Suwałki Blues Festival - 14-16.07.2011 - Suwałki

Relacje

Suwałki Blues Festival traktuję ze szczególną uwagą. Już dawno mianowałem tę imprezę najważniejszym plenerowym festiwalem bluesowym w Polsce. Gdy dodam do tego fakt, że właśnie w Suwałkach dane mi było uczestniczyć w koncertach, które do dziś uznaję za jedne z najważniejszych, wysokie oczekiwania wobec tego corocznego wydarzenia wydają się czymś oczywistym. Tak też było i w tym roku podczas imprezy odbywającej się na polskim biegunie zimna.

Gdy wybrzmiały pierwsze dźwięki w patio ratusza  jasnym się stało, że IV edycją Suwałki Blues Festival można było uznać za rozpoczętą. Autorką tych dźwięków była Magda Piskorczyk, która jak zwykle wraz z zespołem dała niezapomniany koncert. Zawtórowali jej później Beata Kossowska & Blues Experience oraz Maggie Bell & Dave Kelly. Szansa obejrzenia Maggie Bell była dla wielu dużym przeżyciem i tylko niektórzy wzięli się za porównywanie suwalskiego koncertu do dokonań Maggie Bell, co z pewnych względów nie wypadało korzystnie dla oceny obecnej formy artystki. Ja natomiast po raz kolejny się zastanawiałem, czy patio ratusza miasta jest idealnym miejscem na koncerty i to nie tylko pod względem nagłośnienia.

Po koncercie w patio słuchacze mieli do wyboru występy klubowe Boogie Boys i Corner Band. Z ciekawości postanowiłem zaznajomić się po raz pierwszy z twórczością Corner Band. Doceniam włożoną przez nich pracę, jednak zestaw poprawnie i zachowawczo zagranych coverów nie był w stanie porwać publiczności.

Następny dzień Suwałki Blues Festival rozpoczął się słynnymi śniadaniami bluesowymi. Od samego rana można było posłuchać artystów, którzy również występowali późnym wieczorem, stanowiąc deser po gwiazdach wieczoru. Największą sztukę zaprezentował duet Michał Kielak i Roman Puchowski, odnajdując się znacznie lepiej w przyjętej konwencji niż wiele amerykańskich zespołów tego typu. Ciekawostką był bez wątpienia Louie Fontaine & Starlight Searchers grający muzykę rodem z filmu "Od zmierzchu do świtu". Gdyby nie brak selektywności w brzmieniu zespołu mógłbym śmiało mówić w tym wypadku o jednym z wydarzeń suwalskiego festiwalu. Największe zaskoczenie wywołało prawdopodobnie trio Blues Point. Zespół wystąpił z wybitnym saksofonistą Arkadiuszem Osenkowskim, który wprowadził powiew dużego artyzmu w ramy, bądź co bądź, amatorskiej kapeli. Z popołudniowych zespołów śmiało mógłbym wyróżnić Yellow Cab. Kapela nie miała słabych punktów, a wyjątkowe zagrywki hammondzisty zapadły w pamięci każdemu. Spośród koncertów głównych najistotniejsze wydały się występy niemieckiego B.B. & Blues Shacks oraz The Blues Band. Zarówno Niemcy jak i legenda brytyjskiego odcienia bluesa zagrały bez fajerwerków, skutkiem czego najbardziej usatysfakcjonowani byli jedynie fani gatunku.

Ostatni dzień suwalskiego święta bluesa również rozpoczął się od śniadań bluesowych. Ich niekwestionowaną gwiazdą był Innes Sibun, brytyjski gitarzysta i wokalista, występujący wraz z niesamowitym zespołem. Wielu zdziwił brak obecności Sibuna na głównej scenie, jednak ze względu na nudny i przewidywalny repertuar artysty (praktycznie dwa utwory grane na zmianę) oraz kompromitujący wokal trudno było traktować go jako wykonawcę z wysokiej półki. Nie zmienia to faktu, że gitarzystą okazał się niezwykle utalentowanym, zarówno pod względem techniki, jak i "feelingu".

Po południu można było usłyszeć Tom Portmana, znanego z przypadkowego występu na jednym z ubiegłorocznych jam-sessions. Tym razem już jako zaproszony gość, dał godzinny koncert wypełniony bluesowymi i folkowymi utworami. Choć tego typu muzykę, graną na tak wysokim poziomie trudno usłyszeć w Polsce, mam wrażenie, że jego występ sprzed roku był bardziej zaskakujący i zapadający w pamięć.

Koncerty główne tego dnia zainaugurowała Juwana Jenkins. Jej głos może i nie zwalał z nóg, z pewnością jednak zapewniał bardzo miłe doznania artystyczne, a przygrywający czeski zespół The Mojo Band udowodnił, w którym kraju europejskim obecnie bije serce bluesa. Czuć było u nich tę lekkość grania, którą z trudem wyczuwałem u tak świetnie rekomendowanej Any Popovic i Juliana Sasa. Ci ostatni zagrali niezwykle energetycznie, choć nie udało im się uniknąć pewnej wtórności zarówno wokalnej jak i gitarowej.

Tegoroczna edycja Suwałki Blues Festival wydała mi się najsłabsza pod względem muzycznym z dotychczasowych.  Nie zmienia to jednak faktu, że festiwal nadal wiedzie prym wśród bluesowych imprez plenerowych w tym kraju. Profesjonalne podejście do spraw organizacyjnych, czystość oraz znakomite zaplecze socjalne stały się już marką przewodnią tego trzydniowego święta bluesa. Niezmiennie od lat główne koncerty festiwalu są bezpłatne, a gigantyczna oferta płatnych (tańsze bilety zostały zastąpione droższymi, ale za to - uwaga - całodniowymi karnetami, o czym wielu malkontentów zapomniało) koncertów klubowych powinna stanowić przykład dla większości imprez muzycznych. Dzięki temu Suwałki Blues Festival śmiało może urastać do rangi międzynarodowego wydarzenia, a wzięcie w nim udziału to nie tylko znakomita zabawa, ale i szansa ujrzenia imprezy organizowanej na najwyższym poziomie, nie tylko polskim, ale nade wszystko - europejskim.  

Kuba Chmiel