Disturbed - 06.06.2011 - Warszawa
Czy ja już kiedyś wspominałem, że się starzeję? Jeśli jeszcze nie, to chyba nadszedł dobry moment na oficjalne oświadczenie. I bynajmniej bardziej nie odczuwam tego po upływających dniach i tygodniach, ale po koncertach, na których zjawiają się coraz młodsze osoby (albo po prostu ja jestem już taki stary?). Nie inaczej było i tym razem kiedy zawitałem pod warszawską Stodołę dnia 6 czerwca i spojrzałem na twarze kłębiących się już przed wejściem sporych grupek ludzi.
Jedyny w Polsce koncert Disturbed był już wyprzedany od jakiegoś czasu. Nie ukrywam, że byłem zdziwiony troszkę takim obrotem sprawy. Choć z drugiej strony patrząc jakich oddanych fanów ma grupa u nas w kraju, przestało mnie to zastanawiać. Ujawniło się to już podczas oczekiwania przed wejściem, kiedy między ludźmi zaczęły krążyć drukowane i kopiowane kartki z tekstem do kawałka "Prayer", który miał być odśpiewany wspólnie z zespołem. No i support w postaci pierwszego występu w Polsce formacji Sevendust także pewnie przyciągnął przynajmniej kilka osób. Jeszcze tylko odbębnienie swojego w kolejce w ulewie, która właśnie przechodziła przez stolicę, skrupulatne do bólu odprawienie przez ochronę i po jakichś 45 minutach stania w kolejce byłem już w środku.
Szybkie piwko i wio pod scenę. Tym razem naprawdę spodziewałem się najgorszego, jeśli tak to można ująć, w związku z frekwencją, bo już było duszno, ludzi mnóstwo, a jeszcze nie zaczął grać pierwszy zespół. Punkt 20 wszystkie oczy w Stodole zwróciły się z stronę urodziwej wokalistki Darzamat, Nery, która jakiś czas temu powołała do życia swój solowy projekt NeraNature. Półgodzinny set formacji na pierwszy rzut ucha momentami kojarzył mi się stylistycznie z Unsun (jedynie solówki może wypadały mniej okazale niż te, które wychodzą spod gitary Mausera, ale pod tym względem też było w porządku, ponieważ partie solowe były fajnie dobrane i wyważone). Nowoczesne riffy i pomysły okraszone głosem Nery, która mimo wszystko i tak nie ucieknie już pewnie od klimatu i stylistyki Darzamat. Tak pokrótce można podsumować brzmienie grupy. A set? Składał się oczywiście z kawałków z pierwszego albumu grupy, który nosi tytuł "Foresting Wounds" (było m.in. "Disappointed", "Precious Now", do którego popełniono klip, a także cover grupy Garbage "The World Is Not Enough").
Sevendust - nie ukrywam, że to właśnie dla nich specjalnie pojawiłem się tego dnia w warszawskiej Stodole. Łezka się w oku kręci, gdy wspominam czasy, kiedy dzięki pewnej osobie poznałem i wkręciłem się w ich muzykę. Swoja drogą, byłem ciekaw jak na zespół z Atlanty zareaguje polska publiczność. W końcu lwia część pojawiła się ze względu na Disturbed, które powstało jednak później niż Sevendust. I tu po raz kolejny nasuwa się pytanie dotyczące tego, kto powinien być gwiazdą, a kto supportem. Cóż, nastały takie czasy, że liczy się przede wszystkim to, aby koncert przynosił jak największe dochody i był wydarzeniem jak najbardziej komercyjnym. Ja chyba nigdy do tego nie przywyknę. Panowie swój set, który można nazwać szybką przekrojówką ze swojej twórczości (praktycznie po jednym kawałku z każdego albumu, oprócz "Cold Day Memory", z którego można było usłyszeć dwie kompozycje) rozpoczęli konkretnym wykopem w postaci numeru "Splinter" z ostatniego krążka. Ludzie od razu ruszyli do zabawy, co na początku zamurowało zespół. Przyjęcie było niesamowite. Nawet ja byłem mocno zaskoczony. Zabawa na większej części płyty trwała w najlepsze i pomimo, że tuż przed występem jeden ze wzmacniaczy 5150 EVH odmówił posłuszeństwa, zespół po kilku minutach zapewne już o tym zapomniał. Kolejne numery to coraz większe szaleństwo, szczególnie gdy na tapetę zostały wzięte kultowe "Praise", "Denial" czy "Pieces". Wokalista Lajon Witherspoon przez cały czas miał na twarzy uśmiech od ucha do ucha i nie mógł nadziwić się atmosferze panującej tego dnia w Warszawie. Już na samym końcu obiecał, że teraz na pewno już nie będziemy musieli czekać na kolejny występ Sevendust tak długo. Po około 50 minutach światła zapaliły się ponownie i zaczęło się wielkie odliczanie i oczekiwanie na gwiazdę wieczoru.
