Comeback Kid - 2.05.2011 - Katowice
2 maja, święto Flagi Narodowej. Prócz tego jakże ''istotnego'' święta dla Polaków, w katowickim Mega Clubie odbył się koncert w ramach trasy Through The Noise Tour, w której skład weszły takie zespoły jak Kvelertak, The Ghost Inside, Comeback Kid, Social Suicide i Grave Maker.
Nie bójcie się przyznać, że połowa tych nazw nic Wam nie mówi. Prawda jest taka, że gdyby nie potężny hype wokół Kvelertak, dwójka headlinereów - Comeback Kid i The Ghost Inside mogłaby sobie nie poradzić z zebraniem solidnej frekwencji. A ja, pomimo że w ''tej'' muzyce siedzę, może nawet dość mocno, to nazwy Social Suicide i Grave Maker - niewiele mi mówiły. Ich albumy, z którymi się zapoznałem wywarły niezbyt pozytywne, by nie powiedzieć bardzo żenujące wrażenie, dlatego też występy obu, powiedzmy, umknęły mojej uwadze.
A zaczęło się to wszystko niewinne. Ot, ustawka ze znajomymi z Torunia (przy okazji, chyba pierwszy raz w życiu przyznam, że forum hard-core.pl to przydatna witryna) plus z kumplem z Bielska-Białej. Orzechowe smakołyki przetworzone na alkohol uzupełniały się ze złocistym trunkiem, a wszystko to w dobrej atmosferze, a przede wszystkim w słonecznym klimacie, odbiegającym od deszczowej północy. Tego dnia Katowice, najbardziej przemysłowe miasto w Polsce, stało się przystankiem słońca, niekłamanej radości i emocji, które potęgowały się z każdą chwilą przybliżającą do rozpoczęcia wydarzenia. Około godziny 20, po odświeżającym spacerze pojawiliśmy się w klubie. Reszta ekipy po okazaniu biletów weszła bez najmniejszych problemów, ze mną było nieco gorzej, ale szybki telefon do Hansa - organizatora koncertu, wszystko wyjaśnił. Rzut okiem na merch poskutkował kupnem granatowego bezrękawnika Comeback Kid w cenie 80 zł - co jeszcze jest do przyjęcia, ale nadal wychodzę z założenia, że takie gadżety lepiej sprowadzić ze Stanów za grosze, a dopłacić za przesyłkę. Swoją drogą, stanowisko z gadżetami zespołów było co najmniej dobrze zaopatrzone, i myślę, że zarówno licznie zgromadzone tego wieczoru (piękne!) panie jak i typowo hardcore'owi panowie znaleźli coś dla siebie.
Końcówkę setu Grave Maker, którą pozwoliłem sobie zobaczyć, zaliczam jednak do udanych. Premierowe utwory z wydanego w tym roku ''Ghosts Among Men'' dobre sprawdzają się na żywo. I mimo, iż brzmienie totalnie kulało, a wokal ginął w zalewie dźwięków, krajanie Comeback Kid (Kanada - przyp. red) załapali dobry kontakt z publiką, która coraz żywiej reagowała na kolejne (typowe) petardy. Tu warto wspomnieć o licznie zgromadzonej publice, na moje oko 400-450 osób, co jak na Katowice, które dwa lata temu poniosły sromotną frekwencyjną porażkę na koncercie Darkest Hour, jest swoistym fenomenem. O ile dobrze pamiętam, nawet na Terror w tym roku pojawiło się mniej niż trzystu załogantów.
Kvelertak nad wyraz szybko zainstalował się na scenie, i choć czas na to przeznaczony pewnie ustalał tour manager, to odpowiednie ustawienie trzech gitar elektrycznych, basu, perkusji no i najbardziej charakterystycznego elementu - wokalu - graniczyło z cudem. Dlatego też, może celowo, Kvelertak jak na blackmetalowców przystało brzmiał niechlujnie, brudno i aż do bólu rock'n'rollowo. Szkoda, bo to, co panowie prezentują na swoim debiucie to uczta zarówno dla ucha jak i serducha. Miło posłuchać tak szorstkiego soundu, ale co jak co, nie na takim koncercie. Wokal zlewał się z resztą instrumentów, a jedyne co brzmiało dobrze, albo inaczej - selektywnie, to triggerowany bęben basowy. 30 minutowy set Kvelertak upłynął pod znakiem oblewania się piwem, kilku stage dive'ów (pierwszych tego wieczoru), jednego solidnego circle pit i tradycyjnego metalowego pogo. Wszystko to okraszone zajebistym performance ze strony muzyków. Zaangażowaniem przebili nawet The Ghost Inside, choć trudno w to uwierzyć. Erlend Hjelvik, pełniący obowiązki wokalisty to idealny frontman, który braki w płynności mowy w języku angielskim nadrabia rock'n'rollowym attitude, to skacząc ze sceny, to wychodząc na szczyt głośników. Norweski misio z gołym brzuchem to atut zespołu i liczę na to, że wkrótce będzie mi dane zobaczyć ich ponownie. Jeśli nie w Polsce na Rock In Summer Festival u boku Kylesa i Deftones, to na Brutal Assault. Koniecznie.
