Bleed From Within - 03.05.2010 - Poznań
W młodzieży siła. Na młodzieży spoczywa przyszłość narodów. I nie są to bynajmniej jakieś hasła propagandowe, tudzież związane z obchodzonym u nas świętem 3 maja czy też zbliżającymi się wielkimi krokami maturami. Są to zwroty, które doskonale obrazują to, co wydarzyło się tego dnia w poznańskim klubie Pod Minogą.
Zaczęło się tradycyjnie, czyli megaobsuwą, co, zważywszy na to, że w kolejce czekało aż pięć kapel nie wróżyło nic dobrego. A zwłaszcza tego, że cały gig skończy się jeszcze tego samego dnia. Kiedy przybyłem na miejsce punktualnie o godzinie 19, klub świecił jeszcze pustkami. Na szczęście z minuty na minutę ludzi przybywało, przede wszystkim tych młodych, choć staruszków mojego pokroju też można było wyłowić wśród tłumu.
O 19.45 na scenie pojawili się chłopaki z Before A Burning Earth. Szczerze powiedziawszy nie słyszałem wcześniej o tej skądinąd rodzimej formacji, ale sądząc po wieku tych młodych ludzi wnioskuję, że pojawili się całkiem niedawno. Czyż nie napisałem wcześniej, że w młodzieży siła? Ano tak. I postawa tych młodych ludzi doskonale odzwierciedlała to hasło. Niezły warsztat, całkiem spójne brzmienie, zgranie i przede wszystkim pasja, czyli wszystko to, co w muzyce jest potrzebne. Jak na pierwszy band tego wieczoru chłopaki dali naprawdę radę. Niemrawa z początku publiczność po kilkunastu minutach powoli dała się zaprosić do wspólnej zabawy. Co prawda było już za późno, bowiem po trzydziestu minutach panowie zakończyli swój występ, ale i tak myślę, że warto było przyjść w miarę wcześnie i usłyszeć chociażby cover zespołu Parkway Drive - "Carrion", który chłopaki wykonali na samym końcu. Swoją drogą zaostrzyło to tylko mój apetyt, bowiem już w przyszłym tygodniu w Warszawie będzie można osobiście usłyszeć ten kawałek w wykonaniu Australijczyków, którzy zawitają do nas z koncertem w ramach kolejnej edycji festiwalu Show No Mercy, którego Magazyn Gitarzysta będzie patronem medialnym.
Zaraz po Before A Burning Earth scenę opanowali warszawiacy z Let Ravens Come. Stylistycznie bardzo podobnie do swoich poprzedników, czyli ogólnie mówiąc core’owo. Oglądając występ tego zespołu miałem nieodparte wrażenie, że gdzieś już ich chyba widziałem tylko za żadne skarby nie mogłem sobie przypomnieć gdzież to było i przede wszystkim kiedy. Do dziś niestety nie udało mi się rozwikłać tej zagadki, znając życie pewnie przypomni mi się to w najmniej oczekiwanym momencie. Co do samego występu, myślę, że moje odczucia zostały potwierdzone przez ogólną reakcję publiczności, czyli dość zachowawczo. Zresztą wokalista grupy długo musiał namawiać ludzi żeby się trochę ruszyli. W końcu się to udało, ale nie było to na miarę tego co działo się później.
