Lost Soul - 10.12.2010 - Wrocław

Relacje

Staropolskie przysłowie rzecze: "Death metal to jebana wojna". Spokojnie więc można rzec, że 20 lecie zespołu Lost Soul było wojną nuklearną.

Prawdziwym festiwalem blastów wszelakich, świętem siedmiu strun i ekstremalnie niskich strojów. Łącznie z jubilatem wystąpiło 7 kapel reprezentujących najróżniejsze odmiany muzyki najcięższej - każdy brutal znalazł coś dla siebie. Było również sporo życzeń od fanów oraz muzyków, był tort, były świeczki, był szampan - była naprawdę dobra impreza.

Koncert rozpoczął się punktualnie o 18, ludzie jednak zbierali się dosyć niemrawo. Podczas pierwszego występu pod sceną było jeszcze sporo luzu. Tego wieczoru jako pierwszy wystąpił grindcorowy F.A.M. z dwiema uroczymi "świnkami" na wokalu. Publika jednak zaczęła bawić się dopiero gdy na scenę wkroczył zespół Extinct Gods reprezentujący bardziej techniczną stronę ciężkiej muzyki. Pomimo drobnych kłopotów z nagłośnieniem po prostu dali czadu. Kolejny zespół - Gortal zaserwował solidny kawał surowego death metalu, wielbiciele takiego grania z całą pewnością nieźle się bawili. Następnie na scenę wkroczyła pierwsza gwiazda - black/death metalowy Crionics, który swym synchronicznym headbangiem przypomniał mi co ciekawsze teledyski Amon Amarth. Później mała zmiana harmonogramu - zespół Hermh z Białegostoku reprezentujący nurt symfonicznego blacku wystąpił przed Traumą. Każdy z setów trwał od około 30 minut w wypadku supportów do godziny w wypadku gwiazd. Żeby nie rozpisywać się nadto dodam że wszystkie koncerty były świetne, atmosfera była bardzo swobodna, a życzenia dla jubilata sypały się ze sceny na każdym występie.

Najdłuższy, bo prawie 2 godzinny koncert dała oczywiście gwiazda wieczoru - Lost Soul, i na ich koncercie chciałbym się skupić najbardziej. Cały występ był wielką retrospekcją dorobku artystycznego zespołu. Muzycy rozpoczęli występ od materiału z demówek, zagrali również utwory ze wszystkich płyt studyjnych, kończąc oczywiście na Immerse in Infinity. Nie zabrakło więc takich kawałków jak 'Tabernaculum Miser', 'Revival', '216', 'One Step Too Far', 'Christian Meat' czy 'If The Dead Can Speak'. Był również świetnie wykonany cover Prodigy - 'Spitfire' (pewnie usłyszymy go na nowym wydawnictwie szykowanym specjalnie z okazji jubileuszu) z szalonymi solówkami w stylu Steve'a Vaia.

Duże wrażenie wywarła na mnie publika - pomimo tego, że kocioł pod sceną wirował przez wiele godzin, z krótkimi przerwami na rozstawienie sprzętu, ludzie byli w stanie wykrzesać resztki sił na ten ostatni, najważniejszy koncert. Jacek Grecki wraz z ekipą w mgnieniu oka złapali kontakt z fanami. Ponadto muzycy byli w naprawdę dobrej formie - ci co pamiętają niezbyt udany koncert na Brutal Assault mówią że ogień był nieporównywalnie większy. Lost Soul był w końcu na własnym podwórku, z własną publicznością i na dodatek na własnym jubileuszu - nie mogło się nie udać! Ba, było tak dobrze, że ludzie nie chcieli wypuścić zespołu ze sceny, a muzycy bisowali aż dwukrotnie.

Cała impreza zakończyła się około pierwszej w nocy - było więc osiem godzin totalnej destrukcji. Nie mam pojęcia jak klub wytrzymał taką nawałnicę blastów, jak fani wykrzesali z siebie tyle sił, ale powiem jedno - kto nie był, ten stracił prawdziwą death metalową ucztę!

Marcin Marcinkiewicz