Coma - 06.11.2010- Poznań
Nie pamiętam już w sumie kiedy to ostatnio miałem okazję odwiedzić Centrum Kultury Zamek w Poznaniu dwukrotnie podczas jednego tygodnia. Sobotni deszczowy wieczór jednak nie sprzyjał za bardzo na tego typu dywagacje, więc czym prędzej odegnałem od siebie powyższą myśl i po krótkiej podróży pragnąłem już jak najszybciej znaleźć się pod dachem koncertowej Sali Wielkiej gdzie, w ramach swojej ogólnopolskiej trasy, wystąpić miała łódzka formacja Coma.
Należy tu jednak dodać, że koncert ten nie miał być zwykłym występem, do których już zdążyli przyzwyczaić nas Piotr Rogucki i spółka. Wydarzenie to miało być o tyle bezprecedensowe, że Coma postanowiła tym razem zaskoczyć swoich fanów i na tym tournee zaserwować występy akustyczne w połączeniu z orkiestrą symfoniczną. Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła to czy aby sam pomysł nie jest już za bardzo oklepany? W polskich realiach może niekoniecznie, ale zawsze przecież jest jakieś "ale" (w końcu u nas w Polsce każdy lubi mieć swoje własne zdanie).
Pomimo, że koncert od dawien dawna był już wyprzedany, Sala Wielka bez problemu mogłaby przyjąć pod swoje skrzydła jeszcze całkiem sporo fanów łódzkiej formacji. Jednak może właśnie takie było zamierzenie organizatorów. Zresztą, impreza miała pierwotnie odbyć się w Eskulapie, ale ostatecznie z powodów natury ekonomicznej klubu, została ona przeniesiona właśnie do CK Zamek.
Tym razem nie było żadnych supportów, żadnych dodatkowych fajerwerków. No chyba, że weźmiemy pod uwagę okoliczności tego wieczoru. Wyszli troszkę spóźnieni jednak zgromadzona publiczność już po chwili nie miała im tego za złe. Piotr Rogucki już na samym początku zaznaczył, że ten wieczór będzie inny niż te do tej pory spędzone każdorazowo z Comą, po czym przedstawił septet Symfoników Gdańskich, którzy stanowili swoiste novum dla tego całego wydarzenia. Wiolonczela, skrzypce, altówka, trójkąt słowem czasami z początku nie można było poznać danego utworu zespołu, dopóki nie pojawił się tekst. Ale inaczej w tym wypadku nie oznacza źle. Nowe, ciekawe aranżacje nadały wielu dobrze znanym utworom Comy nowe znaczenie, jakby odkryły drugie dno, ujawniły dodatkowy przekaz. Perkusja osłonięta specjalną ścianą z plexi, akustyczne gitary i bas - widok zdecydowanie niecodzienny jeśli chodzi o łódzką formację.
Dwugodzinny występ łodzian obfitował w wiele ciekawych i zaskakujących wydarzeń. Piotr Rogucki, jak zwykle, od samego początku złapał znakomity kontakt z publicznością. Daj Boże każdemu polskiemu zespołowi tak charyzmatycznego lidera jak on. Nic dodać, nic ująć. Nie minęło kilkanaście minut występu, a w rękach wokalisty znalazła się…praca magisterska na temat zespołu Coma! Zespół był tym całym zajściem dość zaskoczony, podziękował i pogratulował bardzo dobrej obrony jednej z koleżanek stojących w pierwszych rzędach. Ze sceny co rusz padały miłe słowa w kierunku publiczności (według ówczesnych słów Piotra, do tego dnia była to najlepsza publiczność na całej trasie). Lider formacji był ponadto zaskoczony żywiołowością, energią i entuzjastyczną reakcją fanów na kolejne utwory. Miało być spokojnie i klimatycznie, a było i tak z rockowym zacięciem i pazurem, przynajmniej pod sceną. Piotr nie mógł długo tylko i wyłącznie patrzeć na ludzi falujących na rękach innych i sam w końcu skoczył ze sceny niesiony przez wiwatujący tłum. Oprócz tego nie zabrakło także wzmianki o sporcie i gratulacjach od Łodzi i całej Polski dla Lecha Poznań za wygranie meczu z Manchesterem City. Koncert (na wtóry bis) zwieńczył utwór "100 Tysięcy Jednakowych Miast", który wszyscy, i to dosłownie, bowiem łącznie z publicznością, wysłuchali na siedząco i w spokoju. Piotr po raz kolejny wyszedł do fanów, usiadł razem z nimi i wspólnie śpiewali kolejne wersy kawałka. Znakomite zwieńczenie całego wieczoru.
Nie będę tu pisał o całej setliście, o tym, że zagrali większość swoich najbardziej znanych numerów m.in. "Spadam" i "Daleka Droga Do Domu". Zresztą, jeśli ktoś jest bardzo ciekawy, to i tak znajdzie wszystko w sieci. W tym całym wydarzeniu chodziło o coś zupełnie innego. O pokazanie innego oblicza, przearanżowanie utworów i tchnięcia w nich nowego ducha (co w większości przypadków wyszło dobrze i bardzo ciekawie). Drugi taki wieczór szybko może się nie powtórzyć. Ale z drugiej strony, jakbyśmy mieli takie koncerty na co dzień to byśmy się nimi przejedli. A tak zaserwowano nam tym razem coś na tyle egzotycznego w skali naszego kraju, że tak szybko znów pewnie na naszym stole nie zagości. Ale może to i lepiej. Tak czy siak, mam nadzieję, że ci, którzy już mają za sobą występy Comy w ramach tego tournee, czują się nasyceni, a ci, którzy jeszcze ciągle czekają na przybycie do ich miasta Piotra Roguckiego i spółki życzę smacznego!
Krzysztof Kukawka