razu rzuciło się w uszy, to naprawdę dobre nagłośnienie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałem tak soczyste i pozbawione wszelkich dysonansów instrumenty na żywo w dużej hali. Na to wszystko też pewnie składają się muzycy, którzy obecnie towarzyszą Ozzy’emu na scenie, a więc Gus G., Rob "Blasko" Nicholson, Adam Wakeman i Tommy Clufetos.  Zdecydowanie nie są oni w ciemię bici. Nie od dziś zresztą wiadomo, że trupa Ozzy’ego to doskonale wyszkoleni technicznie fachowcy i nie powinno to nikogo dziwić. Sam Główny Bohater tego przedstawienia wyglądał natomiast jakby kilkanaście lat temu zatrzymał się w czasie. I to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu powyższej frazy. Te same, charakterystyczne ruchy sceniczne, polewanie ludzi wiadrami z wodą czy pianą z węża, podskakiwanie w miejscu, okrzyki (ile razy ze sceny padło "nie słyszę was ludzie, głośniej!" nie jestem w stanie zliczyć). Co do głosu, niestety było słychać, że nie jest on już taki sam jak pewnie jeszcze klika lat temu. Ale czy ktoś się w ogóle jeszcze temu dziwi? Po tylu latach na scenie i tylu różnych przejściach. Także lekki przester i zniekształcenie wokalu było słyszalne. Imponująco wyglądał też "arsenał" napojów Ozzy’ego, który był ustawiony w rządku pod samym zestawem perkusyjnym. Zapewne można by z tego zrobić mały sklepik z napojami. Co do samej setlisty, myślę, że spośród tak bogatego repertuaru, jakim dysponuje Osbourne, każdy mógł mimo wszystko znaleźć coś dla siebie. Tym bardziej, że prawie połowa koncertu składała się na numery Black Sabbath ("Fairies Wear Boots", "War Pigs", "Iron Man", "Rat Salad" i "Paranoid"). Nie zabrakło oczywiści też solowych klasyków Mistrza w postaci m.in. "I Don’t Want To Change The World", spokojniejszego "Mama, I’m Comming Home" czy mojego osobiście ulubionego "Mr. Crowley".

Kto jeśli nie Ozzy? To pytanie zadaje sobie pewnie wielu, bo przecież każdego czas w końcu kiedyś się kończy. Nie ma ludzi nieśmiertelnych, mimo, że Osbourne za takiego przez wielu został ochrzczony. Człowiek ze stali, który przez tyle już lat prowadzi ten cały rockowo-metalowy cyrk. I właśnie dlatego warto było tego wieczoru zawitać do Ergo Areny - by zobaczyć i usłyszeć kawał historii rocka. A muzyka była jest i będzie ponadczasowa. Ludzie odchodzą, a ona trwa. Na zawsze.

Setlista:
1. I Don't Know
2. Suicide Solution

3. Mr. Crowley

4. War Pigs (Black Sabbath song)

5. Bark at the Moon

6. Fairies Wear Boots (Black Sabbath song)

7. Shot in the Dark

8. Rat Salad (Black Sabbath song) (inc. Guitar & Drum Solo)

9. Iron Man (Black Sabbath song)

10. I Don't Want to Change the World

11. Crazy Train

Bis:

12. Mama, I'm Coming Home

13. Paranoid (Black Sabbath song)

Krzysztof Kukawka