Arch Enemy - 26.10.2010 - Warszawa

Relacje
Arch Enemy - 26.10.2010 - Warszawa

Ile kultury ostatnio w Warszawie! Tabuny muzyków przewijają się przez wszystkie możliwe stołeczne kluby. Najlepiej byłoby nie spać, a niekiedy nawet bywać w dwu miejscach naraz. Nie dość, że wtorek z Arch Enemy był moim trzecim z kolei dniem z koncertem w tle, to jeszcze w tym samym czasie w Progresji zaprezentował się Annihilator.

Jednak, jako że nie jestem w stanie zdzierżyć zarówno ostatnich dokonań Kanadyjczyków (a nie było szans, że ograniczą set wyłącznie do dwu pierwszych albumów) jak i ich obecnego wokalisty, wybrałem wieczór w towarzystwie uroczej Angeli. Towarzyszyli jej wprawdzie koledzy z zespołu, ale podejrzewam, że dla wielu zgromadzonych w klubie tego dnia wystarczyłaby obecność samej blond-piękności. Męska część publiczności dała zresztą temu wyraz, skandując imię wokalistki częściej niż nazwę bandu. 

Wielokrotnie już widziałem Stodołę szczelniej wypełnioną, chociaż frekwencja, mimo  drogich biletów, była przyzwoita. Co więcej, publika przyjęła Szwedów naprawdę gorąco, sami muzycy sprawiali wrażenie szczerze zaskoczonych tym faktem. Ludzie przyszli się bawić i to, co działo się przed barierkami czy w młynie, biło na głowę większość imprez, których gwiazdami były znacznie bardziej "prawdziwe" metalowe kapele. Ochroniarze w fosie mieli pełne ręce roboty, w trakcie jednego kawałka ustawiła się nawet mini ściana śmierci. Nie ma bata, widząc to wszystko, Szwedzi musieli być bardzo zadowoleni.

Nie powiem, żebym szalał za twórczością Arch Enemy, ale koncert okazał się całkiem przyzwoity. Kapela wystartowała od "The Immortal" z "Burning Bridges" i tego wieczoru to właśnie starszy materiał zdominował setlistę. Całkowicie pominięta została wprawdzie "Stigmata", a z ostatniej studyjnej płyty usłyszeliśmy jedynie "I Will Live Again" i "Revolution Begins". Były i największe hity, i solo perkusyjne, i solowe popisy gitarowe Chrisa i Michaela, a także obydwu braci razem. Niestety, fakt, że zespół występuje na żywo, nie ma większego wpływu na jego podstawową bolączkę, słyszalną na każdym kroku na albumach studyjnych. Mam na myśli nadmierne rozpitolenie i słodzenie. Chwilami czułem się jak w cukierni, choć mocniejsze partie niwelowały to wrażenie.  

Początek koncertu także był dość niemrawy. Zmasowany atak zbyt mechanicznie brzmiącej oraz za mocno nagłośnionej perkusji skutecznie zagłuszał gitary. Na szczęście, później brzmienie nieco się poprawiło, a może to ja się przyzwyczaiłem. Również Angela, choć właściwie jej wokalowi niczego nie można zarzucić, śpiewa na żywo jakby mniej agresywnie niż na płytach. Na osłodę muszę jednak przyznać, że w wersji live prezentuje się naprawdę świetnie. Nie ma się co dziwić Amottowi, że wykopał Liivę z zespołu, na jego miejscu zrobiłbym to samo, hehe. Regularną część setu zakończył "We Will Rise", to jest jeden z największych przebojów kapeli; rzecz jasna, nie zabrakło też bisów. Dla porządku wspomnę jeszcze, że całą imprezę rozpoczął nasz rodzimy Totem, pozwoliłem sobie jednak odpuścić ich występ.

Setlista Arch Enemy:

Intro
The Immortal 
Revolution Begins      
Ravenous     
Taking Back My Soul
My Apocalypse     
Heart of Darkness
Silent Wars / Drum solo
I Will Live Again    
Dark Insanity    
Dead Eyes See no Future 
Bury Me an Angel / Guitar solo
Dead Bury Their Dead 
We Will Rise
Snow Bound
Nemesis
Fields of Desolation (Outro)

 

Tekst: Szymon Kubicki
Foto: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka