Acid Drinkers - 21.11.2009 - Bielsko-Biała

Relacje

Idąc na koncert Acidów naszła mnie pewna refleksja. Trudni uwierzyć, że Kwasożłopy przetrwały na scenie aż 20 lat. Czytając zaś "Raport o Acid Drinkers" Leszka Gnoińskiego trudno zrozumieć zwłaszcza jak przetrzymały to ich wątroby i układy pokarmowe. W końcu mówimy tu o zespole, który uratował od upadku pewien sklep monopolowy, mieszczący się niedaleko studia nagraniowego, gdzie muzycy płodzili jedną ze swoich płyt. O śniadaniu w towarzystwie Katarzyny Kanclerz, ich ówczesnej menadżerki, i tajemniczej miksturze, jaką pochłonął wtedy Ślimak legendy krążą po dziś dzień…

Pomimo licznych eksperymentów przeprowadzanych na swoich żołądkach i przełykach, Kwasy trzymają się nad wyraz dobrze i są nadal w kondycji, którą może pozazdrościć im wielu równolatków. Może gdyby rock’n’roll nigdy nie powstał, członkowie Acid Drinkers pracowaliby teraz "pod krawatami", zajmując kierownicze stanowiska w dużych firmach IT. Może… Titus od garnituru nadal preferuję skórzane spodnie, zaś Popcorn, pomimo faktu, że przekroczył kilka miesięcy temu magiczną "czterdziestkę", bez żenady wkłada w czasie występów na głowę czapkę błazna. Na scenę weszli tradycyjnie przy dźwiękach intra z "Króla Lwa". Zaczęli od "Swallow the Needle", by później, zgodnie z zapowiedzią Tytusa, cofać się aż do utworów ze swojego debiutu. Jak na trasę z okazji 20-lecia, pomysł dość oczywisty, choć warto odnotować, że nie obyło się bez kilku miłych dla fanów niespodzianek. Zamiast "oklepanego" "Seek and Destoy" Metalliki, Acids zagrali "South of Heaven", które odśpiewał nowy nabytek zespołu - Yankiel. Swoim, dość osobliwym, talentem wokalnym popisał się w "Midnight Visitor" Ślimak. Titus natomiast ukazał swoją fascynację osobą Franka Sinatry śpiewając a capella jego słynny song o Nowym Jorku. Poza tym grupa zaprezentowała większość swoich najsłynniejszych kawałków, z "klasyki" pomijając tylko "Pump the Plastic Head" i trochę po macoszemu traktując, "ograną" już "Infernal Connection". Z drugiej strony, ciekaw jestem czy kiedyś zespół zdecyduje się zagrać na żywo tytułowe nagranie ze swojego opus magnum… Miło było patrzeć na Yankiela, który, pomimo krótkiego stażu, zgrał się już chyba z pozostałymi muzykami. Pamięć o Olassie musi jednak być wśród nich nadal żywa, skoro jeden z numerów zadedykowali jego osobie, zaś cały występ zakończyli instrumentalnym fragmentem "Blues Breakdown"…


Zacząłem od solenizantów, przed nimi zagrało jednak jeszcze Fate Unknown. Z kronikarskiego obowiązku dorzucę więc, że może i mnie osobiście nie oczarowali, to dla fanów metalcore’a mogła to być solidna porcja mocnego grania. Zwłaszcza ciekawie wypadały dialogi miedzy dwoma wokalistami. Gorzej było, gdy do mikrofonu zbliżał się gitarzysta, popisujący się swoi cukierkowatym śpiewem. Ech, panowie, wszystkie laski na takie numery poderwali już przystojniacy z Frontside, więc czy nie lepiej byłoby sobie darować te słodzenie i skoncentrować na konkretnym dokładaniu do pieca? Jako drugi support pojawić miało się tego wieczoru None, niestety w powodu choroby gitarzysty, ich występ został odwołany. Czego niżej podpisany szczególnie nie żałował z powodów opisanych akapit powyżej…

Jacek Walewski