Setlista (kolejność przypadkowa, i nie jestem pewien czy dobrze zapamiętałem):
1. Fossegrim
2. Sjohyenar (Havets herrer)
3.Blodtorst
4.Offernatt
5.Ulvetid
6.Nekroskop
7.Ordsmedar av rang
8.Mjod
Niżej podpisany misiek w bezrękawniku świetnie bawił się na nietypowych black metalowcach, szkoda tylko, że nie wszyscy skumali fenomen tego zespołu, który w głównej mierze przejawia się solidnym dystansem do świata.
The Ghost Inside, w moim odczuciu gwiazda nawet większa niż Comeback Kid, nie kazał długo na siebie czekać. Różnica w jakości brzmienia, jak i głośności samego ustawienia była kolosalna. Boom pad z którego ochoczo korzystał perkusista formacji niszczył obiekty. Jak grać breakdowny to tylko z boom padem (śmiech). Potężnie brzmiące bębny, selektywny bas (wreszcie!) i TEN wokal Vigila - istny kosmos. Gość to prawdziwy wulkan chrześcijańskiej energii. Zazdroszczę mu kondychy, bo darcie ryja i skakanie po scenie (po ludziach także), wymaga nie lada wytrzymałości. Na całe szczęście udało mi się podrzeć do mikrofonu w mocarnym ''Provoke'' i trochę w moim ulubionym ''Between The Lines''. Natomiast, zamiast szaleństwa w młynie wybrałem stójkę pod sceną, co skończyło się dla mnie urazem głowy w trakcie stage dive'u jakiejś rudej (ponownie ładnej) dziewczyny. Ludzie rozkręcili się na dobre, i choć nie było jak ich łapać, to na scenie co rusz pojawiały się nowe osoby. Odnośnie setu - zdecydowanie za krótko. Ja wiem, że trasa, że tu pierwsze skrzypce grał Comeback Kid, ale tak krótki (poza tym, kurewsko intensywny) set pozostawił ogromny niedosyt. Bez bisu, pomimo nawoływań.
Setlista (również kolejność przypadkowa)
1. Faith or Forgiveness
2. Between the Lines
3. Chrono
4. Unspoken
5. Provoke
6. Greater Distance
7. Downbeat
8. Destined
9. The Brave
10. (-/+ jeden numer)
Wymęczony setem The Ghost Inside zadecydowałem, że legendę z kanadyjskiego Winnipeg pooglądam z tyłu. Ten wybór wiązał się zarówno z plusami jak i minusami. Po pierwsze: wgląd na cały mosh i akcję na scenie, po drugie lepsza jakość dźwięku, ale w zamian za uczestnictwo w zabawie. Nie mam już długich włosów, ale doskonale wiem co to headbanging, co wśród niektórych załogantów wywoływało zdziwienie. Ciągły młyn, niezliczone skoki ze sceny (członkowie Grave Maker również brali udział w zabawie), wspólne śpiewanie do mikrofonu itd. Jednym słowem - kwintesencja tego, jak powinien wyglądać taki koncert. I tu kolejna refleksja - w porównaniu do lutowego występu Terror w Arkadach, na Comeback Kid w znacznie większym Mega Clubie, było po prostu lepiej. Wiadomo, muzyka diametralnie inna, ale takiego wycisku na żywo od dawna nie dostałem. Setlista mocno przekrojowa - i tu zaskoczenie, sporo starych numerów, głównie sprzed ''Broadcasting'', czyli okresu zmiany na stanowisku wokalisty.
Mniej więcej wyglądało to tak:
1. Broadcasting
2. False Idols Fall
3. All In A Year
4. Because Of All
5. Pull Back the Reins
6. G.M. Vincent & I
7. Step Ahead
8. Talk Is Cheap
9. Wake The Dead
10. Final Goodbye
11. Our Distance
12. Partners In Crime
Po koncercie szybko udaliśmy się na autobus by wrócić do mieszkania. Dziewczyny zasnęły w mgnieniu oka, a ja snułem się do 7 rano bez celu, nucąc cały czas ''Wake The Dead''. Na kolejnej tego typu imprezie widzimy się przez wakacje na As I Lay Dying w Warszawie, a potem na Rock in Summer Festival również w Stolicy. To zaś, co wydarzy się na jesieni, niechaj póki co pozostanie jeszcze tajemnicą.
Grzegorz ''Chain'' Pindor