Ulver - 18.12.2010 - Warszawa
Ulver rozpędza się koncertowo. Jak wynika z wywiadów udzielanych ostatnio przez Garma tu i tam, zespół po raz pierwszy dał się wtłoczyć w typowy dla innych kapel gorset goniących terminów, nadchodzących koncertów, które trzeba zagrać i deadline’u, do którego bezwzględnie trzeba zarejestrować nowy materiał studyjny.
Nic dziwnego, że jeszcze półtora roku temu nigdy bym nie przypuszczał, że zespół nie tylko pojawi się w Polsce, ale jeszcze zagra tu dwukrotnie, w ciągu zaledwie 12 miesięcy. Nie było mnie w lutym w Krakowie, ale Warszawy nie chciałem już odpuścić. To w końcu ostatni gig przed zapowiedzianą przerwą, przeznaczoną na dokończenie prac nad nowym albumem. Po jego wydaniu Norwegowie znowu ruszą w drogę…
Gdy dotarłem do klubu występ kończyła właśnie Proghma-C. Miałem szczery zamiar zdążyć na ich set, ale naiwnie uwierzyłem w informację na stronie Palladium, wedle której impreza miała rozpocząć się punktualnie o godzinie 20.00. Inne strony mówiły wprawdzie co innego, ale to okazało się po fakcie. Szczęście w nieszczęściu polegało jednak na tym, że ostatni kawałek kapeli, jaki miałem okazję zobaczyć i usłyszeć, w ogóle mnie nie porwał, więc gruncie rzeczy źle się wcale nie stało.
Kolej na Blindead, który tego wieczoru skupił się wyłącznie na promowaniu najnowszego krążka "Affliction XXIX II MXMVI". Problem w tym, że płytę tę odfoliowałem dzień wcześniej i zdążyłem przesłuchać ledwie jeden raz. Zaprezentowany materiał był więc dla mnie niemal zupełnie nowy. Zespół złagodził brzmienie, znacznie wydłużył spokojniejsze partie, co szczerze mówiąc nie do końca mi odpowiada. Owszem, kapeli udało się wytworzyć specyficzny, niepokojący klimat, świetnie podkreślony przez wizualizacje, ale zabrakło w tym wszystkim ciężaru. Wygląda na to, że moje nadzieje na istnienie rodzimego bandu, który miażdżyłby słuchacza dźwiękiem, na razie pozostaną w sferze niespełnionych marzeń. Na szczęście, zawsze dla osłody mogę sobie włączyć bezkonkurencyjny w tej dziedzinie Yob. Tak czy owak, koncert w sumie dobry, bez wątpienia najlepszy z supportów, zwłaszcza na tle występującego w następnej kolejności Fennesza.
Tajemnicą poliszynela jest, że występy na żywo laptopowych ’artystów’ to dla mnie antykoncerty. Gitara podłączona do Maca wciąż niewiele tu zmienia. Zgodnie z przewidywaniami Fennesz od pierwszych chwil swego setu zaczął skutecznie usypiać. Wytrzymałem dzielnie 20 minut i salwowałem się ucieczką, wygnany stamtąd nie tylko muzyką Austriaka, ale i panującym wewnątrz arktycznym mrozem. Tak, klima to fajny wynalazek, ale nieczęsto zdarza mi się bywać na koncercie klubowym i żałować, że czapkę zostawiłem w szatni. Największa aktywność ruchowa publiki przejawiała się w trzymaniu uniesionych w górę komórek, więc naprawdę nie było potrzeby do tego stopnia schładzać atmosfery. W obszernym hallu, gdzie w czasie show Fennesza zebrało się na oko więcej ludzi niż na sali, było już znacznie cieplej. Przy okazji, przez unoszące się wszędzie kłęby dymu można było zaobserwować, jak w praktyce funkcjonuje obowiązujący od niedawna zakaz palenia tytoniu w miejscach publicznych.
Przysłowia są mądrością narodów; jedno z nich mówi: "do trzech razy sztuka". W kontekście Ulver porzekadło potwierdziło swój sens, bowiem dopiero za trzecim razem Norwegowie udowodnili wreszcie, że są czymś więcej niż tylko ekipą, która zebrała się razem do kupy, co by zarobić parę zielonych za pomocą coraz częstszych występów na żywo. I wcale się tu nie czepiam; sam Garm w wywiadach nie ukrywa, że powodem, dla którego Ulver gra koncerty są po prostu pieniądze. Przede wszystkim, słychać zdecydowanie lepsze ogranie, a także zauważalnie większy luz. Garm gada więcej, niż kiedykolwiek wcześniej, a co najważniejsze śpiewa wyraźnie lepiej niż w nie tak wcale odległej przeszłości. Postęp na tym polu, zwłaszcza w porównaniu z setem na Brutal Assault 2009, kiedy to pierwszy raz miałem okazję widzieć kapelę na żywo, jest znaczący. Owszem, wciąż nie zawsze wychodzi to czysto, ale Garm znacznie lepiej panuje nad głosem, w razie potrzeby zgrabnie uciekając w krzyk. To w miarę dobre rozwiązanie, bo zdecydowanie bardziej wolę słyszeć wokalistę krzyczącego aniżeli tego, który fałszuje.
