Silesian Massacre Festival vol.2 - 02.04.2011 - Katowice

Relacje

Drugi kwietnia, sobota. Dzień równie zakręcony, co pechowy, a z drugiej strony obfitujący w głośną metalową muzykę. Święto każdego thrash metalowca odbyło się tydzień przed koncertem Slayera w Łodzi i każdy kto czuł się na siłach i lubi thrash metalowe dźwięki musiał pojawić się w Mega Clubie.

Ja osobiście przyznam się, że z zabukowanego zestawienia nie widziałem tylko Retribution, The Crossroads i Hirax, resztę przynajmniej po kilka razy. Tak też, do całego wydarzenia podszedłem z dystansem i dużą rezerwą. Występ lokalsów z Horrorrscope został odwołany z decyzji organizatora, a gwiazda wieczoru Sodom - z racji na stan zdrowia gitarzysty, który ostatecznie znalazł się w szpitalu pod opieką medyczną.

Kiedy pojawiłem się pod klubem impreza trwała już od dwóch godzin, a spora liczba metalheads bawiła się w najlepsze - na zewnątrz. Moje wątpliwości co do frekwencji zostały rozwiane, gdy znalazłem się już w środku. Poczułem się jakbym był z kosmosu i trafił do lat 80. Mój nowomodny image wyraźnie irytował niektórych ortodoksów, o czym zresztą przekonałem się później. Zadziwiła mnie ilość thrasherów w białych adkach, katanach i miliardami naszywek w sumie...na całym ciele. Średnia wieku bardzo wysoka, co świadczyło o tym, że młodzież nie za bardzo lubi tradycyjne metalowe łojenie, ale z drugiej strony - to chyba nie powinno nikogo dziwić. Stoiska z merchem SelfmadeGod Records, Mad Lion Records, jedno nawet z pokaźną kolekcją winyli - bardzo pozytywne akcenty, wpływające na festiwalową atmosferę. Ceny bardzo, ale to bardzo w porządku, bo przykładowo za debiut Divine Heresy wystarczyło dać 20 zł, podobnie za dwa pierwsze Maideny itd.

Na scenie kończyli grać lokalni grajkowie z The Crossroads. Oczywiście niczego nowego nie zaprezentowali, ale pod sceną gibało się nie małe grono osób. Osobiście przyznam, że tupnąłem nóżką ze dwa razy, może ze trzy pomachałem baniakiem - i tyle. Set The Crossroads wyraźnie przypadł do gustu starszym ode mnie maniax, aczkolwiek nie bazowałbym akurat na ich opinii. Co ciekawe, oprócz mężczyzn zaawansowanych wiekiem, brzuchem, no i oczywiście wiedzą o muzyce, w Mega bawiło się sporo pań, co najmocniej było widać na koncercie Hirax. Zarówno starsze obserwatorki jak i młode harcujące panny wywarły na mnie dobre wrażenie. Krakowski Retribution wyraźnie odstawał od reszty zespołów. Może nie tylko nieco lepszym brzmieniem, ale pomysłem na własną muzykę. W porwaniu publiki (w tym do circle pit) nie przeszkodził im nawet brak gitarzysty prowadzącego, któremu zadedykowany został jeden z utworów. Jeśli nie znacie Retribution, a lubicie Susperia, Testament, Gorefest czy Hatesphere - macie jak znalazł. Zawodowy występ, konkretna gra sekcji rytmicznej, no i wokalista, który jest największym atutem całej formacji. Panowie zaprezentowali praktycznie sam premierowy materiał, i ze zniecierpliwieniem czekam na własną kopię.

