The Young Gods - 27.02.2011 - Kraków

Relacje

Zeszłoroczna płyta The Young Gods, "Everybody Knows", była świetnym podsumowaniem ich dotychczasowej 25-letniej kariery. Obecnie trwająca trasa w podobnie celny sposób definiuje trwający już ćwierć wieku fenomen grupy.

W pewnym sensie dziwił mnie brak supportów na całym polskim odcinku trasy. Nawet jednak tylko na wybranych koncertach we Francji i Szwajcarii, występy Młodych Bogów poprzedzać będą ich młodsi koledzy z m.in. Love Amongst Ruins czy The Hollow Man. Z drugiej strony, jak się okazało, przy The Young Gods publiczność nie wymagała zbytniego "rozgrzewania".

Wieczór w krakowskim klubie Kwadrat rozpoczął się oficjalnie od jazgotliwego, elektronicznego intra, "Sirius Business", pochodzącego z ostatniej płyty zespołu. Jak na liderów industrialu przystało The Young Gods od początku brzmieli… głośno. Po kłującym uszy krótkim wprowadzeniu, poleciało jednak bardziej stonowane, wyciszone - i w pewnym sensie mające znamiona alternatywnego przeboju - "Blooming". Wokalista Franz Treichler wręcz wyszeptywał do mikrofonu tekst zwrotek, by w refrenie zachwycić miłym dla ucha śpiewem. Dowód na to, że nawet najbardziej ortodoksyjni fascynaci hałasu, z wiekiem poszukują spokoju i melodii. Cały koncert był jednak - podobnie jak ostatnie wydawnictwo grupy - pewną huśtawką nastroju. Co nikogo nie zdziwiło, na żywo świetnie sprawdził się dynamiczny "No Land’s Man", będący w sporej części popisem gitarzysty Vincenta Hänni. Najnowszy nabytek grupy wzbogacał jej twórczość partiami nie tylko gitary, ale także basu, co dodało mocy i metalowego pazura nawet klasycznym kompozycjom zespołu. Interesująco zabrzmiało "Miles Away", zagrane na gitarze akustycznej, "Introducing", również spokojniejszy "Mr. Sunshine", ale także gwałtowniejsze "Tenter Le Grillage". 

Znamienne, że najstarsi ze składu Franz Treichler i nawet - dość ospały przez większość cześć występu - klawiszowiec Alain Monod wyraźnie ożywiali się przy swoich klasycznych kompozycjach jak mocne "Kissing The Sun", takież "Skinflowers", "About Time" czy mające już miejsce w kanonie gatunku "Gasoline Man". Podczas tego przedostatniego wokalista nie omieszkał zabawić się z publiką, poszukując za pomocą umocowanego do statywu mikrofonu reflektora, "zwycięzcy" w znanej fanom i sobie grze. Przy tym niejednego zadziwił gibkością i energią towarzyszącą jego skokom i tańcom na scenie.

Szwajcarzy zakończyli swój występ po paru bisach, podobnie jak swoją dotychczasową dyskografię, nieoczekiwanie - wyciszonym "Once Again". Może był to właściwy z ich strony krok zważywszy, że fani zdawali się coraz aktywniej przyjmować każdy dźwięk płynący z głośników i gdyby nie lekkie stonowanie nastroju nie pozwoliliby muzykom jeszcze długo zejść ze sceny.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że dramaturgię każdego utworu i całego występu potęgowały, a wręcz budowały, światła. Nie wyobrażam zresztą sobie wykonania "Kissing The Sun" bez ostrych, kłujących oczy, migających świateł. Może i nie ma w tym niczego innowacyjnego, ale grupa zdaje się wyciskać z danych im możliwości maksymalnie dużo.

Tą wizytę w naszym kraju zespół z pewnością będzie miło wspominał. Ponoć w innych miastach byli przyjmowani z podobnym entuzjazmem co w Krakowie. I choć Franz Treichler oraz Alain Monod młodzi są już głównie w szyldzie swojej formacji, obserwując tego wieczoru zwłaszcza tego pierwszego, myślę, że spokojnie możemy życzyć im co najmniej kolejnej dekady udanych koncertów oraz płyt.

Jacek Walewski