Ulver - 05.04.2011 - Poznań
Ulver bardzo polubił nasz kraj. Do takiego wniosku można by dojść obserwując jak często Norwedzy ostatnio odwiedzają Polskę. Po Krakowie i Warszawie tym razem padło na Poznań. Pytanie jest jednak - czy w taki niedużym odstępie czasu trzy koncerty to nie jest zbytni przesyt i próba wyduszenia od polskich fanów jak największej ilości grosza?
Jeśli chodzi o Poznań, tego typu koncerty to naprawdę rzadkość. Pomny tego, jak rzadko (w porównaniu z innymi większymi polskimi miastami) wykonawcy większego formatu odwiedzają stolicę Wielkopolski, niezmiernie ucieszyłem się, że w końcu Ulver został zaproszony do mojego rodzinnego miasta. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się większych tłumów tego wtorkowego wieczoru. Skoro zespół w przeciągu trochę ponad roku miał zagrać dla polskiej publiczności po raz trzeci, wszyscy, którzy chcieli zobaczyć Norwegów, na pewno już to uczynili. Oczywiście, zawsze pozostają wielcy fani, którzy podążają za zespołem tu i tam, a także ci, którzy byli ciekawi jak na żywo brzmi najnowsze dzieło formacji "Wars Of The Roses". Ja zdecydowanie należałem do tej drugiej grupy odbiorców.
Jako, że miałem już okazję widzieć Ulver w Krakowie, nie spodziewałem się, że poznański występ przebije ten z ponad roku temu. Pierwsze zetknięcie z ambientowo-elektronicznym uderzeniem było dla mnie dużym powiewem świeżości, po tylu latach koncertów spod znaku rocka i metalu. Już po wejściu do poznańskiego Eskulapu, można było zobaczyć, że koncert będzie należał zdecydowanie do tych bardziej kameralnych. Ludzie snuli się bardzo leniwie po kątach i tak naprawdę nic nie zapowiadało, że za kilkadziesiąt minut na scenie ma wystąpić zespół, który swojego czasu przewrócił do góry nogami swoją muzyczną stylistykę i stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych grup w swoim gatunku.
Pierwszym, co zwróciło moją uwagę po przejściu bezpośrednio pod scenę, była biała…muszla klozetowa! Stojąca w centralnym miejscu i porządnie oświetlona. Od razu przebiegło mi przez myśl, że w końcu Ulver lubi zapraszać na wspólne trasy dość "specyficznych" wykonawców (przypomniał mi się zeszłoroczny występ Void Ov Voices w krakowskim klubie Studio). I tym razem też się nie myliłem. O godzinie 20 na scenie pojawił się były muzyk formacji Dodheimsgard, Svein Egil Hatlevik i rozpoczął swoje 30 minutowe muzyczne szaleństwo. Bo chyba inaczej nie można nazwać tego, co przez ten czas działo się scenie. Sztuka była to zaiste bardzo nietypowa i kontrowersyjna zarazem. Do swojego dźwiękowego obłędu muzyk wykorzystywał liczne miksery i urządzenia modulujące dźwięk, a także…szczoteczki do zębów i wyżej wspomnianą muszlę klozetową, na którą na końcu usiadł sobie wygodnie, zdejmując oczywiście uprzednio spodnie. Jakby tego było mało, okazało się, że w muszli klozetowej zainstalowana była kamera, która wszystko rejestrowała. Pokrótce reszta część występu składała się z krzyków prosto muszli, udawania wymiotowania, graniu na rogu i proszeniu publiczności o ciszę, bowiem "to bardzo emocjonalna i wymagająca skupienia część występu". Podsumowując, trudno do końca sklasyfikować ten występ, nawet chyba nie będę próbował. Każdy, kto był tego dnia w poznańskim Eskulapie, ma pewnie jakieś swoje odczucia na ten temat. I niech tak pozostanie.
Ulver na scenie pojawił się około 21 i dał trochę ponad godzinny koncert prezentując przede wszystkim materiał ze swojego najnowszego albumu. Że będzie to wyglądało tak, a nie inaczej myślę wiedzieli niemal wszyscy, którzy pojawili się w poznańskim klubie. Także można było zapomnieć choćby o repertuarze z krążka "Shadows Of The Sun", który, nie ukrywam, nadal pozostaje moim faworytem. Już na samym początku strasznie irytowali mnie fotografowie, który praktycznie psuli magię i klimat występu, który w przypadku takiego nurtu i gatunku muzycznego jest niezwykle ważny. Na szczęście, na wyraźną prośbę zespołu, wszyscy pstrykający zdjęcia zostali niedługo później wyproszeni spod sceny. Przyznam się szczerze, że nie miałem przed tym koncertem okazji posłuchać nowego krążka, ale pierwsze, co rzuciło mi się w uszy, to to, że kawałki są jakby zdecydowanie mocniejsze niż te, które Norwedzy popełnili przy okazji poprzedniej płyty. Wszystko wypadło bardzo równo i konkretnie, także trudno by było tu wyróżnić choćby jeden z utworów pod jakimś względem. A nowe wizualizacje, swoją drogą, jak zwykle ciekawie dobrane, dobrze dopełniały to, co się działo na scenie i wokół niej. I chyba właśnie w tej muzyce o to chodzi. Garm i spółka jak zwykle nie byli zbyt rozmowni i poza zwykłymi "dziękuję" czy "chciałbyś coś powiedzieć?" większego kontaktu z publiką nie mieli. Koncert upłynął bardzo szybko i zakończył go utwór "Hallaways Of Always". Muzycy później pojawili się jeszcze na scenie, ale zasadniczo tylko po to, żeby podziękować za wieczór i się pożegnać. I to był już koniec.
Wszystko tego pochmurnego wtorkowego wieczoru w poznańskim Eskulapie odbyło się jak najbardziej poprawnie, jednak mnie osobiście czegoś brakowało. W porównaniu do zeszłorocznego, krakowskiego występu Ulver mogę powiedzieć, że było "tylko" dobrze. Nie wiem czy Eskulapowi brakuje klimatu do tego typu występów, czy powód leży po całkiem innej stronie. Ciekawi mnie natomiast fakt, jak długo będziemy musieli czekać na kolejny koncert Norwegów w naszym kraju? Mam nadzieję, że mimo wszystko niedługo. I, pomimo mojej wielkiej miłości do mojego rodzinnego miasta, wolałbym chyba, żeby odbyło się to jednak w innym miejscu.
Krzysztof Kukawka