Tides From Nebula - 23.10.2010 - Bielsko-Biała

Relacje

Tides From Nebula mogą wydawać się marketingowymi samobójcami i koszmarem każdego managera. Funkcjonują bez wokalisty, nie komponują przebojów, udzielają dość zdawkowych wywiadów i do tego miesiąc przed wydaniem nowego albumu nie chcą zdradzić żadnych szczegółów na jego temat. Co jednak dziwne, przy wszystkich swoich "niedoskonałościach", cieszą się popularnością większą niż setki innych kapel w naszym kraju. Powoli również stają pewnym koncertowym pewniakiem, ściągającym do, często prawie pustych, klubów sporą publiczność. Nie inaczej było w bielskim Rude Boy’u…

Początek nie zwiastował szczególnie dużej frekwencji. Newbreed grali niestety tylko dla ok. 40 osób. Niezrażeni tym rozpoczęli swój występ z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru od intra pochodzącego z serialu… "Moda na sukces". Zdaniem niektórych złośliwych ich progresywne utwory ciągną się niczym czas emisji tego słynnego amerykańskiego tasiemca. Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że zespół wypadł bardzo profesjonalnie, prezentując głównie numery z dwóch ostatnich albumów, zaś cały set kończąc w zaskakujący sposób, deathmetalowym "Shelter" z jurajskiej dla nich płyty "Lost". Schodząc ze sceny basista grupy zapowiedział występ Ketha.  

Wspomniani twórcy "III-ia" po raz pierwszy od paru lat pojawili się na scenie bez Rafała, który zasilił szeregi Decapitated.  Miejsce za mikrofonem po raz drugi w historii zespołu zajął Maciek, nadal pełniący jednocześnie rolę gitarzysty. Zespół zaprezentował w dużej mierze materiał z nadchodzącej płyty. Nie popadając w egzaltację muszę przyznać, że swoim drugim albumem muzycy mogą już wkrótce mocno namieszać w naszym kraju, a przy odpowiednim wsparciu marketingowym, także poza jego granicami. Nowe utwory wydają się być jeszcze bardziej połamane niż te z debiutu, do tego niepozbawione bardziej chwytliwych momentów.


Trochę obawiałem się tego jak Maciek poradzi sobie ponownie z rolą wokalisty. Nie mam pojęcia jak ten facet potrafi jednocześnie drzeć się ile sił w płucach i grać takie połamańce na swoim instrumencie. Udaje się mu to jednak rewelacyjnie. Z czystym sumieniem mogę przyznać, że jego sposób śpiewania pasuje do muzyki Ketha znacznie lepiej niż Rafała. Zmiany wyszły, więc grupie na dobre, teraz nie pozostaje nic innego jak oczekiwać wydania jej nowej płyty.  

Tides From Nebula promowali tym występem swój drugi, niewydany jeszcze album.  Obecnie nie wiemy o następcy "Aura" prawie nic poza tym, że jego premiery doczekamy się jeszcze w tym roku. Muzycy postanowili uchylić w czasie koncertów rąbka tajemnicy i zaprezentowali parę numerów z nadchodzącego albumu. Zaskoczeniem mógł być zwłaszcza utwór prawie zupełnie pozbawiony gitar, w którym dominowały… klawisze. Inne premierowe kompozycje, choć już nie tak odległe stylistycznie od materiału z debiutu, sprawiały wrażenie spokojniejszych, stonowanych, a także bardziej… psychodelicznych. "Tajdsi" nie zapomnieli także o sprawdzonych na koncertach numerach z "jedynki", które zostały - co zrozumiałe - przyjęte z wyraźnie większym entuzjazmem. Teoria inżyniera Mamonia nie uwzględnia wyjątków.

Widać było, że zespół coraz większą wagę przykłada do oprawy swoich koncertów. Każdemu numerowi towarzyszyła dopracowana praca świateł współgrających z tym, co działo się na scenie. Jednocześnie żałuję, że muzycy zrezygnowali z wizualizacji, które nadawały ich występom pewnej nomen omen aury.  


Popularność Tides From Nebula stale rośnie, co widać było choćby po frekwencji. Na koncert przyszło ponad 150 osób, co jak na zespół mimo wszystko niszowy i niezwiązany kontraktem z żadną dużą wytwórnią można uznać za bardzo dobry wynik. W rozmowie z Maćkiem Karbowksim dowiedziałem się zaś, że grupa szykuje się już do kolejnej, wiosennej serii koncertów…

Jacek Walewski