Majster Kat'a oglądałem z balkonu. Dobra, strategiczna wręcz pozycja no i o dziwo dźwięk u góry był jakiś taki... lepszy, czytelniejszy. I tu zonk - nie wierzę, że panowie nie mają żadnego premierowego materiału. W końcu od wydania debiutu minęły już cztery (!) lata. Tak czy owak, ja sobie Słowaków bardzo cenię i przy ''Tien minulosti', ''Kat'', ''Pod Gilotinou'',  czy ''Zapalte Ohne'' bawiłem się przednio. W pewnym momencie, gdy Slymak przedstawiał resztę kolegów zespołu, a działo się to w niemalże balladowym momencie, ktoś rozkręcił circle pit - i wydaje mi się, że sprawcą był pewien krakowianin, którego widuję dosłownie na wszystkich koncertach. Nie wiem skąd ma pieniądze i czas, ale szacun, za bardzo charakterystyczny image i zajebiście aktywną postawę na koncertach. Majster Kat mógł, ale nie zagrał bisa, mimo że publiczność wyraźnie się tego domagała. Kilka osób śpiewało teksty, a więcej niż kilka gromko wykrzykiwało nazwę zespołu. A nie mniej narzekało na tragiczne brzmienie. I jestem w stanie w to uwierzyć, bo na dole sound zlewał się w jedno, a o brzmieniu bębnów nawet nie ma co wspominać.

Przerwa na tonik (śmiech).

Na scenie po kilkunastu minutach przygotowań meldują się Grecy z Suicidal Angels. To był mój trzeci gig tej hordy i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że nie bez powodu Nuclear Blast tak długo zwlekała z podpisaniem kontraktu w czasie boomu na thrash. Lukratywny deal z Suicidal Angels okazał się strzałem w dziesiątkę, a wszyscy fani starego Kreatora mogą przez co najmniej kolejną dekadę obserwować rozwój tego bandu. Przy okazji - to był pierwszy zespół tego wieczoru, którzy rzeczywiście jakoś tam brzmiał. Akustyk widać, że zna(ł) się na rzeczy, bo już i trigger na stopce ładnie cykał, a i blaszki brzmiały jak należy. W Mega ciężko jest w ogóle dobrze zabrzmieć (a paradoksalnie na przykład w Bielskim Rudeboyu wszystkie kapele brzmią tak samo - widać specyfika miejsca), ale Suicidal Angels nie miało powodów do narzekania. Potężny młyn, kilka circle pitów, ciągła młócka - gig jak znalazł. Sto procent thrash metalu w thrash metalu. Riffy może i typowe, ale co z tego, skoro każdy numer zachęcał do zabawy. Jeżeli chodzi o Greków - jak dla mnie zarówno po ich występie na Brutal Assault jak i teraz na trasie z Death Angel - stwierdzenie, że to druga liga jest co najmniej nie na miejscu. Wymiana pokoleniowa zbliża się wielkimi krokami i nowe albumy Evile i Diamond Plate(!) w końcu to udowodnią. Muszą. Grecy zagrali przekrojowy set, mocno skupiając się na swoim ostatnim albumie wydanym dla Nuclear Blast. Nie zabrakło też nowych kompozycji, które jednakowoż żadną rewolucją nie będą. Nie tym razem.

Przed dość długo montującym się na scenie Hiraxem nie obyło się bez kolejnych niespodzianek. Pierwszą, było obwieszczenie Piony (organizatora koncertu - przyp. red), że Ci, którzy są i będą posiadaczami biletów z tej edycji - 17 września mogą wejść na koncert Sodom. Z komercyjnego punktu widzenia strzał w co najmniej stopę, ale z drugiej strony - wielki szacun! Drugą, trochę niefortunną, był dziwny pokaz ''alternatywnej mody'' w postaci cybergotek tańczących do ''Thunderstruck'' AC/DC. Cóż, takie rzeczy to lepiej na Castle Party zostawić, a nie dla środowiska, które myśli raczej jednotorowo. No i niestety, nie wszystkie panie zaprezentowały się urodziwie. Nie mniej jednak i tak plus dla Piony za przeforsowanie czegoś innego do metalowego światka.

