Arch Enemy - 1.06.2011 - Katowice
Kolejny raz wspaniała wręcz pogoda mocno ''zmotywowała'' mnie i mojego znajomego do pójścia na Arch Enemy. Nie wiem jak Wy, ale ja z moimi skokami ciśnienia wprost uwielbiam na siłę dochodzić do klubu, z nadzieją, że może nagle mi podskoczy i będę ogarniał co się dzieje. Ze wszystkich dokuczliwości z którymi się zmagam, ta jedna szczególnie mnie irytuje.
Na dodatek, KZK GOP opóźniło nasz dojazd, i w klubie pojawiliśmy się tuż po 19, kiedy na scenie grał już występujący po The Crossroads, drugi z czwórki supportów - bukowiecki Totem.
Jako, że ''Let's Play'' to naprawdę dobry materiał, miałem spore oczekiwania co do występu Wery I spółki. Jak się okazało, czegokolwiek bym sobie nie pomyślał, wszystko się potwierdziło. Zespół jest w znakomitej formie, akustyk wykręcił bardzo dobre brzmienie (choć werbel mógł być wyżej) no i prezencją (niesamowita pewność siebie) kupili wszystkich. Kiedy weszliśmy do klubu grali ''Insane'', szkoda tylko, że gdy Wera śpiewała, kompletnie nie było tego słychać. W przeciwieństwie do growli, którymi raczyła nas niemalże bez przerwy. Łącznie zagrali bodaj 6 utworów, z nieśmiertelnym ''Thrash the South'' na koniec. I tutaj mała dygresja, wyraźnie widać brak Aumana w tym utworze. Po prostu linie wokali były tak rozdzielone, że Ci, którzy znają ten ''szlagier'' (jak i niżej podpisany) słyszą Marcina zamiast sympatycznej dreadziary. Występ Totem tylko podniósł już I tak wysoką temperaturę w klubie, a pod sceną bawili się zarówno typowi metalowcy jak I ci nowocześniejsi. Gdzieś tam przelatywały jakieś małe dzieciaki w koszulkach Slayer czy Arch Enemy. Fajnie, że rodzice zabierają pociechy na koncerty, ale pozostawienie 8-9 latka samemu sobie, to mało rozważna decyzja. Jeszcze będą mieli czas na mosh.
Po Totem na scenie zameldowali się Szwedzi z Evocation. I tutaj bardzo poważna refleksja. Ciekaw jestem ile zapłacili by wziąć udział w tej trasie, bo według mnie żaden trzeźwo myślący tour manager nigdy nie zabrał ich w tour pod szyldem MELODYJNEGO DEATH METALU jaki prezentuje Arch Enemy. Nosz jasna cholera, ja wiem, że szwedzki death metal ma generalnie w sobie to coś i tu nie chodzi tylko o Goetheborg, ale to, co zaprezentowało Evocation było festiwalem nudy, topornych riffów, niemalże black metalowych wokali, a przede wszystkim - brzmieniowej zmuły, której nie ratowały o dziwo całkiem dobre solówki. Niecałe trzy kwadranse z Evocation były męką porównywalną z chrystusową. Komu rzeczywiście podobał się występ Szwedów, zachęcam do poznania przykładowo As You Drown, by dowiedzieć jak się gra death metal - również ze Szwecji. Zero blastów, zero techniki, zero groove - panie i panowie, takim zespołom mówimy stanowcze nie. Evocation do ostrzału, albo na małe koncerty.
Przed koncertem Arch Enemy, ponoć wokalista zespołu odstawiała niemałe gwiazdorskie szopki. Gwiazdorskie zapędy lepiej niech pozostawia na backstage, i szkoda, że zachowuje się nie fair w stosunku do organizatorów koncertu. Pozostawiając ten niemiły aspekt w niepamięci, Arch Enemy zameldowało się na scenie równo o 21:15, zaczynając koncert uwerturą z nowej płyty, w trakcie której na deskach kolejno pojawiali się członkowie szwedzkiej legendy. W ostatniej chwili pojawiła się Angela, z jak zwykle dziwnym makijażem na oczach. Na płytach jej głos zapewne jest podrasowany, ale wiem, że w wersji live (widziałem ich po raz drugi) jej gardło jest praktycznie nie do zdarcia i nie ma ona problemu z utrzymaniem jednego poziomu przez praktycznie cały występ. Na scenie między Angelą a młodszym z braci Amott stała flaga zespołu, zupełnie niepotrzebny rekwizyt, który był używany raptem 3 razy, przy czym ani razu nie powiewała ona dłużej niż 10 sekund. Muzycznie - doskonale, brakło jedynie ''Silent Wars'', a poza tym - jak widać poniżej, od wydania ''Rise of The Tyrant'' setlista zbytnio się nie zmieniła. To mnie zresztą nie dziwi, bo hiciorów w swoim arsenale mają na tyle, by zapełnić cały koncert, w związku z czym rzadko kiedy decydują się na eksperymenty. Ja osobiście czekałem na ''Dead Bury Their Dead'', który za każdym razem wywołuje we mnie spazmy radości. Sam nie wiem czemu, może dlatego, że to prostu numer, z klasycznym umpa-umpa, no i breakdownem na koniec.