Setlista Sevendust:
1. Splinter
2. Black
3. Driven
4. Denial
5. Praise
6. Strong Arm Broken
7. Pieces
8. Face To Face
To, że na scenę zaraz miało wyjść Disturbed, świadczył przede wszystkim tłok, który zrobił się niemiłosierny. Powietrze skraplało się razem z potem. Teraz wiem już co to znaczy wyprzedany koncert w Stodole. A ostatecznie oznaczało to jedno - albo bawisz się z innymi, albo cię stratują. I pomimo, że postanowiłem tym razem oddalić się nieco od sceny to i tak okazało się to być zbyt blisko. Punkt 22 na scenie zgasły światła i zaczęło się kolejne tego dnia szaleństwo. Zaczęli od "Asylum". Wielkie wrażenie robił przede wszystkim okazały zestaw perkusyjny. Do tego jeszcze odpowiednia gra świateł, które dodatkowo były zamontowane przy podeście perkusyjnym i po bokach sceny, a także duży telebim, na którym wyświetlano filmiki i różne wizualizacje, jak również co jakiś czas pracę muzyków na scenie. Powiem otwarcie, nigdy nie byłem wielkim fanem Disturbed. Nie za bardzo przede wszystkim podchodzi mi maniera wokalna Davida Dramaina. Jednak po tym koncercie muszę stwierdzić, że to właśnie jest wielka siła tego zespołu. Sprawia, że formacja staje się oryginalna i wyróżniona w tłumie bardzo podobnie grających kapel. No i moja słabość do gitarzysty Dana Donegana. Pomijając fakt, że jest naprawdę świetnym wioślarzem i kompozytorem, pamiętam jak zaczynałem swoją przygodę z gitarą i zakupiłem swój pierwszy multiefekt firmy DigiTech i właśnie przester nazywający się imieniem i nazwiskiem muzyka najbardziej przypadł mi wówczas do gustu. Wracając jednak do samego występu, widać, że fani stęsknili się za grupą i nie sądzę by te 75 minut miało im to do końca wynagrodzić. W końcu 10 lat to sporo czasu. Kawałki, które zespół zaprezentował na scenie to również przekrojówka, jednak z większym naciskiem na najnowszy krążek "Asylum", z którego uświadczyliśmy aż sześć utworów. Mnie, uczciwie po pół godzinie grania zaczęło się trochę nudzić (moje nieodparte wrażenie, że kawałki, których nie znam, strasznie się zlewają ze sobą i są bardzo podobne). Ale to pewnie tylko moje wrażenie. Sam zespół miał dobry kontakt z publicznością, jednak pod koniec też trochę opadł z sił. Myślę, że jeśli chodzi o ogólny kontakt z publiką tego wieczoru to jednak lepiej wypadł tu Sevendust. Jeszcze tylko bardzo dobra solówka na perkusji w wykonaniu Mike’a Wengrena, utwór "Down With The Sickness" i było już po wszystkim.
A później już tylko grill, piwko i wspólne śpiewanie z wokalistą Sevendust w grupie ludzi utworu "Angels Son" a capella. Jednym słowem bardziej niż miły wieczór spędzony w stolicy. Dużo dobrej zabawy, miłej atmosfery i wspólne rozmowy z muzykami. Jedna wielka rodzina. Bo przecież właśnie o to chodzi. Muzyka ma przede wszystkim łączyć. Bez względu na różnice, chociażby w tym przypadku wiekowe niektórych osób.
Setlista Disturbed:
1. Remnants
2. Asylum
3. The Game
4. Prayer
5. Liberate
6. The Infection
7. Land of Confusion (cover Genesis)
8. The Animal
9. Inside the Fire
10. Warrior
11. Another Way to Die
12. Stupify
13. Haunted
14. Ten Thousand Fists
Bis:
15. Indestructible
16. Solówka na perkusji
17. Down with the Sickness
Tekst: Krzysztof Kukawka
Zdjęcia: Joanna Kubicka