Festiwal Muzyczny im. Ryśka Riedla - 30-31.07.2011 - Chorzów
W ostatni weekend lipca odbył się kolejny, XIII Festiwal im. Ryśka Riedla "Ku Przestrodze". Jak co roku fani gitarowych brzmień przybyli z całego kraju, by uczcić wspólnie pamięć swojego idola, nieżyjącego już wokalisty zespołu Dżem. W dniach 30 i 31 lipca "Pola Marsowe" w Chorzowie stały się miejscem tego muzycznego święta.
Punktualnie o 12-tej w sobotę pierwsze dźwięki zainaugurowały etap konkursowy festiwalu. Jury, w którego składzie zasiedli m.in. Andrzej Jerzyk i Jan Chojnacki, wyłoniło bezbłędnie spośród ośmiu startujących kapel trzy najlepsze. Okrzyknięto nimi Ghetto, Giflof i Freax, wymienione przeze mnie w kolejności od pierwszego do trzeciego miejsca. Mocno inspirowany dokonaniami Hendrixa zespół Freax zaprezentował autorski materiał przeplatany przyjemnie zaaranżowanymi coverami mistrza. Giflof w opinii niektórych stanowił połączenie Kultu z Wilkami, a niezwykłe zaskoczenie wywołał irlandzkimi utworami, w czasie których można było usłyszeć akordeon. Najciężej zagrał zwycięzca, pochodząca z Kutna formacja Ghetto. Trzeba przyznać, że ich występ pozbawiony był słabych punktów i był najbardziej zwarty spośród wszystkich, które mogliśmy usłyszeć podczas etapu konkursowego. Po jego zakończeniu niezapomniany koncert dał jeden z laureatów zeszłorocznego konkursu, zajmujący wówczas drugie miejsce Delhy Seed. O ile w tamtym roku kapela padła ofiarą tragicznego nagłośnienia, to tym razem w pełni rozpostarła swoje skrzydła. Ich występ był nie tylko znakomity pod względem technicznym, ale i artystycznym. Zespół śmiało łączył klasyczne rockowe utwory z orientalnymi, mistycznymi zagrywkami.
Absencja Redakcji spowodowała pojawienie się w zastępstwie nowego punktu w rozpisce festiwalowej. Okazała się nim tyska formacja 3 Kluski Śląskie, w której szeregach śpiewa terminujący także w Redakcji Adam Antosiewicz. Nie był to może porywający występ, z pewnością jednak rozpoczął sobotnią kumulację ciężkiego rocka na festiwalu. Kolejną atrakcją tego dnia była grupa Vintage, a później publiczność rozgrzana została przez legendę polskiego heavy metalu, TSA. Akurat ja wyczekiwałem najbardziej koncertu gospodarza dnia pierwszego, czyli Cree, który jako jedna z niewielu występujących tego dnia gwiazd rozwija się w swojej twórczości. I owszem, Cree słuchało się z dużą przyjemnością, także za sprawą zaproszonych do wspólnego grania gości specjalnych: harmonijkarza Michała Kielaka i wokalisty Romana "Pazura" Wojciechowskiego.
Spośród koncertów drugiego dnia warto wyróżnić występ laureata festiwalu "Solo Życia" z 2010 r. Mateusza Owczarka. Ten młody gitarzysta pokazał, że jest na najlepszej drodze do osiągnięcia sukcesu. Jego umiejętności techniczne są bezsprzeczne, jednak wielką wartością w jego grze jest pomysł. Równie wielką sztukę zaprezentowała kapela Moongang, która wygrała konkurs ubiegłorocznego festiwalu. Mnogość i jakość łączonych stylów podczas jej występu jak zwykle była godna podziwu, tak samo jak poziom kawałków autorskich porywających w równie dużym stopniu, co zagrane covery. Nie przekonali mnie natomiast Normalsi, którzy próbowali chyba wystraszyć słuchaczy wysokim poziomem głośności i skutkującą tym samym niewielką selektywnością brzmienia. Zaskoczyli mnie tym razem Ścigani. Duża ilość zagranych przez nich utworów pochodzących z najlepszej, moim zdaniem, drugiej płyty wydała mi się świetnie wykonana i wzbogacona energetycznymi solówkami. Po Ściganych przyszła pora na dwa jubileusze, oba z okazji 25-lecia działalności. Pierwszym jubilatem był Adam Kulisz, który do wspólnego grania zaprosił m.in. Michała Kielaka i Krzysztofa Głucha. Następnie jubileusz świętował Sztywny Pal Azji. Drugi dzień festiwalu zakończył koncert jego gospodarza, czyli Dżemu. Niezapomniany był w nim gościnny udział w paru utworach Sebastiana Riedla.
Same atrakcje muzyczne nie zagwarantują żadnemu festiwalowi sukcesu. A nawet tych nie było w nadmiarze. Brak zagranicznej gwiazdy może nie jest wyznacznikiem jakości, lecz powtarzający się co kilka lat zestaw tych samych wykonawców znudził stałych bywalców. Niedogodny teren, nadgorliwa ochrona i skandaliczne zaplecze socjalne po raz kolejny obniżyły jakość imprezy. Widoczna jest spadająca drastycznie frekwencja uczestników, a biorąc pod uwagę konsekwentny brak poprawy warunków, nowych fanów tego wydarzenia nie należy się szybko spodziewać. Szkoda, bo to wciąż dla wielu jeden z ważniejszych festiwali, a przede wszystkim święto legendarnej już grupy Dżem.
Kuba Chmiel