Mayhem - 26.05.2010 - Warszawa
Jako że nie miałem dotąd okazji widzieć MAYHEM na żywo z Attilą za mikrofonem, nie mogłem nie skorzystać z nadarzającej się okazji i udałem się tego wieczoru do Progresji. Generalnie, wbrew powszechnym opiniom, jestem zdania, że skład z Maniakiem był optymalny i nieźle sprawdzał się na scenie. Można było przekonać się o tym w 2004, gdy Norwegowie, w ramach trasy promującej "Chimera", zagrali między innymi koncert w Warszawie. Szalony Csihar to zdecydowanie frontman innego typu, bardziej performer niż typowy wokalista. I przyznaję, że skubany kupił mnie swoim występem (i chyba wszystkich zebranych tego dnia w klubie).
Z premedytacją postanowiłem mocno spóźnić się na supporty. Nie wiem, komu potrzebny był tak rozbudowany zestaw rozgrzewaczy. Gdybym miał zamiar oglądać wszystkie, nie dotrwałbym w dobrym zdrowiu do gigu headlinera. Przy okazji koncertów kapel pokroju MAYHEM, każdy 'nastawia się' wyłącznie na gwiazdę wieczoru; supporty w takich przypadkach to tylko bezsensowne przedłużanie oczekiwania na kulminacyjny punkt wieczoru. Niestety, impreza zaliczyła blisko godzinny poślizg i niepodziewanie zdążyłem na MASTIPHAL. Nie dość, że zaskoczył mnie taki obrót sprawy, to jeszcze okazało się, że kapelom udostępniona została mała scena. Dość żałosny widok pustawej sali mógł sugerować, że to kiepska przedsprzedaż biletów wymusiła na organizatorach takie rozwiązanie. Kto by się spodziewał, że publika oleje taki koncert. Było wprawdzie nieco gęściej niż na przykład na ostatnim gigu Enslaved sprzed półtora roku (kiedy ostatni raz widziałem w Progresji małą scenę w użyciu) ale zdecydowanie zbyt mało, jeśli wziąć pod uwagę klasę headlinera.
Tak czy owak, gig MASTIPHAL okazał się całkiem udany. Tradycyjny, utrzymany w szybszych tempach i z pewną dozą przebojowości black metal w ich wykonaniu przypadł także do gustu większości publiczności, która gromadnie odpłynęła, gdy na scenę weszli Słoweńcy z NOCTIFERIA. Nie wiem, jakim cudem ów band załapał się na tę trasę. Rozgryzienie tej zagadki przekracza moje możliwości. Krótko mówiąc, tragedia. "Nowoczesny" metal w wykonaniu NOCTIFERIA zupełnie nie pasował ani do muzy gwiazdy imprezy, ani do oczekiwań publiki. Cierpiałem katusze z każdym kolejnym serwowanym utworem, a zespół nie odpuszczał i z uporem godnym lepszej sprawy na siłę próbował uszczęśliwiać ludzi. Kiedy zaś w pewnym momencie frontman, który nawiasem mówiąc, wyglądał jakby startował w castingu na wokalistę Rootwater, zapowiedział, że zagrają jeszcze trzy kawałki, byłem bliski załamania. Wreszcie jednak czas okupacji sceny przez Słoweńców dobiegł końca i zwolnili miejsce Norwegom.
Trasa MAYHEM związana jest z 25-leciem istnienia zespołu. Siłą rzeczy więc setlista musiała obejmować przejazd przez całą twórczość, z wyraźnym wskazaniem na "De Mysteriis Dom Sathanas". W Warszawie można było usłyszeć aż sześć utworów z tego albumu, w tym także "From the Dark Past", który zastąpił "Anti" z "Ordo Ad Chao", grany wcześniej w ramach obecnego tour. Tym sposobem z ostatniego albumu kapela zagrała wyłącznie "Illuminate Eliminate". Do tego jeszcze dwa kawałki z "Chimera" ("My Death" i "Whore") oraz jeden krótki "A Time To Die" z "Grand Declaration of War". Nie mogło rzecz jasna zabraknąć takich klasyków, jak "Deathcrush", "Carnage" czy "Pure Fucking Armageddon". Ciekawa setlista, która - jak mniemam - dobrze trafiła w gusta większości słuchaczy. Bez bisów i zbędnych gadek do publiki. Czyste piekło, z jedną chwilą wytchnienia w postaci "Silvester Anfang", kiedy muzycy na krótko zeszli ze sceny.
