Dimmu Borgir - 07.10.2010 - Warszawa

Relacje
Dimmu Borgir - 07.10.2010 - Warszawa

Jak pech to pech. Tym razem moje zainteresowanie zespołami uczestniczącymi w trasie 'Darkness Reborn Tour' było odwrotne aniżeli kolejność, w jakiej występowały one na scenie. W rezultacie, 20-minutowe spóźnienie na koncert sprawiło, że zdołałem zobaczyć jedynie ostatni kawałek gigu Sahg. A właśnie na nich najbardziej mi zależało, przede wszystkim dlatego, że Enslaved widziałem już co najmniej cztery razy.

Po raz pierwszy w życiu pożałowałem, że do norweskiego desantu organizator nie dorzucił jeszcze jakiegoś lokalnego rozgrzewacza. Tych mam zawsze pod dostatkiem na imprezach, na które docieram punktualnie. Trudno. Mam nadzieję, że odbiję to sobie w przyszłym roku; ponoć Sahg ma w planach trochę występów na żywo.

Premiera najnowszego krążka "Axioma Ethica Odini" sprawiła, że Enslaved wyraźnie przemeblował swą setlistę. Trafiły na nią aż trzy utwory z tego, nie ukrywajmy, mocno rozczarowującego albumu. Kapela rozpoczęła od "Ethica Odini", jednego z lepszych na płycie, choć irytującego czystymi wokalami. Tych partii jest zresztą na ostatniej produkcji Norwegów aż nadto. W przypadku wersji live obawiałem się przede wszystkim o to, jak keyboardzista Herbrand Larsen poradzi sobie z ich odtworzeniem. W przeszłości bywało z tym różnie, zdarzały się i ewidentne fałsze. Na szczęście, najwyraźniej praktyka czyni mistrza -tym razem muzyk poprawnie wywiązał się ze swego zadania. Dalej poleciała druga nowość w postaci "Raidho". To był niestety najsłabszy moment koncertu. Kawałek zupełnie bezpłciowy, zbyt długi i bez odpowiedniej mocy. Skuteczne okazało się antidotum w postaci "Fusion of Sense and Earth" z "Ruun", doskonałego "Allfadr Odinn" oraz "Isa". Dobrze, że zespół nie zrezygnował z demówkowego "Allfadr Odinn", bo nie dość, że wspaniale sprawdza się on na żywo, to w tej chwili to jedyny utwór, który pokazuje, że Norwegowie grali kiedyś nieco inaczej. Na zakończenie trzecia nowość w postaci "The Beacon" (dobry wybór) i "Ground" z "Vertebrae". Koncert, poza jedną wpadką, o której powyżej, był bardzo udany, choć zdecydowanie za krótki. Nie mogę też przyczepić się do nagłośnienia, które - zwłaszcza w porównaniu z występem gwiazdy wieczoru - było dość przejrzyste. Miło było kolejny raz zobaczyć  Enslaved w akcji.

Setlista Enslaved:

Ethica Odini
Raidho
Fusion of Sense and Earth  
Allfadr Odinn  
Isa    
The Beacon  
Ground


Jak wspomniałem, to supporty, nie zaś anonsowana gwiazda przyciągnęły mnie tego wieczoru do Progresji. Dimmu Borgir nie budzi we mnie szczególnego entuzjazmu. Ich ostatnie dwa studyjne albumy, łącznie z najświeższym "Abrahadabra" (solidnie promowanym podczas tego gigu) generalnie nie nadają się do słuchania. Gwiazdorskiego statusu odmówić im jednak nie sposób. Progresja wypełniona została po brzegi, co ciekawe, nie tylko przez przedstawicieli najmłodszego pokolenia miłosników symfonicznych dźwięków, ale też fanami nieco starszej daty. No chyba, że byli to zakamuflowani rodzice, sprawujący pieczę nad swymi pociechami, gotowi z całą stanowczością bronić ich przed zgubnym wpływem Lucyfera, gdyby ten akurat zabłąkał się do klubu.

W czasie przerwy przed występem Dimmu Borgir zdemontowano perkusję i pozostały sprzęt supportów, odsłonięto imponujący zestaw Daray'a w paskudnym złotym kolorze oraz odpowiednio udekorowano scenę, za pomocą czaszek i innych podobnych głupot. Nuclear Blast hojnie sypie groszem, chyba nigdy jeszcze nie było mi dane widzieć technicznych uwijających się jak w ukropie, a do tego w takiej liczbie. Wreszcie, punktualnie o 22.00 na scenę wstąpił zespół. Daję sobie głowę uciąć, że wśród tradycyjnego okrzyku publiki witającej Norwegów słychać było też piski małoletnich fanek. Dobrze, że na scenę nie poleciały pluszowe misie, ale poczekajmy do następnej trasy. Stroje muzyków pominę, w końcu nie oni jedni zarabiają na chleb przy pomocy przebieranek. Kapela skupiła się na promocji "Abrahadabra", prezentując aż sześć utworów z tego krążka, z czego pięć, jeden po drugim, gdzieś w połowie setu. Pozostałą część występu wypełniły starsze kompozycje, choć zespół pominął dwa pierwsze materiały. Sceniczna 'choreografia' to rzecz jasna pełna profeska, a Shagrath rolę frontmana pełni niemal równie naturalnie co Satyr. Muzycy sprawiali wrażenie zaangażowanych, nie wyglądało to wszystko na odwalanie pańszczyzny. Nie zabrakło nawet miłego dla polskich fanów gestu, kiedy Shagrath przekazał mikrofon Daray’owi. Ten, wezwaniem "pokażcie Norwegom, co to znaczy napierdalać" wzbudził spory entuzjazm zgromadzonej publiczności. Niestety, jeśli wziąć pod uwagę kwestie muzyczne, równie różowo już nie było. Po pierwsze, za mało selektywne nagłośnienie. Efekt - brzmienie wyraźnie brutalniejsze niż na płytach, ale jednocześnie ściana dźwięku i zbyt do przodu wysunięta perkusja. Ogłuszający łomot na podwójnej stopie ma sens w deathmetalowym akcie; w takim zespole jak Dimmu Borgir już niekoniecznie. Żadnych niuansów w grze wiosłowych, zamiast tego równa, masywna i mechaniczna praca, niczym w Rammstein. Poza tym, wszystkie symfoniczne momenty brzmiały bardzo nienaturalnie, rzekłbym nawet bardziej plastikowo niż na płytach, gdzie producenci w miarę umiejętnie potrafili posklejać je w jedną, spójną całość z resztą instrumentów. Nadmiar ścieżek był chwilami bardzo słyszalny, czasem więc wiało ze sceny lekkim chaosem.

Pomimo tych mankamentów koncert mógł się podobać; co więcej, jestem pewien, że znacznej części publiki zdecydowanie się podobał. Set zakończył nieśmiertelny hit "Mourning Palace", choć zdobyczna, cytowana poniżej oficjalna setlista twierdzi co innego. Choć Dimmu Borgir to nie moje klimaty, zobaczenie ich na scenie było na pewno ciekawym doświadczeniem. Gdyby nie ten przegapiony Sahg...


Setlista Dimmu Borgir:

Xibir    
Spellbound (By the Devil)    
The Chosen Legacy
Indoctrination        
Dimmu Borgir   
Gateways           
Chees with the Abyss  
Born Treacherous    
A Jewel Traced Through Coal  
The Blazing Monoliths of Defiance
Vredesbyrd    
The Serpentine Offering  
Puritania            
Progenies of the Great Apocalypse  
Mourning Palace         
Perfection or Vanity



Tekst: Szymon Kubicki
Foto: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka