Festiwal im. Ryśka Riedla "Ku Przestrodze" - 30-31.07.2010 - Chorzów
Festiwal im. Ryśka Riedla "Ku Przestrodze" to swoista mekka fanów Dżemu. Potrafią oni przejechać cały kraj, by wspólnie uczcić śmierć swego idola. Data tego tragicznego wydarzenia koresponduje z okresem festiwalu, który tym razem wypadł w dniach 30-31 lipca.
Stali bywalcy imprezy zdążyli się już przyzwyczaić do faktu, że od roku odbywa się ona, nie jak dotychczas w tyskich Paprocanach, lecz w Chorzowie. Wątpię jednak, by ci sami uczestnicy tak łatwo przywykli do obniżenia się poziomu festiwalu i to pod prawie każdym względem.
Dobrym pomysłem okazało się ulokowanie głównej alejki festiwalu na pokrytej asfaltem drodze. Uniknięto tym samym sytuacji sprzed roku, gdy jedyną drogą wyjścia z terenu imprezy była zabłocona ścieżka wzdłuż pola namiotowego. Zapewne w tym roku byłoby podobnie, bo już pierwszy dzień powitał wszystkich obfitymi opadami deszczu, które poniekąd spowodowały znaczne opóźnienie się, inaugurującego festiwal etapu konkursowego. Jury wyłoniło bezbłędnie zespoły: Delhy Seed, St. James Hotel i The Moongang, wymienione przeze mnie w kolejności od trzeciego do pierwszego miejsca. Szczególne wrażenie wywarł ostatni z zespołów. Pochodząca z Gdyni kapela The Moongang śmiało zasłużyła, by pretendować do miana jednej z największych gwiazd festiwalu.
Kolejny punkt imprezy na rockowo zaczęła formacja Fat Belly Family. Sporą dawkę bluesa zapewnił zespół Tipsy Drivers z udziałem Grzegorza Kuksa. Kapela ta, prezentująca materiał z gatunku boogie-bluesa, została jednak zbyt mocno nagłośniona, co wyraźnie spowodowało kompletny brak selektywności. Następnie na scenie ulokował się Marek Piekarczyk wraz z nowym projektem solowym "Źródło", a chwilę później rozgrzewał publiczność zespół Hey. Świetny popis dał gospodarz pierwszego dnia, czyli Cree. Formacja na czele z Sebastianem Riedlem zagrała jeden z najlepszych koncertów, jakie dane mi było usłyszeć w ich wykonaniu, choć ponownie nie obyło się bez problemów z dźwiękiem.
Festiwalowa sobota rozpoczęta została koncertem laureatów konkursu, by potem gościć innego laureata, tym razem festiwalu "Solo Życia". Utalentowany gitarzysta Bartosz Pawlik wystąpił z zespołem w stylistyce ciężkiego metalu. Chwilę później na scenie montował się już KFM, który po swoim koncercie ustąpił miejsca grającej pod batutą Andrzeja "e-molla" Kowalczyka formacji Zemollem, wspomaganej gościnnie przez znakomitego gitarzystę, Marka Raduliego. Blues powrócił do łask za sprawą Nocnej Zmiany Bluesa Sławka Wierzcholskiego z udziałem Jana Błędowskiego. Po nich spokojniejsze nutki zaproponowała Martyna Jakubowicz, a występujący z nią, ongiś stale, teraz już tylko okazjonalnie Jan Gałach wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Dobrego zdania nie można jednak powiedzieć o koncercie grupy T. Love. Kapela zainaugurowała swoje wystąpienie dwoma utworami z repertuaru Dżemu, które totalnie zafałszował Muniek Staszczyk. Tradycyjnie epilog do festiwalu napisał Dżem, racząc słuchaczy aż siedmioma kompozycjami z nadchodzącego albumu studyjnego.
Festiwal "Ku Przestrodze" powoli kierowany jest chyba do nowej grupy odbiorców. Starzy uczestnicy imprezy nie przekonają się z pewnością tak szybko do nowego miejsca. Nie zachęci ich do pełnej aklimatyzacji konieczność pokonywania znacznych odległości do najbliższego (płatnego!) prysznica i mocno zabłocony teren festiwalu. Gdy do tego dodamy coraz droższe bilety i ubogi, w porównaniu z poprzednimi latami, repertuar, to nie dziwi fakt rekordowo niskiej frekwencji. Miejmy nadzieję na zmianę tej sytuacji, bo niedługo może się okazać, że lwią część publiczności będą stanowić osoby przyjeżdżające głównie z sentymentu, a takich jest już coraz mniej.
Kuba Chmiel