Silesian Core Attack - 15.05.2011 - Katowice

Relacje

Niedzielne deszczowe popołudnie za nic w świecie nie sprzyjało wyjściu z domu, nawet jeśli pod klub można dojechać najpierw autobusem, a potem tramwajem. Katowicka, wielkomiejska aura tym bardziej potęgowała atmosferę smutku, rozleniwienia a ostatecznie przygnębienia.

I w takim to nastroju udałem się do Mega Clubu na m.in. występ powracającego do formy Flapjack oraz gwiazdy wieczoru Pro-Pain. Wszystko to dzięki agencji artystycznej Piona Art.

Równo o siedemnastej na scenie zameldowali się post-hardcore'owcy z Nurth. Wrocławska załoga pod wodzą charyzmatycznego perkusisty Pucka oraz równie dobrze prezentującej się Evelynn dała całkiem smaczny występ, który byłby balsamem dla uszu fanów Alesana, Escape The Fate i Asking Alexandria, a nie fanów hc z lat 90. O dziwo, jak na pierwszy support, brzmieli selektywnie, choć w rozmowach po ich występie, sami narzekali, że sound na scenie zlewał się w jedno. Możliwe, że i pod sceną było podobnie. Nurth obserwowałem z dość sporej odległości i w głównej mierze słychać było gary (bez triggerów) oraz wokal - czyli dwa atuty formacji. Prawie trzydziestominutowy występ może i nie zapadł mi głęboko w pamięć, ale z ręką na sercu stwierdzam, że warto było zjawić się punktualnie. Przynajmniej wiem, że obok Beyond the Awakened i The Sixpounder we Wrocławiu rosną nam zespoły na naprawdę wysokim poziomie. Szkoda tylko, że target podobnych formacji mieści się poza granicami naszego kraju. Ale! Jest szansa, że w końcu się to zmieni. Wszak przecież coraz więcej czołowych artystów ze sceny metalcore uświadamia sobie, że istnieje kraj taki jak Polska, i że promotorzy robią tutaj dobrą robotę. O Nurth jeszcze w tym roku usłyszycie....

Rybnicki Pro-Creation, bliższy nu-metalowej stylistyce niźli core w ogóle, dał raczej mało reprezentatywny występ. Głównie z powodu fatalnego brzmienia (ciekawe czy Leon miał dostęp do konsolety?). Materiał z wydanego całkiem niedawno ''Prosiak4Life'' to naprawdę mocna, wybitnie koncertowa rzecz, aczkolwiek - gdy bawią się ludzie - najlepiej w małym klubie, no i gdy słychać coś więcej niż wokal i gitary. Nie żeby Fater miał zły głos, wręcz przeciwnie, prosiaki widziałem po raz trzeci, i wydaje mi się, że za każdym razem jego growle brzmią jeszcze niżej. ''Devil's Dice'' i tytułowy ''Prosiak4Life'' zmusiły mnie do pójścia w tany. Nie żałowałem, ale nie wiem jak muzycy. Czegoś brakowało.

Węgierscy metalcore'owcy z Insane nie kazali na siebie zbyt długo czekać. Kiedyś recenzowałem ich album i byłem pod niemałym wrażeniem. Tym razem, kiedy wreszcie miałem okazję skonfrontować tamte odczucia z wizją i dźwiękiem, okazało się, że to bardzo sztampowy metalcore, który jako tako ratuje jedynie wokalista. Dużo breakdownów, zgrabnie wplatanych melodyjek, i klasyczne umpa-umpa. Na koniec cover Machine Head, jeszcze z czasów nu-metalowej inkarnacji zespołu Roba Flynna. Ot, taki miły akcent na zakończenie niezbyt dobrego występu. Publiczność nie za bardzo kumała takie granie, to też nie dziwne, że muzycy po koncercie nie byli zbyt rozmowni.  

Zarówno Niemców z Tenside, jak i reaktywowanego w oryginalnym składzie, chorzowskiego Tuff Enuff, nie miałem okazji obejrzeć. Albo ujmę to inaczej, problemy z żołądkiem oraz zbyt duża ilość znajomych skutecznie mi to uniemożliwiały. Dopiero na Flapjack byłem w pełni sił i świadomości by obserwować występ legendy i pionierów nieszablonowego grania w Polsce. Scenę przyozdobiły dwa sporej wielkości bannery z logo zespołu, sprzętu pojawiło się jakby więcej - przede wszystkim bębny Ślimaka. Może zabrzmi to zbyt odważnie, ale to właśnie Flapjack był gwiazdą wieczoru. Widać to było zarówno po prezencji muzyków, totalnym luzie i bardzo energetycznym podejściu do gry i do samej publiczności (zagrany na koniec ''Fairplay'' z niemal trzydziestoma osobami na scenie!). Guzik i spółka zaprezentowali trzy nowe numery, oraz garść hitów z wcześniejszych albumów. Nowe numery wywołały dość mieszane odczucia, aczkolwiek z oceną ich jakości wolę poczekać do dnia premiery krążka. Jeżeli zaś chodzi o brzmienie - wszystko było jak należy. Ślimaka mogę słuchać i oglądać codziennie - ale to chyba nikogo nie dziwi. Ciekaw jestem czy miał trigger na stopie - choć znając jego podejście do tego tematu, nie sądzę. Ludzi z każdym kolejnym numerem przybywało, i pod sceną  i w klubie, co oznaczało, że powoli zbliżamy się do końca imprezy i występu gwiazdy wieczoru, a po drugie - dowodziło wyrobionej już pozycji Flapjack.

Nie wiem jak u innych osób, ale czas oczekiwania na Pro-Pain dłużył się niemiłosiernie. Wymiana całego sprzętu, ozdób na scenie również, strojenie garów - niby standardowe czynności, a jak nudzące! Jednakowoż warto było czekać, ponieważ występ Pro-Pain był kropką nad ''i'', jak to mówią - wisienką na torcie. Konkretne brzmienie, zajebisty drive w utworach, no i ciężar! Nie jestem fanem Pro-Pain, nigdy nie byłem i raczej nie będę, ale zagrali na bardzo wysokim poziomie. W pewnym momencie ktoś tam próbował rozkręcić circle pit - szkoda, że nie wyszło. Przy okazji - fajnie było obserwować jak już starsi panowie naprawdę bawią się na koncercie - i nie mówię tutaj o muzykach formacji. Niestety nie dotrwałem do końca występu nowojorczyków, więc nie pokuszę się o spisanie setlisty.

Frekwencyjnie na moje oko trochę więcej niż na Through The Noise Tour w czasie majówki - a zatem bez wtopy. Ceny merchu bardzo ok - na każdą kieszeń, że tak powiem, na stanowisku Mad Lion Records również, i tylko brakowało znajomej twarzy Spooka stojącego ze swoim kramikiem (śmiech).

Grzegorz "Chain" Pindor