Watain - 18.10.2010 - Warszawa

Relacje
Watain - 18.10.2010 - Warszawa

Ledwie dwa miesiące po Brutal Assault AD 2010, którego diabelskim zwieńczeniem był show Watain, nadarzyła się okazja, by sprawdzić, jak kapela prezentuje się w warunkach klubowych. Szwedzi podróżują po Europie w ramach Reaping Death Tour wraz z Destroyer666 oraz Otargos, czyli z kumplami z Season of Mist.

Wbrew oficjalnym zapowiedziom, nie była to wcale pierwsza wizyta Watain w Polsce, a trzecia, ale biorąc pod uwagę zwłaszcza katastrofalny gig w warszawskim MetalCave sprzed sześciu lat, pierwsza w naprawdę sensownych warunkach. Dziś to już zespół o uznanym statusie, który może pozwolić sobie nawet na sceniczną oprawę na głowę bijącą tandeciarzy z Dimmu, nieco ponad tydzień wcześniej obecnych na deskach Progresji. Jak można było zakładać, frekwencja tego wieczoru okazała się słabsza niż podczas gigu Norwegów, ale i tak lepsza niż to niejednokrotnie wcześniej bywało.

Rzucony na pierwszy ogień Otargos nie miał łatwego zadania. Bliska zeru rozpoznawalność ich szyldu zaowocowała znanym już z Progresji stanem pustego środka sali. Pod sceną zameldowało się kilku dyżurnych maniaków, reszta zaś pochowała się po kątach, ubezpieczając tyły na wypadek potrzeby nagłego odwrotu. Mało budujący musiał być to widok ze sceny, choć Francuzi starali się jak mogli, by przekonać do siebie wybrednych. Inna sprawa, że szczególnych narzędzi ku temu nie mieli. Ich set był poprawny, ale nic ponadto. Podobnych im kapel jest tak wiele, że trzeba sporo szczęścia i talentu, by w jakiś sposób móc się wyróżnić. "No God, No Satan", to jest ich najnowszy album wydany w barwach Season of Mist, jakoś mnie nie przekonuje; miałem nadzieję, że może koncert coś tu zmieni. Niestety, na żywo jest równie monotonnie, co w studio. Szczęśliwie,  Otargos grał na tyle krótko, że nie zdążyłem porządnie się znudzić.


Za to Destroyer666 to zupełnie inny temat. Sytuacja, gdy support przyjmowany jest przez publiczność bardziej entuzjastycznie niż anonsowana gwiazda, zdarza się wcale nie tak rzadko. Watain to jednak nie Metallica, żeby radzić sobie z tym problemem przykręcając rozgrzewaczom potencjometry. Nie wiem, jak rzecz się miała na innych koncertach, pewne jest jednak, że dla sporej części stołecznej publiki to właśnie ekipa K.K. Warsluta była tego wieczoru najistotniejsza. Większy napór na barierki, większy młyn (miotało się jakieś 5 osób, ale mniejsza o szczegóły) a przede wszystkim głośne skandowanie nazwy zespołu. Destroyer666 to zdecydowanie ekipa klubowa; ich występ, który dane mi było widzieć w ubiegłym roku na jednym z letnich festiwali, nie miał nawet połowy tej siły rażenia. Gdyby tylko brzmienie było nieco lepsze, efekt byłby jeszcze bardziej morderczy. Tradycyjnie, brakowało selektywności w brzmieniu wioseł, ale nie był to problem na tyle odczuwalny, by zakłócić ogólny odbiór koncertu. Bardzo dobrze wypadły za to partie wokalne, wykonywane przez wszystkich muzyków, nie wyłączając perkusisty. Co ciekawe, setlista wcale nie koncentrowała się na "Defiance" - ostatnim krążku kapeli. Zagrali z niego zaledwie jeden utwór. Na pozostałą część setu złożyły się kawałki z wcześniejszych materiałów, w tym z debiutu, do którego mam spory sentyment. Dla mnie najjaśniejszym punktem wieczoru był genialny "Trialed by Fire". Świetny koncert.   

Setlista Destroyer 666:

A Breed Apart
The Last Revelation
Sons of Perdition  
Raped  
Genesis to Genocide    
Satan’s Hammer  
I am the Wargod  
I Am Not Deceived  
Black City - Black Fire
Trialed by Fire
The Eternal Glory of War

Przed koncertem zastanawiałem się, czy Szwedzi będą mieli warunki zaprezentować w Progresji pełny, ognisty show, którego świadkiem mogli być wszyscy ci, którzy pofatygowali się na tegoroczny Brutal Assault. Na szczęście, udało się. Były więc i płonące świece, i trójzęby, i wybuchy, i dymy, i świńskie - mocno przesuszone już - łby. Nie zabrakło naszyjnika z kości i innych takich. Może to dziecinada, ale robi niezłe wrażenie i generalnie świetnie współgra z warstwą muzyczną występu. Do tego, rzecz jasna, odpowiedni, dopracowany wizerunek muzyków i przyprawiający co wrażliwszych o mdłości smród, dobiegający ze sceny, a w fosie wyczuwalny więcej niż wyraźnie. Nie wiem, czy to sami muzycy zadbali o odbiór ich sztuki dosłownie wszystkimi zmysłami; jeśli tak, współczuję współtowarzyszom podróży. Może nikt ich nie uprzedził, że w Polsce z kranu nie leci święcona woda?

Sam koncert przyjęty został z mniejszym entuzjazmem publiczności, czego zresztą nie rozumiem. Być może przyczyny tego stanu rzeczy należałoby upatrywać w konstrukcji utworów Watain. Raczej długie i dość połamane, nie nadają się do szaleństwa pod sceną i ciągłego machania banią. Bez wątpienia było to jednak widowisko na bardzo wysokim poziomie. Eryk wyglądał jak krzyżówka szaleńca z rozkładającym się trupem, a jego mimika i zachowanie sceniczne mogłyby trafić do poradnika ’Blackmetalowy frontman idealny - w pytaniach i odpowiedziach’. Całe show zostało perfekcyjnie wyreżyserowane. Przykładowo, w "Reaping Death" w odpowiednich momentach wybuchały ognie, a na zakończenie kawałka wokalista, spowity dymem, sprawiał wrażenie, jakby płonął na stosie.

Szwedzi wciąż promują "Lawless Darkness"; kompozycje z tego materiału, to jest żelazny zestaw w postaci "Malfeitor", "Reaping Death", "Wolves Curse" i "Total Funeral" naprawdę dobrze sprawdzają się na żywo. Nie zabrakło i starszego materiału, choć na warsztat wzięty został przede wszystkim wcześniejszy "Sworn to the Dark". Po odegraniu regularnego setu kapela wróciła na bis, mimo że ludzie wcale szczególnie aktywnie do tego nie nawoływali, i zagrała "Sacrifice" z repertuaru Bathory. Wyszło doskonale - świetny kawałek i znakomite wykonanie. Dobrze, że Watain, po wykonanym na Brutalu "The Return of Darkness And Evil", tym razem wybrał inny kawałek Quorthona. Bardzo udany koncert.          

Setlista Watain:

Malfeitor
Devil's Blood
Satan's Hunger
Reaping Death
Sworn to the Dark
Wolves Curse
Stellarvore
Total Funeral
On Horns Impaled
Sacrifice

 

Foto: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki