Eska Rock Tour 2009 - 24.11.2009 - Poznań
Tak się składa, że jakoś nigdy nie byłem zwolennikiem polskiego grania spod znaku rocka. Owszem, zdarzało mi się słuchać pojedynczych utworów rodzimych wykonawców i nawet je lubiłem, ale nic poza tym. Przekraczając bramy poznańskiego Eskulapu nadal trudno mi się było wyzbyć pewnych wewnętrznych uprzedzeń, choć starałem się jak mogłem. Kilka godzin później okazało się, że moje jakiekolwiek obawy dotyczące kondycji polskiego rocka zostały rozwiane tak szybko jak złudzenie, że dwa razy pięć równa się dziesięć. Zaraz, zaraz, a może rzeczywiście to jest dziesięć..?
Koncert zawsze koncertowi nierówny, niezależnie od wykonawcy, gatunku jaki reprezentuje, tudzież utworu jaki wykonuje (choćby i to był cover to i tak nigdy nie zabrzmi jak oryginał). Jednak w materii muzycznej mamy jeden wspólny mianownik. Otóż koncerty nigdy nie zaczynają się na czas. No, może prawie nigdy. Ludzie przybywający do Eskulapu na godzinę 19 musieli jeszcze przez godzinę raczyć się swoim towarzystwem zanim koncert wystartował. W sumie to nigdzie nie przeczytałem, o której tak naprawdę ma się występ rozpocząć, więc można to organizatorowi wybaczyć.
Punktualnie o 20 na scenie zameldował się wrocławski Ocean. Powiem szczerze, że do tej pory nie miałem większej styczności z ich muzyką. Kilka dni przed owym koncertem postanowiłem się trochę zapoznać z ich radosną twórczością, ale muszę przyznać, że szło mi to strasznie opornie. Ich granie wydawało mi się takie miałkie i bez wyrazu. Na szczęście ich koncert to już całkiem inna historia. Panowie od samego początku postawili przede wszystkim na materiał mocny i skoczny, czym na pewno choć po części zjednali sobie poznańską publiczność. Ocean swoim występem promował wydany w tym roku album "Cztery" i siłą rzeczy to właśnie z niego usłyszeliśmy najwięcej utworów. Na uwagę zasługiwały przede wszystkim energetyczny "Myślisz, że jesteś Bogiem" i "Czas by krzyczeć", na który nietrudno się natknąć włączając radio i myślę, który jest tak naprawdę kwintesencją tego, co wrocławianie prezentują swoim graniem. Pomimo mocnego setu, nie zabrakło także kilku wolniejszych utworów, które zostały równie dobrze przyjęte przez publiczność. "Bądź przy mnie", "Ta pętla musi mieć koniec" czy "To wszystko czego chcesz" na pewno ostały się w pamięci niejednej parze, która raczyła tego dnia odwiedzić Eskulap. Melodyjnie, czasami nawet melancholijnie, spokojnie.. . Jednak to był tylko swojego rodzaju przerywnik i po chwili letargu Ocean zabrał nas znów na niespokojne wody serwując utwory m.in. z poprzedniego albumu "Niecierpliwy dostaje mniej" ("Uważaj - tracisz głowę", a także kawałek tytułowy) i zabawa rozpoczęła się nowo. Wrocławianie nie bisowali, bowiem harmonogram koncertu to świętość i trzeba się go trzymać. Zeszli ze sceny po godzinie i piętnastu minutach naprawdę solidnego nowoczesnego rockowego grania. Nie licząc jednej zerwanej struny i jednej zgubionej pałeczki perkusyjnej można śmiało powiedzieć, że trzynasty koncert na trasie (tak powiedział ze sceny wokalista i gitarzysta Maciej Wasio, choć ja się doliczyłem, że był to bodajże dopiero dziewiąty występ), okazał się mimo wszystko szczęśliwy i co najmniej udany.
Krótka chwila na zmiany sprzętowe i już po piętnastu minutach od zejścia Oceanu na scenie pojawiła się formacja Tomka Lipnickiego. Bez zbędnego gwiazdorzenia, opraw scenicznych i innych fajerwerków po prostu weszli na scenę i zaczęli…stroić instrumenty. Perkusista nawet sam sobie sprzęt ustawiał. Naprawdę pozytywny i zaskakujący widok w dobie dzisiejszego gwiazdorskiego "przynieś, wynieś, pozamiataj". Lipa na wstępie powiedział tylko krótko: "przyjechaliśmy tu, żeby odjechać, a także zagrać pierwszy utwór, żeby zagrać ostatni" i w tym momencie zaczęło się szalone 75 minut hardrockowego grania. Publiczność nie ochłonęła jeszcze po ostatnich taktach pierwszego utworu, by po chwili usłyszeć pierwsze dźwięki osławionego już tu i ówdzie kawałka "Barykady" z ostatniego albumu Lipali "Trio", który ukazał się w tym roku. I wszyscy dosłownie oszaleli. Lipa i spółka uwijali się jak w ukropie żeby pokazać się publiczności z jak najlepszej strony. Okraszony dużą doza specyficznego dla Tomka Lipnickiego humoru i społeczno-moralnych dywagacji koncert mógł się podobać i w rzeczywistości tak było. Wokalista i gitarzysta formacji często wdawał się w pogaduszki z publiką, co nawet mu się w pewnym momencie chyba spodobało. Obok swoistych mocnych i ciężkich szlagierów, jak na przykład "Trybun ludowy", zespół uraczył też zgromadzonych kilkoma wolniejszymi utworami. Mnie z tych spokojniejszych zdecydowanie najbardziej przypadł do gustu "Sen o lepszym dniu", który pierwotnie ukazał się na przedostatnim albumie kapeli - "Bloo". Mimo, że muzycy, jak już wcześniej wspomniałem, nie okazywali żadnych oznak gwiazdorzenia i wywyższania się, zostali w pewnym momencie występu w bardzo miły i ciekawy sposób potraktowani przez swoich współtowarzyszy podróży po Polsce - zespół Ocean. Otóż, w pewnym momencie w przerwie między utworami, na scenę w roli barmana wkroczył gitarzysta wrocławskiej grupy i zaserwował Lipie i jego kompanom po małym drinku na wzmocnienie. A wiadomo, w takich przypadkach się nie odmawia. Po krótkim bisie, który składał się z "Upadam" i "Od dechy do dechy", zespół podziękował sobie i zgromadzonej na miejscu publiczności za wspólnie spędzony czas i udał się na zasłużony odpoczynek.
Podsumowując - koncert uważam za udany. Od strony technicznej też raczej nie można się do niczego przyczepić, bowiem od jakiegoś czasu Eskulap prezentuje naprawdę przyzwoity poziom jeśli chodzi akustykę i nagłośnienie (na upartego można by się tylko przyczepić do kilku sprzężeń, które miały miejsce w trakcie grania spokojniejszych motywów, bądź kawałków). Jeśli chodzi o frekwencję, to nie była ona powalająca, ale biorąc pod uwagę dzień tygodnia w jakim odbywał się koncert, można było to raczej przewidzieć. Ale jeśli spojrzeć na to z innej strony, to każdy miał dla siebie trochę miejsca i nie trzeba było się przymusowo "przytulać" do osoby stojącej obok. Po prostu kto chciał, ten przyszedł. I nie pozostaje mi teraz nic innego, jak tylko kajać się przed wami i prosić o wybaczenie, że tak pochopnie osądziłem polską muzykę rockową. I mówię to całkiem serio. Po raz kolejny dowodzi to tylko temu, że człowiek uczy się całe życie. I tego się trzymajmy.
Tekst: Krzysztof Kukawka
Zdjęcia: Sebastian Straburzyński