Neurosis, Yob - 26.07.2019 - Warszawa
Po sześciu latach przerwy Neurosis powrócił do Polski, tym razem w towarzystwie Yob, a takich koncertów się nie odpuszcza.
W dobie nieustannego cyklu koncertowego (tj. aktywności, która w przeciwieństwie do wydawania nowych albumów, wciąż przynosi muzykom pieniądze), gdzie wiele zespołów potrafi przyjechać do Polski nawet dwa razy do roku, Neurosis nie rozpieszcza fanów występami na żywo. Nic więc dziwnego, że ich wizyta, po sześcioletniej przerwie, przyciągnęła sporą rzeszę miłośników muzycznego ciężaru.
Wcześniej jednak na scenie jako pierwszy zainstalował się Kowloon Walled City, prezentując swoje podejście do, nazwijmy to, sludge. Choć Amerykanie z grubsza wiedzą, jakie klocki składają się na tego typu granie, niestety nie bardzo potrafią ułożyć je w oryginalną i interesującą całość. W efekcie ich występ okazał się wtórnym (pełnymi garściami czerpiącym choćby z dorobku gwiazd wieczoru) i śmiertelnie nudnym - paradoksalnie, biorąc pod uwagę pochodzenie ich nazwy - mieleniem dobrze (zbyt dobrze!) znanych patentów. Na szczęście również odpowiednio krótkim.
Dla niektórych zabrzmi to pewnie jak profanacja, ale dla mnie to właśnie Yob od początku był głównym punktem programu imprezy. Widziałem ich już wielokrotnie i jeszcze nigdy mnie nie zawiedli, a ich potężne, metalowe brzmienie, wokalna wszechstronność Mike'a Scheidta oraz jedyny w swoim rodzaju groove to dla mnie elementy wzorcowego doomowego grania. Set rozpoczął mocarny "Quantum Mystic" a zakończył mistrzowski "Burning the Altar" - jeden z najlepszych utworów, jakie kiedykolwiek powstały w tej stylistyce. W środku chwila oddechu w postaci tytułowego "Our Raw Heart". Chwila może nieco zbyt długa i w gruncie rzeczy niekoniecznie potrzebna, ponieważ wolę brutalniejsze oblicze tego amerykańskiego trio.
Ważne jednak, że w występie widać było autentyczną radość grania, a Mike wydaje się być w doskonałej formie. Szkoda, że wielu przybyłych do Progresji nie dało Yob szansy, czając się gdzieś po kątach za drzwiami głównej sali. Tak czy owak, na świecie ten zespół to renoma sama w sobie. Yob nie musi dziś nikomu udowadniać swej, od lat ugruntowanej, pozycji na scenie.
Nie ma sensu rozpisywać się na temat niepodważalnego kultowego statusu Neurosis, choć trudno nie dostrzec, że po świetnym "Given to the Rising" z 2007 roku dwa kolejne albumy Amerykanów przyniosły przede wszystkim rozczarowanie. Zespół rozpoczął od doskonałego "A Sun That Never Sets", a występ spiął klamrą przy pomocy drugiego utworu z tego właśnie albumu - wieńczącego materiał, niezapomnianego "Stones from the Sky". Początek zwiastował wieczór totalny, nawet mimo długiej przerwy technicznej, gdy współpracy odmówił wzmacniacz Steve Von Tilla (oczywiście wrodzona mizantropia nie pozwoliła żadnemu z muzyków na choćby słowo wyjaśnienia dla publiczności). Szkoda, że w dalszej części setu zespół nie pokusił się już o nieco większe zróżnicowanie materiału. Nie spodziewałem się wprawdzie niczego z mojego ulubionego "Souls at Zero", ale przecież grupa ma w zanadrzu sporo różniących się od siebie kompozycji.
Neurosis postawił jednak na monolit i bliźniacze kawałki, a na domiar złego wprowadzający trochę odmiennego klimatu "Reach" został niefortunnie przez muzyków przerwany, ponieważ wśród publiczności dostrzegli mdlejącego fana. Sytuacja została błyskawicznie opanowana, a kapela, jak gdyby nigdy nic przeszła do kolejnej kompozycji. Emploi zmęczonych życiem i cierpiących za miliony artystów przełożył się na momentami nużącą atmosferę, choć zdaję sobie sprawę, że większość fanów ma na ten temat odrębne zdanie. Powiedzmy, że zgłaszam votum separatum ;-)
Setlista:
A Sun That Never Sets
My Heart for Deliverance
A Shadow Memory
At the Well
Bending Light
Given to the Rising
Reach
To the Wind
End of the Harvest
Stones from the Sky
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki