Riverside - 27.05.2011 - Poznań

Relacje

Trzeba przyznać, że poznański koncert warszawskiej formacji, pomimo, że przez wielu długo wyczekiwany (o czym miałem okazję przekonać się i dowiedzieć już na miejscu w klubie) dość niefortunnie zbiegł się tym razem z juwenaliowym szaleństwem i towarzyszącymi jemu tu i ówdzie występami artystów na różnych scenach w Poznaniu. Podążając tego piątkowego wieczoru do Eskulapu zastanawiałem się czy aby studenckie święto nie sprawi, że klub na koncercie Riverside będzie świecił pustkami.

Borykający się ze sporymi problemami poznański klub nie jest ostatnio zbyt pewnym miejscem koncertowym (ubolewam tu choćby nad zmianą miejsca występu grupy Arch Enemy). Nie znam powodów takich, a nie innych decyzji i sytuacji, jednak będąc dosłownie kilkaset metrów od klubu, przez głowę przebiegła mi myśl czy wobec tego koncert nie zostanie przypadkiem w ostatniej chwili przeniesiony w jakieś inne miejsce (jak to miało miejsce choćby w przypadku zeszłorocznego występu Romana Kostrzewskiego i Kata). Po tym jednak jak dotarłem finalnie na miejsce, moje obawy zostały na szczęście rozwiane. Całkiem spory tłumek ludzi już kręcił się przed Eskulapem i nic nie wskazywało na to, żeby całość miała się nie odbyć, ba, żeby w ogóle miał to być koncert ze słabą frekwencją.

Organizatorzy postanowili nie czekać i krótko po otwarciu bram swój koncert zaczął pierwszy zespół. Mowa tu o szwedzkim Paatos. Szczerze, kompletnie nie widziałem z czym będę miał tu do czynienia, a właściwie to mogę się w tym miejscu przyznać, że trochę szedłem na cały ten koncert w ciemno nie znając za bardzo nawet twórczości gwiazdy wieczoru, a słysząc jedynie opowieści i komentarze znajomych w tej sprawie. Ale z drugiej strony nie byłem do nikogo z góry uprzedzony, ani nikogo nie faworyzowałem, stąd mój osąd może wydawać się w tym miejscu bardziej obiektywny. Rock progresywny, pomimo, że nigdy nie był jakimś wiodącym i moim ulubionym gatunkiem, nie jest mi obcy. Jednak w wykonaniu Paatos jakoś nie bardzo przypadł mi do gustu. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że już przed samym koncertem zdążyłem się pozytywnie nastawić do tego pierwszego supportu za sprawą ciepłych słów znajomej w kierunku tego wykonawcy. Już po pierwszych dźwiękach można było usłyszeć, że coś jest nie tak. Niby muzycznie wszystko się kleiło (ukłony należą się tu przede wszystkim w stronę perkusisty, który pod względem techniki wykonywał fantastyczną robotę). Największym problemem i dysonansem było tutaj współgranie (a raczej jego brak) wokalu i instrumentów. Po prostu wydawało się, jakby te dwie sfery były gdzieś obok siebie. Z początku myślałem, że może chodzi tu o kwestie nagłośnieniowe i akustyczne, ale w miarę trwania koncertu nic się nie zmieniało i ostatecznie pozostawiło po sobie bardzo przeciętne wrażenie.

The Pineapple Thief - formacja, o której w sumie mogłem powiedzieć tego wieczoru tyle samo co o Paatos. Czyli w sumie nic. Aczkolwiek miałem nadzieje na coś zdecydowanie lepszego, przynajmniej jeśli chodzi o pewne współgranie całej kapeli. I w tej kwestii się nie zawiodłem. Widać, że panowie z The Pineapple Thief ten element mają zdecydowanie lepiej opanowany. Dość rozbudowane kompozycje - to kolejna cecha, która charakteryzuje tą formację (jeśli się nie mylę, grupa zaprezentowała tego wieczoru raptem sześć kompozycji). Fajne było to, że Brytyjczycy nie próbowali na siłę drastycznie zmieniać klimatu danego utworu. Zatem nie pojawia się tu milion riffów na sekundę, które mogłyby być podstawą dla dziesięciu różnych kompozycji. Wszystko ze smakiem i wywarzone, choć czasami zaskakujące. Ostatecznie bardzo przyjemne w odbiorze, lecz bodajże po trzecim utworze po prostu mnie…znudziło, więc postanowiłem wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza przed gwiazdą wieczoru.