Setlista szczególnie nie zaskoczyła, Ulver od roku gra właściwie ten sam zestaw kompozycji, nieco go tylko urozmaicając. Tym razem usłyszałem wszystkie kawałki, jakie zespół zagrał w tym roku na Hellfest, plus kilka nowości. Jedną z nich był na przykład "Eos" zaprezentowany na sam początek, jak również fragment "Silence Teaches You How To Sing" czy "Theme 2". Tym razem Garm nie ocenzurował wyświetlanych w tle wizualizacji i, tak jak to się stało w Krakowie, nie wyciął scen przedstawiających obóz koncentracyjny. Wcześniej jednak dał publice możliwość wyboru, a ta wybrała właśnie mocniejszy podkład. Miałem już zresztą okazję go widzieć, bowiem we Francji zespół nie miał podobnych oporów.
Co warte odnotowania, w setliście znalazło się miejsce dla kawałka z nadchodzącego albumu. Nie podejmę się jednak wróżyć na jego podstawie, czego można czy należy oczekiwać po nowym krążku, gdyż jego szczegóły zatarły mi się w pamięci. Na koniec czekała jeszcze niespodzianka, w postaci wspólnego finału setu wspólnie z Fenneszem. Kolaboracja ta udała się akurat średnio, niczego szczególnego do występu Norwegów nie wniosła, no może poza nadmiernym wydłużeniem "Not Saved". Pomimo gorącego aplauzu bisu jednak nie było. Muzycy wrócili wprawdzie na chwilę na scenę, ale Garm wyjaśnił, że po prostu nie mają przygotowanego materiału z przeznaczeniem na dogrywkę.
Był to bez wątpienia najlepszy koncert Ulver, którego byłem świadkiem. Kiedy jednak następnego dnia puściłem sobie "Perdition City", utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że to przede wszystkim zespół studyjny, tworzący muzykę do samotnej kontemplacji. Takim właśnie powinien pozostać, ale dzieciaki jakoś wykarmić trzeba...
Setlista Ulver:
Eos
Let The Children Go
Little Blue Bird
Rock Massif
For the Love of God
In The Red
Operator
Funebre
Silence Teaches You How To Sing (fragment)
Theme 2
Plates 16-17
Hallways Of Always
Death From England
Porn Piece Or The Scars Of Cold Kisses
Like Music
Not Saved
Tekst: Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
RELACJA JACKA WALEWSKIEGO
Z pozoru zamknięty w sobie lider Ulver, Garm chyba polubił nasz kraj, skoro wraz ze swoją grupą odwiedził nas w mijającym roku aż dwukrotnie. Sam miałem już trzecią okazję oglądania Norwegów na żywo i muszę przyznać, że tym razem niestety wywarli na mnie najmniejsze wrażenie. Po kolei jednak…
Gdy pojawiłem się w Palladium, z niemałym opóźnieniem ("dzięki" PKP!), swój występ kończyła Proghma-C. Czwórka muzyków wyglądała dość dziwnie na dużej scenie warszawskiego klubu, do tego brzmienie - zwłaszcza wokalu - pozostawało wiele do życzenia. Niemniej żałuję, że nie udało mi się zobaczyć w całości ich koncertu.
Po twórcach "Bar-do Travel" nadszedł czas na Blindead. Co ciekawe, była to dopiero druga sposobność zobaczenia grupy (dzień wcześniej grali w Bydgoszczy) promującej niedawno wydany "Affliction XXIX II MXMVI". Zespół podjął decyzję, by oprzeć cały swój set na nowej płycie, unikając wtrąceń z poprzednich albumów. Przez ograniczone ramy czasowe muzycy ominęli tylko "So, It Feels Like Misunderstanding When" - słusznie, ponieważ gdyby dokładnie trzymali się chronologii utworów, nie zagraliby wspaniałego numeru tytułowego. Havoc i spółka przez cały czas w świetny sposób operowali napięciem. Od otwierającego album, pełnego agresji i pasji "Self-consciousness Is Desire and", przez kojące "After 38 Weeks" po poruszające "My New Playground Became". Podczas Dark and Gray" na scenie zaszły pewne przemeblowania. Zeszli z niej Deadman i Zvierzak, Havoc wziął na swoje barki bas, z którego wydobywał chaotyczne sprzężenia i drony, zaś Nick wykrzykiwał tekst do megafonu, zniekształcającego jego głos. "All My Hopes and Dreams Turn Into" dobrze wprowadziło publikę w punkt kulminacyjny koncertu i zarazem całej opowieści - kompozycję tytułową, na żywo poruszającą jeszcze bardziej niż w wersji studyjnej.