Po tańcach na scenie zameldowali się panowie z Hirax. Jak się okazało, byli nie mniejsza gwiazdą niż Death Angel. W trakcie ponad godzinnego występu Katona De Peny i kolegów na scenie jak i pod nią działy się istne cuda. Poza tym - na Hirax najaktywniej bawiły się Panie! Co rusz pląsające na scenie, dając buziaka szalonemu Katonowi, który jak dla mnie powinien dostać nagrodę za najbardziej metalowy wyraz twarzy wszech czasów. Zresztą, domyślam się, że koncert w Polsce - prócz morza wypitej wódki, na długo, ale to bardzo długo zostanie im w pamięci. Takiego przyjęcia nie mają nawet prawdziwe gwiazdy z tej ''pierwszej'' ligi thrashu. Kibicowskie ''Ole, ole - Hirax!'', śpiewanie utworów, niekończący się młyn... Czego więcej chcieć do szczęścia? Jak dla mnie nieco krótszego setu, bo na koniec po tylu godzinach słuchania i oglądania thrash metalowych hord miałem dość, a przede mną był jeszcze gig Death Angel. Tak czy owak, niezależnie czy Hirax grało kawałki z nieco archaicznego debiutu czy wieńczący gig hicior - ''Assassins of War'' młócka była przednia - z blastami włącznie! Trochę szwankowało brzmienie (zwłaszcza gitary prowadzącej, która na koniec została odłączona od prądu?), ale w żaden sposób nie psuło to odbioru rewii klasycznego thrash metalu. Warto wspomnieć o Katonie jako wokaliście w ogóle. Wiadomo, że jego głos jest dość specyficzny, żeby nie powiedzieć, że raczej ciężkostrawny, ale jako frontman, niezależnie czy rzuca tanimi tekstami ''You are mental, fuckin metalmaniax!'' czy rzeczywiście chwali naszą publiczność - robi to z takim zapałem i energią, że aż miło widzieć tak zwariowanego człowieka.

Death Angel kazało na siebie czekać nieco dłużej niż reszta, ale było to spowodowane między innymi zmianą scenografii, perkusji no i ustawieniem w miarę sensownego brzmienia. Mój trzeci koncert Death Angel i pierwszy młyn wieczoru w jakim pozwoliłem sobie wziąć udział. Nie znam utworów z nowego albumu. I dlatego też nie wiem co zagrali. Wiem za to, że przy ''Kill As One'', ''Seemingly Endless Time'' czy już przy końcu setu (''Lord of Hate'') omal nie straciłem głowy od headbangingu. Death Angel jak zwykle w formie, na luzie, bez spinania się. Na równi z Heaten mój osobisty numer jeden w thrash metalu na dzień dzisiejszy, i jeżeli będę miał jeszcze kiedyś ich zobaczyć zrobię to bez zastanowienia. Nawet, gdy muzyków kopie prąd lub też gdy perkusista  rzuca talerzami (śmiech). Z tych koncertów, które dane mi było zobaczyć, ten był słabszy, może dlatego, że wcześniej widziałem Marka Oseguede i spółkę na festiwalach, gdzie Death Angel sprawdza się znakomicie. Siedemnastoutworowy koncert w tym cover ''Heaven and Hell'' Black Sabbath w zupełności mnie zaspokoił. Coś czuję, że prędko takiej muzyki nie posłucham. Chyba, że trafię na koncert Onslaught, a wtedy już nie ma zmiłuj.  

Podsumowując: Piona dla Piony za organizację. Cieszy i napawa dumą, że gość który jeszcze nie przekroczył progu trzydziestki potrafi ogarnąć imprezę na takim poziomie. I to nie jedną, a kilka w przeciągu roku, z czego każda kolejna edycja Silesian Massacre jak i mniejsze koncerty (Incantation, Sinister itd.) są coraz lepsze zarówno pod względem zapraszanych kapel jak i promocji wydarzeń. Zobaczymy co będzie się działo na ''core'owej'' edycji festiwalu, gdzie co prawda, core'a zbyt wiele nie będzie, za to dużo nu-metalu. Z czystej ciekawości sprawdzę, bo coś czuję, że Pro-Pain i reszta stawki może nie być tak kusząca jak organizator myśli. A jeśli nie, to z pewnością to sobie odbiję na trzeciej edycji Silesian Massacre gdzie zagrają m.in. Entombed, Krisiun i Kataklysm. Kolejne prawdziwe metalowe święto ma już swoją datę, a bilety są w sprzedaży, także w czerwcu widzimy się w Mega Clubie. Bez dwóch zdań.

Grzegorz ''Chain'' Pindor

P.S

Tekst ten został wyedytowany i dodano w nim treści dotyczące powodu, dla którego Sodom oraz Horrorscope nie zagrało na drugiej edycji Silesian Massacre Festival. Za pominięcie tego faktu z góry przepraszam. Z poszanowaniem dla Piotra ''Piony'' Płoszyńskiego z Piona Art Agency.