Faust Again - następni w kolejce, to już formacja dość znana myślę nie tylko poznańskim fanom ciężkich brzmień. Swoją drogą tak sobie pomyślałem, że pośród występujących dziś kapel mogliby robić za weteranów sceny, bowiem staż już całkiem pokaźny, a każde kolejne wydawnictwo uświadcza mnie w przekonaniu, że ten zespół ciągle idzie do przodu i zdecydowanie zasłużył sobie na swoje miejsce pośród polskich niezależnych wykonawców swojego gatunku. Jako że miałem okazję widzieć już chłopaków na żywo kilka razy, wiedziałem, że raczej skupią się na materiale ze swojej ostatniej płyty tj. "The Trial". Szczerze powiedziawszy jakoś nie przepadam za bardzo za utworami z tego krążka. Może dlatego, że wydaje mi się, że chłopaki poszli na nim za bardzo w ślady Gojiry, za którą ja jakoś nie szaleje? Możliwe, ale oczywiście nie znaczy to, że to co prezentują na tym albumie jest złe, jednakże zdecydowanie po dzień dzisiejszy moją ulubioną pozycją w ich dyskografii jest "Hope Against Hope" i na szczęście doczekałem się utworu z tego albumu w postaci "To Dwell On Thoughts Of You". Panowie zaprezentowali także jeden utwór ze swojego pierwszego albumu pod tytułem "Seizing Our Souls", a mianowicie numer "This Truth Is Absolution", który zadedykowali swojemu byłemu basiście, Adrianowi, odgrywając wspólnie z nim ten właśnie kawałek. Ogólnie rzecz biorąc, podczas występu Faust Again miałem wrażenie, że to właśnie oni są gwiazdą wieczoru. Z drugiej jednak strony, w końcu można poniekąd powiedzieć, że grali u siebie, stąd też tak to mogło wyglądać. Pod sceną ścisk i dobra zabawa, na scenie pełen profesjonalizm i ostre metalowe brzmienie. Po czterdziestominutowym występie chłopaków, na sali strasznie się przerzedziło, być może przez to, że godzina robiła się już dość późna, a może tez dlatego, że wielu musiało się udać do domów, żeby na następny dzień móc będąc wypoczętym napisać maturę? Jak dla mnie był to najlepszy występ wieczoru.
Przedostatni na scenie klubu Pod Minogą zaprezentowali się Walijczycy z And So I Watch You From Afar. Jeśli napiszę w jednym słowie, że muzyka jaką zaprezentowali Wyspiarze była eksperymentalna, to chyba będzie najbardziej trafne określenie ich rzemiosła. Pod względem gatunkowym zdecydowanie najmniej pasowali do reszty uczestniczących w tym muzycznym święcie kapel. Jednakże panowie nie mieli wcale zamiaru się tym przejmować, co też udowodnili. Najbardziej zagorzali fani szaleli pod sceną, zresztą podobnie jak muzycy, którzy robili co mogli by przekonać do siebie przybyłych na koncert. Muzycznie można powiedzieć całkiem ciekawie i bardzo alternatywnie, a przede wszystkim, co odróżniało ich od reszty zespołów grających tego wieczoru, tylko i wyłącznie instrumentalnie. Liczne zmiany tempa, klimatów w danym kawałku, wiele przejść, ale też soczystych skocznych riffów składały się na ogólne brzmienie tego zespołu. A jeśli już o brzmieniu mowa, miałem czasami takie małe wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z brzmieniem gitar na czystym kanale, które jakby rozlewały się i były strasznie niespójne. Ale może to tylko jakieś moje widzimisie.
Dziesięć minut przed północą na scenie pojawił się ostatni zespół tego wieczoru (nocy?), można by w sumie rzecz gwiazda vel danie główne, a mianowicie Bleed From Within. Młodzi chłopacy rodem ze Szkocji nie mieli łatwego zadania, bowiem godzina nie była już młoda. Ale widać było, że pomimo wieku, są zaprawieni w boju, więc w kilka minut dość charyzmatyczny wokalista zdołał namówić ludzi by podeszli bliżej. Od strony muzycznej w sumie nie można się do niczego przyczepić. Młodzież prezentowała się naprawdę bardziej niż przyzwoicie. Jedynie to mnie osobiście denerwowało to fakt, że młody frontman kilka razy pytał czy rozumiemy co on do nas mówi (a może nadal jesteśmy językowym zaściankiem Europy?). Jeśli ktoś lubi solidną dawkę death metalu połączonego z hardcore’em, mógł czuć się ukontentowany nie tylko występem Bleed From Within, ale także całym muzycznym wieczorem.
PS. Wszystkim czytającym maturzystom życzę, aby równie "śpiewająco" zdali swoje egzaminy dojrzałości tak jak to zrobiły te młode zespoły 3 maja Anno Domini 2010.
Krzysztof Kukawka