Niebagatelną rolę w twórczości Blindead pełni nie tylko muzyka, ale także oprawa graficzna. Tak jak w swojej recenzji ich ostatniej płyty wyróżniłem zdobiące ją obrazy Katarzyny Sójki, tak przy tej okazji nie mogę zignorować pracy Romana Przylipiaka. Każdej kompozycji towarzyszyła osobna wizualizacja jego autorstwa, wszystkie jednak związane były z historią autystycznej dziewczynki, opowiedzianą w tekstach. Wrażenie robiła zwłaszcza ta wyświetlana przy "Self-consciousness Is Desire and", nerwowa i dynamiczna pogłębiała uczucie niepokoju i kumulującej się agresji towarzyszących utworowi. Warto zauważyć, że w tej kwestii Blindead ponownie zaproponowało coś na światowym poziomie. Ich wizualizacje były raczej miniaturkami filmowi, a nie tylko animowanymi zdjęciami.
Christian Fennesz - podobnie jak na Off Festival - nie zachwycił, a momentami wręcz nudził. Spory w tym udział miał z pewnością dźwiękowiec, niezbyt udolnie sprawdzający się w swojej roli. Pomimo tego, sympatyczny Austriak, znany ze współpracy m.in. z Mikem Pattonem, w także Ulver, został przez publiczność ciepło przyjęty i nawet przymuszony do, nieobowiązkowego w przypadku supportu, bisu.
Występ Ulver rozpoczął Garm… zagadaniem do publiczności. Przywitał się ze zgormadzonymi oraz dopowiedział, że jest to ostatni koncert jego grupy w czasie tej trasy i ostatni z tym zestawem wizualizacji, które swoją drogą pełnią istotną rolę w prezentowaniu twórczości grupy na żywo. Następne dźwięki, jakie poleciały ze sceny, uświadomiły mi, że niestety będę świadkiem powtórki setu z Krakowa. Zespół rozpoczął od "Eos" płynnie przechodzącego w "Let the Children Go". Po dość subtelnym wstępie, Garm zapytał publiczność, czy przy okazji kolejnej kompozycji chce obejrzeć łagodną czy też brutalną wersję wizualizacji. Jego pytanie z pozoru mogło dziwić. Wszystko wydało się jasne, gdy apokaliptycznym "Little Blue Bird" i "Rock Massif" towarzyszyły fragmenty kronik filmowych dotyczących Holocaustu oraz nazizmu. Przypomnę zresztą, że jeszcze w lutym w Krakowie zespół ocenzurował tą część swojego występu, "mając na uwadze historię naszego kraju". Co interesujące, zarówno wtedy jak i teraz muzycy odważyli się za to puścić odważne sceny erotyczne w czasie "For the Love Of God", którego wykonanie było punktem kulminacyjnym występu.
Napięcie nie opadło przy brutalnym "Operator", któremu towarzyszył kontrowersyjny klip dotyczący samobójstwa. Przy "Hallways of Always", mocno zmienionym "Porn Piece Or The Scars Of Cold Kisses" i "Like Music" nastąpiła zrozumiała chwila wyciszenia. Dopełnieniem tego mogło być, rewelacyjnie wypadające na żywo, “Not Saved". Niestety piękny motyw główny utworu stał się wyjściem do dość nudnej i koślawej improwizacji, w której uczestniczył także, zaproszony specjalnie na scenę przez Garma, Fennesz.
Warszawski koncert Ulver z pewnością nie był wydarzeniem na skale ich poprzedniej wizyty. Zawinił chyba głównie zespół, mogący lepiej przygotować się do koncertu, choćby, mając na uwadze niedawny występ w Krakowie, dogłębniej przebudowując setlistę. Do tego muzycy sprawiali wrażenie dość anemicznych i chyba najzwyczajniej zmęczonych. Nie pomogły nawet bardzo entuzjastyczne reakcje polskich fanów…
Jacek Walewski