O Riverside powiedziano już i napisano naprawdę wiele, zazwyczaj w samych superlatywach. A ja najzwyczajniej w świecie byłem ciekaw czy ta teoria na koncertach zamienia się także w praktykę. I musze powiedzieć jedno, spodziewałem się, że będzie dużo…gorzej. Pomny tego, że poza granicami Polski możemy pochwalić się naprawdę niewieloma zespołami, o których fan cięższych brzmień może powiedzieć "słyszałem o nich i znam", mogę powiedzieć w tym miejscu z czystym sumieniem, że Riverside po prostu sobie na to konkretnie zapracował i grzechem byłoby trzymać taki zespół tylko w obrębie naszego kraju. Zacznę nietypowo, bo od samego końca. Ponad dwie godziny grania, dwa bisy, gromkie "sto lat" śpiewane przynajmniej trzy razy przez publiczność (w końcu trasa jubileuszowa) i muzyczny trans. Przynajmniej w moim przypadku. Jak już wyżej wspomniałem, nie znałem za bardzo wcześniej twórczości warszawiaków, ale to, co popłynęło tego piątkowego wieczoru z głośników było dla mnie jak balsam po całym tygodniu ciężkiej pracy. Niezłe nagłośnienie plus bardzo dobry kontakt Mariusza Dudy z publicznością. Tylko tyle, albo aż tyle. Niemniej jednak to wystarczyło, aby ten wieczór był niesamowity. Jeżeli chodzi o brzmienie instrumentów, wszystko było, jak na Eskulap, dość selektywne. Gitary były dość wyraźne (przede wszystkim dobrze słyszalne przy partiach solowych), jedynie bas czasami troszkę przeszkadzał, jakby był trochę za bardzo przesterowany i tłumił resztę instrumentów. Ale były to naprawdę nieliczne przypadki. No i moi faworyci jeśli chodzi o utwory - "Conceiving You", "Left Out" i kawałek zagrany na pierwszy bis, który ma swoją obszerną historię związaną z pewną grą komputerową, która raptem kilka dni temu ukazała się na półkach sklepowych i była jedną z najbardziej wyczekiwanych gier tego roku. Mowa tu o kawałku "Forgotten Land". Prócz tego, że koncert ten odbył się w ramach trasy jubileuszowej, był to także występ promujący nadchodzący wielkimi krokami minialbum grupy "Memories In My Head", który ukaże się oficjalnie 22 czerwca i, oczywiście, na koncercie nie mogło zabraknąć utworów także z tego wydawnictwa.

Wracając grubo po godzinie 23 pustą ulicą na piechotę do domu zastanawiałem się dlaczego i w jaki sposób popełniłem taki błąd, że wcześniej nie było mi dane zapoznać się bardziej (w ogóle?) z twórczością Riverside. Nie mogłem w sumie znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. I nie wiem czy nie było to na zasadzie jakże znanego powiedzenia "cudze chwalicie, swojego nie znacie". Bo jakże łatwiej sięgnąć i zapoznać się ze zagranicznym artystą, który w domyśle pewnie zawsze będzie lepszy niż nasz rodzimy. W tym miejscu jednak przestrzegam przed takim myśleniem. Bo czasami jest tak, że to, co jest najbardziej wartościowe jest najbliżej nas tylko nie potrafimy tego dostrzec.

Setlista Riverside:

1.Beyond The Eyelids
2. Out Of Myself
3. Egoist Hedonist
4. Living In The Past
5. Conceiving You
6. Ultimate Trip
7. Left Out
8. Loose Heart
9. 02 Panic Room
10. Second Life Syndrome

Bis I:
11. Forgotten Land
12. Reality Dream III

Bis II:
13. The Curtain Falls

Krzysztof Kukawka