Blindead - 8.04.2011 - Bielsko Biała

Relacje

8 kwietnia, piątek. Po nieprzespanej nocy, która upłynęła pod znakiem pochłaniania kolejnych odcinków jednego z lepszych seriali policyjnych - The Shield, rano zapada decyzja o wybraniu się wieczorem do bielskiego Rudeboy'a na koncert Blindead oraz supportów w postaci Unipolar Manic Depressive Psychosis, i Moanaa grającej w zastępstwie Forge of Clouds.

Wjazd na Bielsko po godzinie 17 - korek, następnie mandat, jeden punkt karny. Trudno. Długie zakupy i dla relaksu koncert. Dobry plan, a jakże. Toteż odstawiwszy samochód w Rudym pojawiłem się około godziny dwudziestej. Równo 60 minut po planowanym czasie rozpoczęcia imprezy. Na scenie grała już bielska Moanaa, będąca jedną z największych niespodzianek zeszłego roku, jeżeli chodzi o rodzimy metal w ogóle. Zmiana wokalisty, a zarazem (kosmetycznie) muzyki wyszła grupie na dobre, i jedyne co mogło razić tego piątkowego wieczoru, to może zbyt schematyczna gra Marcela, perkusisty zespołu. Chociaż, z drugiej strony, w post-metalu nie ma co się silić na kreatywność jak i na ''pierdolnięcie''. Ma być prosty transowy groove, a to Marcelowi udaje się w stu procentach.... no ale.... czegoś jednak brakuje. Za to o schematyczności, czy braku zaangażowania nie ma mowy w przypadku nowego nabytku zespołu - Maćka Proficza, który growlował z niemalże teatralną manierą. Szkoda tylko, że gdy śpiewał w miarę czysto, jego głos gubił się w ścianie dźwięku. Około czterdziestu minut z lokalsami z Moanaa było, mówiąc poetycko, balsamem na moje uszy, co pozwala wierzyć, że doczekaliśmy się kolejnego zespołu w tym kraju, która gra muzykę ambitną, z pasją i prawdziwym zaangażowaniem, a co najważniejsze - na tyle pomysłową by móc się z ''tym'' wybić.

Unipolar Manic Depressive Psychosis miało pecha i niestety, ale zagrali niezadowalający występ, zwłaszcza pod względem brzmienia. Problemy z mikrofonami na perkusji mocno dawały się we znaki, a i kompozycyjnie muzyka Unipolarów odstawała od profilu imprezy. Przybyła publiczność w miarę ochoczo reagowała na dźwięki Kvassa i spółki, pewnie z racji wspierania lokalnej, znanej wszystkim już nazwy, aczkolwiek niżej podpisany zadecydował się na inhalacje na zewnątrz, zamiast oglądać raczej męczący występ. Może to wina samego nagłośnienia, złego dnia, nie wiem, ale kiedy ostatni raz widziałem Unipolarów, w pamięci zapadły mi po pierwsze: świetne wizualki Kvassa, jego nieprzewidywalne wokale no i dziwna, ciężka muzyka, która tym razem ustąpiła miejsca dla... bardziej tradycyjnego grania.

Blindead nie kazało na siebie długo czekać. Trójmiejski walec pod wodzą Havoca (ex-Behemoth) do tej pory co najmniej mocno zaznaczył swoją obecność na rodzimej scenie. Dziwi jedynie brak zainteresowania Blindead ze strony zachodu, ale biorąc pod uwagę proporcjonalnie rosnącą jakość zarówno samych nagrań kapeli, jak i tego, co pokazuje na żywo, ta sytuacja po prostu musi się zmienić. Chciałbym, nawet bardzo, by prócz Behemoth i Decapitated (bo Vader ma raczej niepewną przyszłość, jeśli nie żadną) na świecie zaistniała trzecia nazwa, która z hukiem wkroczy na międzynarodową arenę, siejąc spustoszenie nie mniejsze niż Hate, który nadal pozostaje w cieniu zespołu na literę B.

W całości odegrany nowy album, robi fenomenalne wrażenie i nie pozostawia złudzeń, co do odważnej decyzji zaprezentowania go w pełnej krasie. Depresyjne wizualizacje, bardzo ale to bardzo selektywne brzmienie (zasługa własnego akustyka?), niemożliwy ciężar oraz TE emocje, zniszczyły mnie dokumentnie. Gdybym miał wybrać zespół, który robi na mnie tak piorunujące wrażenie samą swoją obecnością na scenie, wybór padłby na Blindead. A z każdym kolejnym utworem z ''Affliction...'', wrażenie potęgowało się, by swój finał znaleźć w zagranym na bis ''Impulse'', poprzedzonym, powiedzmy umownie, plemienno-transowym wstępem na kotłach. I choć ''Affliction...'' to monolit, to właśnie ''Impulse'' był kropką nad i, narkotykiem pogłębiającym doznania. A bielski koncert był tylko namiastką tego, co Blindead zaprezentowało na Scream Rock Festival u boku m.in. Decapitated, gdzie ponoć, jak mówili zaprzyjaźnieni muzycy, słuchali płyty. Bez playbacku i zupełnie serio. I jestem w stanie w to uwierzyć. Chciałbym tylko móc tam wtedy być.

A podsumowując. Mocno obawiałem się o frekwencję, z tego co wiem, nie było najgorzej, a na występie Blindead o dziwo przeważała płeć piękną, która bardzo skutecznie odwracała uwagę od tego, co działo się na scenie. Na moje oko około 150 osób to jak na Bielsko nie taki straszny wynik. Ale jak na Blindead raczej słaby. Ciekaw jestem kiedy się to wreszcie zmieni.

Grzegorz ''Chain'' Pindor