W czasie koncertu Angela pozwalała sobie na odważne wypowiedzi, których głównym tematem był bunt przeciwko wszelkim formom zorganizowanej religii, zniewolenia przez nią, nie wyłączając islamu i tego, co głosi Koran. Jak sama stwierdziła, ma to w dupie czy czeka ją za to lincz. Wokalistka wielokrotnie podkreślała opór wobec rządu i nakazywała, aby uczyć własne dzieci nieufności do władzy. Cóż, prędzej spodziewałbym się tego od załogi hc, niż death metalowców, ale powiedzmy, że wypowiedzi artystki przypadły mi (umownie) do gustu. W trakcie w jednej z odezw do fanów, uporczywie skandujących ''napierdalać'' (za co zganiła publikę, bo kapela nazywa się przecież Arch Enemy), spropsowała własnego akustyka, który rzekomo działa cuda za konsoletą. Może i działa, ale nie tego dnia, bo trigger na stopie zagłuszał wiosła, a kiedy w danym utworze pojawia się część charakterystyczna dla danego muzyka (chodzi mi tutaj głównie o sola) to jedyne co słychać wyraźnie to właśnie te partie. Tak jakby nie dało się ustawić jednego, selektywnego soundu.
Przystojniaczek Daniel Erlandsson oraz bracia Amott mieli swoich kilka minut, gdyż cała trójka pokusiła się o zagranie solówek. Pierwszy, czarnowłosy pan, udowodnił, że monumentalne tła perfekcyjnie wkomponowują się w jego szybką, pełną przejść i cyfrowych efektów grę. Szkoda tylko, że nie pokusił się o dłuższą ''blaściarnię''. Nowe solo Daniela w ostatecznym rozrachunku jest gorsze niż to, które znamy z DVD wydanego po ''Doomsay Machine''. Ale tak czy owak, oglądać jednego z najlepszych death metalowych perkusistów w akcji to czysta przyjemność. A co do braci, najpierw zaczął młodszy, krótkowłosy Amott, pięknie wygrywając sobie tylko znane partie na cleanie. Przyjemny dla ucha początek przemienił się w pojedynek na solówki - a czego wszyscy byli tego wieczora świadkami, Ci dwaj doskonale wiedzą do czego służą ich paluszki. Super wesołe melodyjki Arch Enemy (zwłaszcza w trakcie zwolnień) na koncercie potęgują wrażenie z płyt zespołu. Prawie wieńczące koncert ''We Will Rise'' odśpiewali niemal wszyscy. Stadionowy death metal? A i owszem, ale tego dnia wybitnie sprawdzający się w klubie. Na koniec o ochronie. Po raz kolejny pracownicy Megaclubu udowodnili, że agresja to jedyne co im przyświeca i w ogóle nie radzą sobie ze stage dive'ami i crowd surferami. Apogeum osiągnął super inteligentny długowłosy (chyba) techniczny Arch Enemy, który wspaniałomyślnie, zamiast ściągać ludzi na dół do fosy, wypychał w tłum czym zapewniał tym sobie coraz więcej roboty. W pewnym momencie nie wytrzymał i jedną z licznie zgromadzonych tego wieczora pań, wyniósł na rękach. A potem, zajęła się nią ochrona, która ową metalowkę odprowadziła do wyjścia z klubu....
Mimo wszystko dzień dziecka jak najbardziej udany! Do zobaczenia następnym razem.
Setlista:
Khaos Overture
Yesterday is Dead and Gone
Revolution Begins
Ravenous
My Apocalypse
Bloodstained Cross
Drum Solo
Dead Eyes See No Future
I Am Legend / Out for Blood
Under Black Flags We March
No Gods, No Masters
Guitar Solo
(Chris i Michael)
Dead Bury Their Dead
bisy:
Snow Bound
We Will Rise
Nemesis
Fields of Desolation (outro)
Grzegorz "Chain" Pindor