W składzie MAYHEM zabrakło oczywiście Blasphemera, który opuścił zespół po nagraniu "Ordo Ad Chao". W jego miejsce na scenie pojawiło się jednak aż dwu gitarzystów, to jest Morfeus z Limbonic Art oraz niejaki Silmaeth. Zabieg ten zdał egzamin, choć nie da się ukryć, że chwilami najbardziej gwałtowne fragmenty starszych kawałków zmieniały się w zbitą ścianę dźwięku. Generalnie, MAYHEM w wersji live najlepiej brzmi w wolniejszych, bardziej zakręconych momentach ("Illuminate Eliminate" czy "My Death"), ale z drugiej strony trudno byłoby wyobrazić sobie ich set bez choćby "Deathcrush". Odrębna kwestia to brzmienie bębnów, jak dla mnie zbyt mechaniczne i striggerowane. Nie bardzo pasuje to do stylu zespołu (a zwłaszcza starszych kompozycji) i nieco kłóci się z resztą instrumentów. Swoją drogą, przez cały koncert nie udało mi się wypatrzeć Hellhammera, całkowicie schowanego za zestawem perkusyjnym, a do tego w kłębach dymu. Tak czy siak, zespół i tak schodzi na dalszy plan; wiadomo przecież, kto jest odpowiedzialny za show. Attila hipnotyzował oszczędnym ruchem scenicznym; wyglądał jak świeżo odkopany trup. Odziany w purpurową, biskupią pelerynę, z gigantycznym krzyżem na szyi. Zaopatrzył się także w odpowiednie, dopełniające wizerunku rekwizyty w postaci czaszki oraz uroczej wisielczej pętli. Mimo że tego rodzaju przebieranki trudno uznać za odkrywcze, to jednak robiły wrażenie. Na takim tle Necrobutcher, mało widoczny ponad głowami publiczności, mógłby przebrać się za Myszkę Miki, a i tak pewnie mało kto zwróciłby na to uwagę. Najważniejsza jest jednak dyspozycja wokalna frontmana. Okazało się, że moje obawy o ten element były zupełnie nieuzasadnione. Wiadomo, że Csihar jest w stanie wydawać z siebie całą gamę dziwnych dźwięków, brzmiących niekiedy nawet jak zawodzenie mnichów tybetańskich (choć do mistrzów śpiewu alikwotowego jeszcze mu daleko), dzięki czemu bardzo umiejętnie oddaje na żywo obłąkane partie wokalne z debiutu Norwegów. Na tym nie kończą się jednak jego możliwości, bo Attila potrafi także klasycznie skrzeczeć, jak na black przystało. Byłem ciekaw przede wszystkim, jak poradzi sobie ze ścieżkami tworzonymi pod Maniaca, np. w "Whore", ale i z tego zadania wyszedł obronną ręką. Podsumowując, jako że zespół był w świetnej formie, koncert musiał być udany. I był, nawet bardzo.
Setlista Mayhem:
Pagan Fears
Ancient Skin
My Death
Cursed in Eternity
A Time To Die
Illuminate Eliminate
From the Dark Past
Freezing Moon
Silvester Anfang
Deathcrush
Whore
Buried By Time And Dust
Carnage
De Mysteriis Dom Sathanas
Pure Fucking Armageddon
Tekst: Szymon Kubicki
Zdjęcia: M. Napiórkowska-Kubicka